Nie wiadomo, jak długo by to trwało. Gdyby to tylko od nich zależało, może z tej dzikiej namiętności, z tego dziwnego, nieoczekiwanego romansu zrodziłaby się autentyczna miłość. Mimo trudnego początku i tragicznych okoliczności, w jakich się poznali, może udałoby im się wyjechać razem i zacząć życie od nowa. Niestety, musieli wziąć pod uwagę inne sprawy. Niecałe dwa tygodnie później rozległy się pierwsze dzwonki ostrzegawcze. Uczucie, które ich połączyło, zachwiało delikatną równowagą panującą w ich domu i mała Maria bynajmniej nie była zadowolona ze zmiany. Owszem, odzyskała matkę, ale jednocześnie coś straciła i po tej stracie czuła się tak, jakby runął cały jej świat. Prawie przez miesiąc żyła z Sachsem w raju. Była jedynym obiektem jego uczuć, uwielbiał ją jak nikt dotąd, spełniał każde jej życzenie, a potem z dnia na dzień, bez żadnego uprzedzenia, po prostu ją porzucił. Nocami sypiał teraz w łóżku jej matki, a w ciągu dnia i wieczorem zamiast siedzieć w domu i dotrzymywać jej, Marii, towarzystwa, zostawiał ją z opiekunkami, a sam wychodził. Dziewczynka miała pretensje do dorosłych. Miała za złe matce, że zajęła jej miejsce w sercu Bena i miała za złe Benowi, że tak okrutnie ją zawiódł. Wytrzymała tę sytuację przez trzy czy cztery dni, po czym to posłuszne, mile dziecko zamieniło się w małego potworka, który na przemian dąsa się, wpada we wściekłość i wybucha płaczem.
W niedzielę Sachs zaproponował, żeby się wybrać we trójkę do parku w Berkeley Hills. Maria była dla odmiany w świetnym humorze, więc Lillian przyniosła z szafy na górze stary koc, załadowali się razem do buicka i ruszyli na drugi koniec miasta. Przez pierwszą godzinę wszystko układało się dobrze. Lillian leżała na kocu, Maria bujała się na huśtawce, a słońce spalało resztki porannej rosy. Nie było powodu do większego niepokoju nawet wtedy, gdy dziewczynka szalejąc na placu zabaw, uderzyła się w głowę. Przybiegła na koc, cała we Izach, tak jakby to zrobiło każde dziecko na świecie. Lillian wzięła córkę w ramiona, zaczęła ją pocieszać, delikatnie, z czułością całowała zaczerwienione miejsce na skroni dziewczynki. Sachs obserwował te zabiegi z uznaniem, bądź co bądź była to skuteczna, tradycyjna metoda leczenia dziecięcych potłuczeń, jednakże tym razem nie przynosiła najmniejszych efektów. Maria wciąż zalewała się łzami, nie reagując na czułości Lillian, która usiłowała ją pocieszyć, i chociaż miała tylko niewielkie zadrapanie na czole, tak bardzo narzekała na ból i tak strasznie łkała, że w pewnym momencie zaczęła się dusić. Lillian ponownie przytuliła córkę, ale Maria wyrwała się matce protestując, że ta za mocno ją ściska. Sachs dojrzał ból w oczach Lillian, a potem gdy dziewczynka odepchnęła matkę, dostrzegł również złość. Nie wiadomo kiedy z niczego zrobiła się afera. Ze trzydzieści metrów od miejsca, gdzie siedzieli, lodziarz ustawił swój wózek. Chcąc odwrócić uwagę dziewczynki od skaleczenia, Sachs zaproponował, że kupi jej loda. Od razu się lepiej poczujesz, powiedział, uśmiechając się najserdeczniej jak umiał, po czym ruszył biegiem do barwnego parasola nie opodal na ścieżce. Okazało się, że było szesnaście różnych smaków. Nie wiedząc, jakie Maria lubi, wybrał dwa: pistacjowy i tutti frutti. Może przynajmniej spodoba się jej nazwa, pomyślał. Nie spodobała się. Chociaż łzy już nie ciekły takim strumieniem jak przed chwilą, dziewczynka spojrzała na zielonkawe lody podejrzliwym wzrokiem, a gdy je wzięła do ręki i ostrożnie polizała, dosłownie wpadła w szał. Krzywiąc się i plując, jakby miała w ustach truciznę, krzyczała, że lody są obrzydliwe. Po czym znów wybuchnęła płaczem, a kiedy jej furia dosięgła zenitu, przełożyła lody do prawej rączki i z całej siły cisnęła je w Sachsa. Pacnęły go w brzuch i rozprysły mu się na koszuli. Gdy Ben schylił głowę, żeby obejrzeć szkodę, Lillian zerwała się z koca i uderzyła córeczkę w twarz.
