Выбрать главу

Wszystkie rosyjskie „bezpieki” budowały i doskonaliły swoją „razwiedkę”', czyli wywiad zagraniczny, rozpoznanie u cudzoziemców, szpiegostwo. A wszystkie „razwiedki” miały swoje tajne służby „operacyjne” (sabotażowe i egzekucyjne), dla upuszczania krwi wrogów. W drugiej połowie XX wieku takich dywersantów i zabójców szkolił osławiony radziecki Specnaz; mordercze treningi trwały kilka lat, i później asy trafiały do bandyckich (komandoskich) zespołów GRU i KGB, zwanych „Alfa”, „Omega”, „Kaskada”, „Proporzec” i „Zenit”, które zasłynęły m.in. brawurowym zdobyciem Kabulu (grudzień 1979), od czego rozpoczęła się sowiecka interwencja na terenie Afganistanu. Ich celem dalekosiężnym, paneuropejskim, była dezorganizacja zaplecza frontu armii „imperialistycznych”, kiedy już ZSRR uderzy ku Paryżom, Brukselom i Madrytom, aby wyzwolić tamtejsze „masy pracujące”, lecz będąca efektem reaganowskich „wojen gwiezdnych” gorbaczowowska „pieriestrojka” przemieniła te szczytne plany w makulaturę dziejów.

Wasia Kudrimow trafił do „Proporca” („Wympieł”), formacji supertajnej i superelitarnej, która składała się z samych oficerów, i którą zwano „myślącymi bagnetami”, bo nie wypełniwszy kontrjelcynowskich szturmowych rozkazów „betonu” partyjno-kagiebowskiego (1991) oficerowie ci dowiedli, że nie są stadem tępaków ślepo słuchających przełożonych. Wasia, co prawda, był innego zdania – spełniłby ów rozkaz – ale nie chciał się wychylać gdy reszta kolegów zadecydowała: „taki ch…!”. Dwa lata później, już jako zwierzchnik, dostał polecenie rozwiązania „Wympieła”, i spełnił je akuratnie, bez litości. Wielu kolegów zasiliło wtedy prywatne służby (ochrony milionerów i szefów naftowych spółek), lecz on gardził „gorylowaniem” u Żydów-oligarchów i munduru państwowego nie zdjął. Jego dusza była równie silna co jego muskuły.

Od dawna wiadomo, że ludzkimi uczuciami rządzi metafizyka, a jako główny dowód wskazuje się pełną dziwów i bezsensów miłość między płciami, gdy tymczasem o tej irracjonalności świadczą rozliczne wzajemne stosunki, sympatie i antypatie, chociażby fakt, że niektórzy ludzie pełni cnót odstręczają każdego, a inni, pełni jawnych i notorycznych wad, są lubiani przez wszystkich, ujmują, mimo że wcale im się nie chce kogokolwiek czarować. Wot, zagadka ludzkich dusz! Tak właśnie było z Kudrimowem. Pechowcy, których Wasia mordował lub inaczej kasował, bez wątpienia nie czuli do niego sympatii, lecz koledzy, zwierzchnicy, podwładni, „towarzysze” i urzędasy gdziekolwiek, nawet rozmaite baby i panienki – wszyscy lubili tego niedźwiedziowatego, wyglądającego na poczciwca, który ma akurat migrenę, człapiącego niby dziadek Wasię, chociaż wobec wszystkich był grubiański, opryskliwy, czasami wręcz brutalny, i nigdy nikomu nie zaserwował przeprosin, uśmiechu, miłego słówka czy podziękowania. Nawet jego rytualne, permanentne „- Job twoju mat'!” nie raziło niczyich uszu, jakby klął pijany berbeć, który nie rozumie co mówi. Generał-lejtnant Kudrimow wszakże, wbrew pozorom, zazwyczaj wiedział co mówi kiedy wydawał rozkazy…

* * *

Arcyzwierzchnik generała-lejtnanta Kudrimowa, od roku 2000 prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Władimirowicz Putin, był – podobnie jak Wasia – człowiekiem wierzącym. Nawet jeszcze bardziej, bo wierzył nie tylko w „służby”, lecz i w demokrację, chociaż wobec demokracji trochę laicko: był tu wyznawcą wierzącym, ale niepraktykującym. Miał to od czasu harowania na germańskiej placówce KGB (lata 70-e i 80-e XX wieku), kiedy szpiegował „imperialistów zachodnich”. Już wówczas demokracja jawiła mu się niczym „bladź”, a wycierający sobie nią gęby przywódcy zachodni – niczym arlekiny łżące wedle reguł systemu. Rozumiał, że wszystkie te demokratycznie wybrane dupki, którym się marzy, by użyć Orwella za scenarzystę, wcale nie są lepsi od Hitlera, tylko Hitlerowi bezzwłocznie się udało…

