Выбрать главу

– Miłośnik czasownika „leżeć”! – prychnął bratanek gospodarza po polsku. – Idę o zakład, że nie wie gdzie leżą Hawaje, nawet kiedy leży na hawajskiej plaży.

I spytał po angielsku:

– Był pan na Hawajach, mister Stegman?

– Często, a co?

– Gdzie leżą Hawaje?

– Gdzie?… No, na morzu, w strefie San Francisco… lub trochę dalej… ouppp! – czknął zapytany.

Dialogi, dzięki którym Johnny Seren demonstrował jak niewiele różni ekstrawagancję i arogancję, były jego specjalnością. Kiedy zobaczył przy trotuarze i płocie pod domem stryja dwie „awangardowe rzeźby”, zapytał czemu stryj zezwala tarasować chodnik i trawnik tą dubeltową „instalacją” z rur i blaszanych wiórów. Usłyszał:

– To artystyczne spawy.

– Widzę, że spawy, stryju. Czyje spawy?

– Córki sąsiada. Ona jest uczennicą akademii, studiuje rzeźbę, I ma taką ideę, że sztuka powinna wyjść z muzeów do ludzi, znaczy na zewnątrz.

– Do przechodniów, stryju?

– Do mieszkańców miasta. Trzeba wyprowadzić obiekty sztuki do społeczności miejskiej, w miasto. Na każdym chodniku ma być sztuka.

– Na każdej jezdni też?

– Nie kpij, Johnny. Ona wyprowadza obiekty i ustawia gdzieniegdzie na chodnikach.

– To samo robią sutenerzy, stryju.

– Powiedz jej sam o tych sutenerach, ja nie będę się handryczył, nie przeszkadza mi, synku.

Johnny wywalił obie te „instalacje” do śmietnika sąsiada, powiedział rzeźbiarce o sutenerach, i zrobiła się chryja, która trafiła aż na łamy i przed kamery mediów. Lokalna społeczność opowiedziała się jednak (drogą lokalnego referendum) za „instalacjami”, więc Johnny nie został triumfatorem.

Lepiej mu poszło, kiedy urządził dywersję godzącą w gwiazdę uniwersytetu, profesora Garry'ego Fitzpatricka, wojującego protestanta, który gromił „papizm” przy każdej okazji. Profesor Fitzpatrick, jako miłośnik „politycznej poprawności”, wyznawał kult Rozumu, sławił antykatolicką rewoltę Lutra i francuskie rewolucyjne Oświecenie, a katolicki mistycyzm i katolicką teologię karcił za „maryjne newrozy” tudzież za „metafizyczne niechlujstwo”, będące przeciwieństwem rozumu. Sprawiło mu więc ból, gdy w hallu głównym uczelni, obok wejścia do rektoratu, wykwitł plakat eksponujący cytat z pism „ojca protestantyzmu”, Martina Lutra, tyczący rozumu właśnie. Luter podkreślał sprzeczność wiary i rozumu, puentując: „Rozum to jest kurwiszcze, paskuda największa; wskutek natury swojej i metody jest ladacznicą szkodliwą, prostytutką szkaradną, prawdziwą nierządnicą szatańską, kurwą zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zadeptać i zniszczyć (…) Rzuć jej w gębę plugastwa, żeby ją oszpecić do szczętu. Rozum winien być pyrgnięty, utopiony na dnie wychodka!…”. Ten sam antyfitzpatnckowy cytat lansowały ulotki rozrzucone po wszystkich wydziałach Uniwersytetu Ottawskiego. Tu Johnny S. był zwycięzcą – anonimowym zwycięzcą, lecz jednak.

Tacy ludzie nie nadają się do pracy w służbach specjalnych. „Wybujała ambicja”, „arogancja”, „negatywny profil charakterologiczny”, „brak dyscypliny”, itp. – wiedzą o tym wszyscy eksperci globu. Dlatego – trzy lata po rozpoczęciu przezeń studiów – KGB wytypował Johna jako idealnego kandydata.

