Выбрать главу

Na czym innym opierał się ich związek. Mimo że Sachs sprawiał wrażenie nieokrzesanego gamonia, potrafił zrozumieć kobiety jak mało kto. Nie tylko swoją żonę, ale niemal każdą kobietę. Ze zdumieniem obserwowałem, jak do niego lgną, jak swobodnie się z nim czują. Pewien wpływ na to niewątpliwie miało dorastanie w domu, w którym były trzy dziewczynki; może doświadczenia z dzieciństwa pozwoliły mu zdobyć jakąś tajemną wiedzę, znaleźć klucz do kobiecej duszy, którego inni mężczyźni całe życie na próżno szukają. Fanny miewała chwile załamania i z tego, co wiem, nie była osobą łatwą we współżyciu. Pod jej zewnętrznym opanowaniem często krył się wewnętrzny niepokój; na własne oczy widziałem, jak błyskawicznie – owładnięta nagle dziwnym, nieokreślonym smutkiem, który doprowadzał ją do skraju łez – umiała stracić dobry humor i wpaść w ponury, grobowy nastrój. Sachs zajmował się nią wtedy z prawdziwie wzruszającą troską i czułością; wydaje mi się, że Fanny nauczyła się na nim polegać; uświadomiła sobie, że nikt nie jest w stanie jej zrozumieć tak dobrze jak on. Bardzo często jego troska objawiała się w zakamuflowany sposób, niewidoczny dla osób z zewnątrz. Może dam przykład. Otóż gdy Sachsowie pierwszy raz zaprosili mnie do siebie na kolację, rozmowa przy stole zeszła na temat dzieci; czy je mieć, czy nie, jeśli tak, to kiedy, jakie zmiany obecność malucha powoduje w życiu dorosłych i tak dalej. Pamiętam, że ja stanowczo opowiadałem się za tym, żeby mieć dzieci, Benjamin z kolei zrobił długi wywód, dlaczego się ze mną nie zgadza. Powody, które podał, nie były oryginalne (świat jest okrutny, przeludnienie ogromne, małżonkowie na całe lata tracą wolność), mówił jednak z takim żarem, z tak głębokim przekonaniem, iż sądziłem, że wypowiada się nie tylko w imieniu swoim, ale również Fanny; po prostu za nic w świecie oboje nie chcą potomstwa. Dopiero po wielu latach odkryłem, że było dokładnie na odwrót. Z całego serca pragnęli mieć dzieci, lecz Fanny nie mogła zajść w ciążę. Chodziła po lekarzach, brała leki na niepłodność, przeprowadzała kuracje ziołowe, ale wszystko na nic. Zaledwie dwa dni przed naszą pierwszą wspólną kolacją Sachsowie usłyszeli ostateczny werdykt: że medycyna nie jest w stanie im pomóc. Dla Fanny był to straszliwy cios. Potwierdzenie najgorszych obaw. Wyrok, z którym – jak mi później wyznała – nie umiała się nigdy pogodzić. Zamiast zmuszać żonę, żeby tamtego wieczoru otworzyła się przede mną, Sachs uciekł się do chytrego wybiegu: zastosował mieszankę blefów, kłamstewek i niedomówień, ażeby ukryć prawdę. Zrozumiałem zaledwie część z tego, co mówił wtedy przy stole, ale to dlatego, że nie do mnie skierowane były jego słowa. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że od samego początku zwracał się do Fanny. Mówił jej, że nawet jeśli nie będą mieli dziecka, nadal będzie ją kochał.

Częściej widywałem Bena niż Fanny, a ilekroć ją widziałem, on zawsze był obecny, lecz mimo to powoli, krok po kroku udało nam się zaprzyjaźnić. Zważywszy na moje oczarowanie nią przed laty, nasza przyjaźń była zapewne nieunikniona, a z drugiej strony tamto uczucie stanowiło barierę między nami; minęło wiele miesięcy, zanim pozbyłem się skrępowania. Fanny była obiektem moich marzeń, ucieleśnieniem skrytych pragnień z przeszłości i kiedy nagle pojawiła się w innej roli – jako kobieta z krwi i kości, w dodatku żona przyjaciela – przyznaję, że poczułem się całkiem wytrącony z równowagi. Pamiętam, że podczas pierwszego spotkania plotłem różne bzdury, a to wzmagało jedynie moje speszenie. Już na samym początku naszej znajomości wygadałem się choćby z tym, że przez cały rok ani razu nie słuchałem profesora, na którego wykłady oboje kiedyś chodziliśmy.