Władimir chciał, żeby jemu również szybko się udało, i wiedział, że bez pomocy „służb” nie będzie to możliwe, bo sama władcza predyspozycja nie wystarczy, choćby była wsparta czymś trudniejszym: dyscypliną wewnętrzną, osobistą. Nie przesadzam – całkowicie rządzić sobą samym jest dużo trudniej niż autorytarnie rządzić innymi. Lecz ta pierwsza umiejętność bardzo pomaga tej drugiej. Świetnie samokontrolujący się Putin nie miał wątpliwości, że narodził się do rządzenia: do wydawania poleceń i do egzekwowania rozkazów. Dla spełnienia ambicji trzeba mu było tylko fartu, ergo: życzliwości losu – uśmiechu Historii.

Historia jest starą kobietą. Jest obleśna, kapryśna, zjadliwa, pełna fumów, i ma nieodpartą skłonność do kretyńskich wygłupów, jakby ciągle testowała odporność ludzkości na nonsensy. Z tego właśnie powodu figury bezsprzecznie żałosne (exemplum Gorbaczow, Kennedy, Diana czy Wałęsa) zostają mitologizowanymi herosami i heroinami, symbolami, godłami, chlubą gatunku homo sapiens. Ponieważ jednak najtrudniej być „prorokiem we własnym kraju”- niektóre spośród tych bożyszcz są cenione jak glob krągły, wyjąwszy własną ojczyznę, gdzie miały chwilę triumfu, aby później stać się obiektem powszechnej wzgardy (Wałęsa) lub wręcz nienawiści (Gorbaczow). Michaił Gorbaczow za to, że uległ Jankesom i Angolom niczym dziwka i przygotował „pieriestrojką” grunt do rozmontowania ZSRR. A rozmontował osłabione imperium jego następca, wiecznie pijany Boris Jelcyn, ze swym sztabem „demokratów”. Dlatego Rosjanie nie lubią demokracji i demokratów – „słowo «demokracja» stało się w Rosji obraźliwe” („The Spectator”, 2007). Stało się obraźliwe, gdyż rozgoryczeni jelcyniadą Rosjanie zaczęli, miast wyrazu „demokracja”', używać słowa „dupokracja”.

Koniec wieku XX był końcem drugiej kadencji rządów Jelcyna. Ówczesny krach walutowy (załamanie rubla) i gospodarczy mało obchodził Jelcyna; prezydent bał się tylko jednego: że następca zezwoli prokuraturze rozliczyć gigantyczne finansowe machlojki kremlowskiej mafii, którą kierowała córka Jelcyna, Tatiana, przy pomocy paru fagasów. Znalazł więc człowieka, który mu zagwarantował całkowite uniknięcie rozliczeń, szlaban dla prokuratorów, swoisty „żelazny list”, i tego człowieka, byłego oficera KGB, Władimira Putina, mianował szefem FSB (1998), po czym namaścił go (1999) jako swego kandydata do wyborów prezydenckich. Lecz w sondażach prowadził, mając dużą przewagę, sympatyczny Jewgienij Primakow, a gburowaty Putin plasował się daleko. Trzeba było sprawić cud. I wydarzył się „cud”. Przez miesiąc od chwili „namaszczenia” eksplodowało w Rosji kilka straszliwych bomb (Moskwa, Wołogodońsk, Bujnaksk), zabijając kilkuset pechowców pod gruzami bloków mieszkalnych. Kreml ogłosił, że sprawcami są Czeczeni, zaś Putin ogłosił, że jeśli zostanie prezydentem, to zdławi suwerenność czeczeńską i każdego dopadniętego czeczeńskiego terrorystę „utopi w kiblu” (sic!). Efekt: wygrał łatwo (marzec 2000). Po ośmiu latach „pijanej demokracji” Jelcyna Rosjanie tęsknili już do swej tradycyjnej demokracji (bolszewickiej). Nie da się wegetować bez wrogów („wrogów ludu” etc). A wrogów trzeba topić w kiblu.