* * *

Na początku drugiej kadencji prezydenckiej Władimira Putina sondaże dawały klarowny obraz świadomości społeczeństwa rosyjskiego. Aż 88% Rosjan spytanych: co jest dla nich ważniejsze, wolność czy porządek? – wybrało porządek. I właśnie za to Wasilij Kudrimow kochał Władimira Władimirawicza. Rzecz prosta: za to ogólnie – za trzymanie przez Putina krótko przy ryju wszelkich malkontentów, dysydentów, pedalskich liberałów -a szczegółowo to za stopień generalski, którego się dochrapał u Putina, i za różne inicjatywy likwidujące chaos i słabość Matuszki Rossiji, dopiero co gangrenowanej gorbaczowowską „pieriestrojką” i jelcynowską „pijaną demokracją”.

Wśród tych szczegółowych uzasadnień afektu, który Wasia Kudrimow czuł wobec prezydenta grającego cara, pierwszoplanowym źródłem miłości były regulacje prawne wskrzeszające dryg dawnych czasów radzieckich, konkretnie pewną kagiebowską tradycję, o której celnie mówi żartobliwa anegdota wymyślona przez polskich „buntowszczików”. Rok 1970, witają się Gomułka i gensek Breżniew. Uściski, całusy („niedźwiadek”), dusery, ordery.

– Nu da, wstrząsy społeczne macie już chyba za sobą, towarzyszu? – mówi Breżniew. – Czy to prawda, że cały ten harmider wybuchł z powodu grania jakiejś sztuki teatralnej?

– Prawda, towarzyszu pierwszy sekretarzu.

– A kto ją napisał?

– Mickiewicz, towarzyszu pierwszy sekretarzu.

– No to trzeba go…

– On już nie żyje, towarzyszu pierwszy sekretarzu.

Uradowany Breżniew klepie Gomułkę przyjacielsko po plecach, mrucząc:

– I za to cię lubię, Wiesiu, za to cię lubię!

Cicha zgoda Kremla na likwidowanie wewnętrznych oraz zewnętrznych wrogów Rosji miała miejsce również w czasach Borisa Jelcyna (wtedy Kudrimow debiutował jako egzekutor, wykańczając dwóch synów zdrajcy, polskiego pułkownika Kuklińskiego, chociaż samego Kuklińskiego, strzeżonego dzień i noc przez CIA, nie zdołał dopaść). Ale Jelcyn to był przywódca słaby psychicznie, kilka razy popełniał nieudane samobójstwo. Wasia i jego „mołodcy” dobrze pamiętali rozgardiasz, który wybuchł kiedy pijany Jelcyn dźgnął się nożyczkami i krwawił jak wieprzek. Tymczasem Władimir Władimirowicz, ho, ho! Od początku się widziało, że to człowiek z żelaza i z granitu – chłodny, opanowany, bezlitosny. Żadnych mięczakowatych rozterek i wahań. I żadnych strachliwych krygowań przed zachodnią psiarnią ujadającą na Rosję. W lipcu 2006, spełniając życzenie Kremla, Duma przyjęła ustawę zezwalającą wykorzystywać służby specjalne do zwalczania poza granicami Rosji „wrogów rosyjskiego państwa”, różnych „terrorystów”. Zwalczało się i wcześniej – ot, choćby dwa lata wcześniej (2004), kiedy ludzie Kudrimowa kropnęli w Katarze byłego prezydenta Czeczenii, Zelimchana Jandarbijewa – ale teraz można to już było robić bardziej legalnie, więc samopoczucie Wasi kwitło. Alieksandr Litwinienko został otruty w Londynie (2006) „legalnie”.

Rejestr proputinowskich egzekucji, których zespół Kudrimowa dokonał przed „ustawą lipcową”, zawierał mnóstwo ofiar bezimiennych (jak mieszkańcy bloków wysadzanych dla zrzucania winy na czeczeńską partyzantkę), lecz i figury publiczne, czasami głośne nie tylko w Rosji. Exemplum znana publicystka, Anna Politkowska – kilka kul, i „koniec, dieł wieniec”. Czy dziennikarz Artiom Borowik (katastrofa lotnicza). Czy deputowany Siergiej Jużenkow (pif-paf! na środku ulicy). Lub inny niegrzeczny deputowany, Jurij Szczekoczichin (tajemnicze choróbsko). Lub pieprzony rebeliant wewnątrz czeczeńskiej filii FSB, Mowładij Bajsarow (odstrzelenie, w centrum Moskwy, przez „nieznanych sprawców”). No i jeszcze kilku ważnych redaktorów ważnych mediów – telewizji i „Forbesa” nie wyłączając. Lista strachu – dzięki niej wielu podkuliło ogony. Ergo: zadanie wykonane „kak nada”.