– Co tydzień przez godzinę gapiłem się na ciebie. Ponieważ praktyka ważniejsza jest od teorii, pomyślałem sobie: nie marnuj, chłopie, czasu na słuchanie wykładów z estetyki, skoro to, co piękne, siedzi tuż przed tobą.

Była to, jak sądzę, próba przeproszenia Fanny za moje dawne zachowanie, ale wypadła okropnie. Takich rzeczy w ogóle nie powinno się mówić, a już zwłaszcza nonszalanckim tonem. Niczego się nie osiąga, a jedynie przerzuca się odpowiedzialność na drugą osobę. Ledwo wypowiedziałem te słowa, zobaczyłem na twarzy Fanny wyraz zaskoczenia; zdziwił ją mój brak taktu.

– Tak – rzekła, siląc się na uśmiech. – Pamiętam te wykłady. Nie były zbyt pasjonujące.

– Faceci to potwory – ciągnąłem niemal wbrew sobie. – Mają rozum w portkach, a świństwa w głowie. Szczególnie gdy są młodzi.

– Nie świństwa. Hormony.

– To też. Czasem trudno to odróżnić.

– Zawsze miałeś taką zatroskaną minę – powiedziała Fanny. – Pamiętam, że kiedyś pomyślałam sobie: oto jeden z tych strasznie poważnych młodych ludzi, który albo się zabije, albo zmieni świat.

– Na razie nie zrobiłem ani jednego, ani drugiego. Pewnie to oznacza, że zrezygnowałem z dawnych ambicji…

– I bardzo dobrze. Nie warto tkwić w przeszłości. Życie jest zbyt ciekawe.

Na swój zawoalowany sposób Fanny dawała mi do zrozumienia, że się nie gniewa, a jednocześnie ostrzegała mnie: tylko jeśli będę grzeczny, moje dawne grzechy pójdą w niepamięć. Przez jakiś czas czułem się tak, jakby wystawiała mnie na próbę, ale miała powody nie ufać nowemu przyjacielowi swojego męża, więc nic dziwnego, że wolała się zbytnio z nim nie spoufalać. Jednakże w miarę jak się lepiej poznawaliśmy, skrępowanie malało. Kiedyś odkryliśmy, że tego samego dnia obchodzimy urodziny, i chociaż żadne z nas nie wierzyło w astrologię, ten fakt nas do siebie zbliżył. Fanny była o rok starsza ode mnie i ilekroć w rozmowach pojawiał się temat wieku, natychmiast zaczynałem się do niej zwracać z szacunkiem należnym staruszce, co ją zawsze rozśmieszało. Ponieważ nie należała do osób, które często się śmieją, traktowałem to jako oznakę akceptacji. Fanny lubiła swoją pracę, a ja dzięki prowadzonym z nią dyskusjom o dziewiętnastowiecznym malarstwie amerykańskim pokochałem twórczość Rydera, Churcha. Blakelocka i Cole’a, artystów, których nazwiska wcześniej ledwo obiły mi się o uszy. Jesienią 1975 roku Fanny obroniła na Columbii doktorat (jej praca była jedną z pierwszych monografii o Albercie Pinkhamie Ryderze, jakie ukazały się drukiem), po czym dostała posadę młodszego kuratora w dziale sztuki amerykańskiej w Brooklyn Museum, gdzie pracuje do dziś. Kiedy piszę te słowa (jedenastego lipca), ona wciąż nic nie wie o Benie. W zeszłym miesiącu wyjechała do Europy, skąd zamierzała wrócić dopiero w pierwszej połowie września. Pewnie mógłbym ją odszukać, ale jaki by to miało sens? Przecież nie pomogłaby już Benowi w żaden sposób. Co innego gdyby agenci FBI znaleźli rozwiązanie… Z początku uważałem, że mam obowiązek skontaktować się z Fanny, jednakże po namyśle doszedłem do wniosku, że nie będę jej psuł wakacji. Już dość się nacierpiała, a poza tym przekazywanie tego typu wiadomości przez telefon nie jest najlepszym pomysłem. Postanowiłem zaczekać, aż wróci do Stanów, a potem umówić się z nią i osobiście o wszystkim powiedzieć.