– Ty smarkulo! – zawołała. – Ty mała, niewdzięczna smarkulo! Zabiję cię, rozumiesz!? Zabiję cię na oczach tych wszystkich ludzi!
Zanim Maria zdążyła unieść rączki i zasłonić buzię, Lillian ponownie ją spoliczkowała.
– Przestań! – krzyknął ostro Sachs przerażony tym, co się dzieje; przez chwilę niemal miał ochotę pchnąć Lillian na ziemię. – Nie waż się tknąć tego dziecka! Słyszysz?
– Odpieprz się! – Lillian była równie wściekła jak on. – To mój bachor i będę z nim robić, co chcę.
– Nie pozwolę jej bić.
– Jeśli zasłuży na bicie, będzie bita. I nikt się do tego nie będzie wtrącał. Nawet ty, mądralo!
Było coraz gorzej. Gdyby nie znajdowali się w miejscu publicznym i nie kłócili na oczach tłumu, diabli wiedzą, czym by się ich awantura skończyła. A tak mniej więcej po dziesięciu minutach wzięli się w garść i pohamowali swą wściekłość. Pocałowali się, przeprosili nawzajem i przez resztę popołudnia ani słowem nie wspomnieli o całej aferze. Wybrali się we trójkę do kina, potem na kolację do chińskiej restauracji; kiedy wieczorem po powrocie do domu położyli Marię spać, incydent poszedł już w niepamięć. A przynajmniej tak im się zdawało. W rzeczywistości stanowił pierwszą oznakę nieuchronnego końca. Od chwili gdy Lillian uderzyła córkę w twarz do wyjazdu Bena z Berkeley pięć tygodni później nic nie było takie jak dawniej.
Rozdział 5
Szesnastego lipca 1988 roku przed budynkiem sądu w Turnball w stanie Ohio wybuchła bomba, niszcząc niedużą kopię Statuy Wolności. Większość ludzi potraktowała to jak zwykły chuligański wybryk, drobny akt wandalizmu niemający żadnego podłoża politycznego, ale ponieważ zniszczeniu uległ przedmiot będący symbolem narodowym nazajutrz podano w telewizji krótką wiadomość na ten temat. Sześć dni później w Danburg w Pensylwanii wysadzono w powietrze kolejną kopię Statuy Wolności. Odbyło się to niemal w identyczny sposób: mały wybuch w środku nocy, brak rannych, żadnych zniszczeń, nie licząc oczywiście pomnika. Trudno było jednak ustalić, czy obie bomby podłożyła ta sama osoba, czy też sprawca drugiego wybuchu naśladował sprawcę pierwszego. W owym czasie jeszcze nikt się tym zbytnio nie przejmował, chociaż pewien znany senator o poglądach konserwatywnych wydał oświadczenie, w którym potępiał „ubolewania godne czyny”, i apelował do winowajców, żeby natychmiast zaprzestali swej haniebnej działalności. „To wcale nie jest śmieszne. Nie tylko zniszczyliście cudzą własność, ale zbezcześciliście symbol narodowy. Amerykanie kochają Statuę i nie życzą sobie podobnych wygłupów.”
W sumie w różnych miejscach publicznych w całej Ameryce znajduje się około stu trzydziestu kopii Statuy Wolności. Stoją w parkach miejskich, przed ratuszem, czasem zdobią dachy budynków. W przeciwieństwie do flagi, która zarówno ludzi dzieli, jak i łączy, Statua jako symbol nie wzbudza kontrowersji. Jeśli chodzi o flagę, wielu Amerykanów jest z niej dumnych, wielu zaś się jej wstydzi i na każdą osobę, która uważa flagę za świętość, trafi się inna gotowa ją opluć, spalić, ochlapać błotem. Statua nie wywołuje tego rodzaju konfliktów. Od ponad stu lat wznosi się ponad politykę i ideologię; stoi u wrót naszego kraju symbolizując to, co w nas dobre. Przedstawia nie tyle prawdę, co nadzieję, nie tyle fakty, co wiarę, i ze świeczką trzeba by szukać osoby potępiającej wartości, które Statua reprezentuje – demokrację, wolność, równość wobec prawa. To najlepsze, co Ameryka ma do zaoferowania światu, i choć czasem sprzeniewierzamy się tym wartościom, ich znaczenie i waga nie budzą wątpliwości. Ideały, które Statua symbolizuje, milionom ludzi dodały otuchy. Pozwoliły nam wszystkim uwierzyć, że kiedyś będziemy żyli w lepszym świecie.