Выбрать главу

W bramie Pałacu czekało na mnie polecenie, żebym udał się do jednego z domów dla gości w obrębie murów Pałacu. Była to Okrągła Wieża, co sygnalizowało na dworze mocny szifgrethor: nie tyle królewską przychylność, ile uznanie już istniejącego wysokiego statusu. Umieszczano tu zazwyczaj ambasadorów państw zaprzyjaźnionych. Jednak po drodze musieliśmy przejść obok Czerwonego Narożnego Domu i zobaczyłem przez wąską sklepioną bramę bezlistne drzewo nad sadzawką szarą od lodu i dom, który nadal stał pusty.

W drzwiach Okrągłej Wieży powitała mnie osoba w białym hiebie i szkarłatnej koszuli ze srebrnym łańcuchem na szyi. Był to Faxe, wieszcz ze stanicy Otherhord. Na widok jego dobrej i pięknej twarzy, pierwszej znajomej twarzy, jaką oglądałem od wielu dni, przypływ ulgi zmiękczył mój nastrój wymuszonej determinacji. Kiedy Faxe ujął moje dłonie w rzadkim karhidyjskim geście powitania zarezerwowanym dla przyjaciół, byłem już w stanie odpowiedzieć na jego serdeczność.

Wczesną jesienią został wybrany do kyorremy ze swojego okręgu, południowego Reru. Wybór na członka rady kogoś z handdarskiej stanicy nie jest czymś niezwykłym, natomiast jest czymś wyjątkowym, żeby Tkacz przyjął taki urząd, i jestem przekonany, że Faxe też by odmówił, gdyby nie głęboka troska, jaką go napawały rządy Tibe'a i kierunek, w jakim spychały kraj. Tylko dlatego zdjął złoty łańcuch Tkacza, a włożył srebrny łańcuch członka rady, i nie trzeba było wiele czasu, żeby uwidocznił się jego wpływ, bo od miesiąca thern został członkiem heskyorremy, czyli Ścisłego Kręgu, stanowiącego przeciwwagę dla urzędu premiera, mianowany przez samego króla. Bardzo możliwe, że czekał go awans na stanowisko, które niecały rok temu utracił Estraven. Kariery polityczne w Karbidzie są gwałtowne i ryzykowne.

W Okrągłej Wieży, zimnym, pretensjonalnym małym domu, miałem okazję porozmawiać z Faxe'em, zanim musiałem spotkać się z kimś innym, składać jakieś oświadczenia czy występować publicznie. Nie spuszczając ze mnie swojego jasnego spojrzenia spytał:

— A więc przybywa tu do nas statek, większy niż ten, w którym spadłeś na wyspę Horden trzy lata temu. Czy to prawda?

— Tak. To jest, wysłałem wiadomość, która powinna przygotować statek do opuszczenia się na planetę.

— Kiedy to będzie?

Uświadomiłem sobie, że nie wiem nawet, jaki mamy dzień miesiąca, i wtedy dopiero dotarło do mnie, jak źle musiało być za mną ostatnimi czasy. Odliczyłem czas od dnia poprzedzającego śmierć Estravena. Kiedy okazało się, że gdyby statek znajdował się w minimalnej odległości, to powinien już być na orbicie planetarnej i oczekiwać na jakiś sygnał ode mnie, przeżyłem następny wstrząs.

— Muszę porozumieć się ze statkiem. Oni tam oczekują instrukcji. Gdzie król sobie życzy, żeby wylądowali? Powinna to być strefa nie zamieszkana, dość duża. Muszę uzyskać dostęp do nadajnika…

Wszystko zostało zorganizowane sprawnie i bez przeszkód. Nieskończone meandry i rozczarowania dotychczasowych moich kontaktów z rządem w Erhenrangu stopniały jak kra podczas wiosennego przyboru. Koło się odwróciło. Następnego dnia miałem audiencję u króla. Estraven poświęcił sześć miesięcy na wyjednanie mi pierwszej audiencji. I całą resztę życia na wyjednanie tej drugiej.

Tym razem byłem zbyt zmęczony, żeby się denerwować, i miałem na głowie ważniejsze sprawy niż to, jak wypadnę na audiencji. Przeszedłem długą czerwoną salą pod zakurzonymi sztandarami i stanąłem przed podwyższeniem z trzema wielkimi kominkami, na których trzaskały i sypały iskrami trzy wielkie ognie. Król siedział zgarbiony na rzeźbionym zydlu przy stole obok środkowego kominka.

— Niech pan siada, panie Ai.

Usiadłem po drugiej stronie kominka i zobaczyłem jego twarz w świetle płomieni. Wyglądał staro i niezdrowo. Wyglądał jak kobieta, która straciła dziecko, jak mężczyzna, który stracił syna.

— Cóż, panie Ai, wkrótce wyląduje pański statek.

— Wyląduje w Athten Fen, zgodnie z życzeniem Waszej Wysokości. Powinien zostać sprowadzony na powierzchnię dziś wieczorem, na początku trzeciej godziny.

— Co będzie, jeżeli nie trafią w wyznaczone miejsce? Czy wywołają wielki pożar?

— Będą prowadzeni przez cały czas namiarem radiowym, wszystko to zostało uzgodnione. Pomyłki nie będzie.

— I ilu ich tam jest, jedenastu? Czy to prawda?

— Tak, za mało, żeby było się czego obawiać, Wasza Wysokość.

Dłonie Argavena drgnęły w nie dokończonym geście.

— Już się pana nie boję, panie Ai.

— Cieszy mnie to.

Oddał mi pan duże usługi.

— Ale ja nie służę Waszej Wysokości.

— Wiem — powiedział obojętnie i zapatrzył się w ogień gryząc wargę.

— Mój astrograf znajduje się najprawdopodobniej w rękach Sarfu w Misznory, ale na pokładzie statku będzie drugi. Odtąd, jeżeli Wasza Wysokość wyrazi zgodę, będę pełnił funkcję wysłannika pełnomocnego Ekumeny, upoważnionego do omówienia i podpisania traktatu o współpracy z Karhidem. Może to być w każdej chwili potwierdzone przez Hain i różnych stabilów za pomocą astrografu.

— Bardzo dobrze.

Nie mówiłem nic więcej, bo nie poświęcał mi całkowitej uwagi. Popchnął czubkiem buta kłodę na kominku, posyłając w powietrze snop czerwonych iskier.

— Dlaczego, do diabła, on mnie oszukiwał? — spytał wysokim, piskliwym głosem i po raz pierwszy spojrzał wprost na mnie.

— Kto, Wasza Wysokość? — powiedziałem wytrzymując jego spojrzenie.

— Estraven.

— Chodziło mu o to, żeby Wasza Wysokość sam się nie oszukał. Usunął mnie z oczu, kiedy Wasza Wysokość zaczął faworyzować nieprzychylną mi frakcję. Sprowadził mnie z powrotem w momencie, kiedy sam mój przyjazd mógł przekonać Waszą Wysokość do przyjęcia misji Ekumeny i płynącej z tego sławy.

— Dlaczego nigdy nie wspomniał o tym większym statku?

— Bo o nim nie wiedział. Powiedziałem o tym dopiero w Orgoreynie.

— Ładne sobie wybraliście towarzystwo, wy dwaj, żeby o tym gadać. On chciał namówić Orgotów do przyjęcia pańskiej misji. Współpracował z ich grupą Wolnego Handlu. Może mi pan powie, że to nie była zdrada`?

— Nie. On wiedział, że jeżeli jedno państwo zawrze sojusz z Ekumeną, inne pójdą wkrótce w jego ślady, i tak też będzie. Sith, Perunter i Archipelag zrobią to samo, póki nie dojdziecie do wspólnej reprezentacji. Estraven bardzo kochał swój kraj, Wasza Wysokość, ale mu nie służył, tak jak nie służył Waszej Wysokości. Służył temu samemu panu, któremu i ja służę.

— Ekumenie? — spytał Argaven zdumiony.

— Nie. Ludzkości.

Mówiąc to nie miałem pewności, czy to, co mówię, jest prawdą. Może częścią prawdy, jednym aspektem prawdy. Z równym powodzeniem można by powiedzieć, że jego postępowanie wynikało z czysto osobistej lojalności, z uczucia odpowiedzialności i przyjaźni w stosunku do jednego jedynego człowieka, do mnie. Ale to też nie byłoby pełną prawdą.

Król nie odpowiedział. Jego zasępiona, odęta, pobrużdżona twarz znów była zwrócona do ognia.

— Dlaczego wezwał pan ten swój statek, zanim zawiadomił mnie pan o powrocie do Karhidu?

— Żeby postawić Waszą Wysokość wobec faktu dokonanego. Wiadomość wysłana do Waszej Wysokości doszłaby także do pana Tibe'a, który mógłby mnie wydać z powrotem Orgotom. Albo zastrzelić mnie, tak jak to zrobił z moim przyjacielem.

Król się nie odezwał.

— Moje własne życie nie jest tak ważne, ale mam, tak jak miałem wtedy, obowiązek wobec Gethen i wobec Ekumeny, mam zadanie do spełnienia. Zacząłem od zawiadomienia statku, żeby zapewnić sobie jakąś szansę wykonania tego zadania. Tak mi poradził Estraven i miał rację.