Выбрать главу

W przyrodzie panują odwieczne żelazne reguły, które miękną kiedy łamie je kaprys przeznaczenia, czy jakaś burza hormonalna, czy niesforna wyobraźnia ludzka. Wtedy to się nazywa „wyjątek, co potwierdził regułę”.

Swego czasu (lata 60-e wieku XX) uczeni amerykańscy oraz izraelscy przeprowadzili ciekawe badania męsko-damskich par -Amerykanie zbadali kilka tysięcy kochających się studentów i studentek, tudzież kilka tysięcy młodych ludzi, którzy pierwsze sześć lat swego życia spędzili razem (jeden dom, jedna ulica, jedno podwórko), a Izraelczycy (grupa socjologa Sheptera) prawie trzy tysiące małżeństw zawartych w kręgu kibuców sąsiadujących ze sobą. Wynik był identyczny, całkowicie obalał raj miłości dziecięcych Baudelaire'a jako poetycką mrzonkę, albowiem nigdy nie tworzą miłosnych par ludzie, którzy, będąc dziećmi, wychowywali się razem przez pierwsze lata swego życia. Wniosek brzmiał: „Nie można zakochać się w kimś, z kim spędziło się pierwsze łata życia”. Rosjanie, którzy tradycyjnie torpedują naukę „imperialistów” dowodząc, że wynaleźli wszystko wcześniej – od koła i druku, do żarówki i radia (pionierem był tu starożytny rusinski filozof-matematyk Pietia Goras, zwany błędnie Pitagorasem z Samos) – tym razem też przeciwstawili się empirycznie, małżeństwem Lieonida Szudrina i Larissy Tiełkiny. Ci dwoje byli razem w jednym żłobku, w jednym przedszkolu, w jednej klasie szkolnej, w jednym zastępie pionierów, w jednym kółku komsomolskim, i wreszcie w jednym łóżku.

Lieonid poślubił Larissę gdy tylko otrzymał dyplom Wydziału Historii Uniwersytetu Moskiewskiego (1986). Równocześnie Larissa została absolwentką Wydziału Socjologii. Wprowadzili się do jej matki, wdowy Tiełkiny, kobiety zacofanej, dewocyjnie religijnej, która po kilku latach (1992) zostawiła im mieszkanie, bo zobaczyła w telewizji zmartwychwstałego znowu Jezusa Chrystusa i wyjechała na Syberię, gdzie rezydował ów bóg.

Syberyjski Jezus, noszący ziemskie imię Siergiej Torop, pracował pięć łat jako milicjant drogówki, lecz kiedy tylko rozleciało się sowieckie imperium (1991), ujawnił się jako Wissarion-Chrystus, którego Bóg-Ojciec drugi raz zesłał na grzeszną Ziemię. Bez trudu znalazł wyznawców, których liczba rosła piorunująco. Wdowa Tiełkina chciała się przekonać czy to sekciarz-kuglarz, czy prawdziwy Syn Boży, spakowała więc walizki i wsiadła do pociągu. Już nie wróciła. Cztery lata później (1996) Larissa ruszyła tą samą drogą, by odwiedzić matkę, i też nie wróciła. Lieonid dowiadywał się z jej listów, że ona i matka mieszkają w bożej wiosce Dom Świtu, że Chrystus-Wissarion to autentyczny bóg, że jego Kościół Ostatniego Testamentu liczy już prawie sześć tysięcy mieszkających naokoło rezydencji boga wyznawców, którym nie wolno pić, palić, ćpać, kląć i jeść mięsa, że budują w głuchej tajdze własne miasteczko, że trzymają się 61 przykazań („Miej czyste myśli”, „Spełniaj dobre uczynki”, „Nie niszcz bezmyślnie”, itd.), oraz że temperatura minus 50 stopni nie jest kłopotliwa dla ludzi, którzy wielbią żywe bóstwo.

Roku 1997 tęskniący Lieonid wziął specjalne zwolnienie z pracy i ruszył daleko za Ural, by przywieźć żonę do domu. Osiem tysięcy kilometrów, wiele dni jazdy, nużące krajobrazy syberyjskie, płaskie jak brzuchy dziewic, słowem: męka. Na ostatniej stacji kolejowej dróżnik zapytał go:

– Pan też jest profesorem?

– Nie, jestem tylko kandydatem, po zachodniemu doktorem.

– Może okulistą?

– Nie, doktoryzowałem się z historii.

– Aaa, to nie pan jeden! Tam u Wissariona doktorów, profesorów, inżynierów jak mrówków. Co drugi kończył uniwersytety. A wielu równie młodych co pan. Zostanie pan?

– Mowy nie ma! Przyjechałem po żonę.

– Panie akademik, toż ona jest już „oblubienicą bożą”, jak wszystkie tam!

– Czy ten Wissarion?…

– Nie, nie, pod tym względem to solidny gość, ma swoją babę i prawie tuzin bachorów. Nie żeruje na tyłkach i cyckach, lecz na majątkach. Wszyscy jego wyznawcy przekazują mu wszystko co posiadają, każdą kopiejkę.

– Nie lubi go pan?

– Czy ja wiem?… – zastanowił się dróżnik. – Nie mam nic do niego. Byłem tam raz, w zeszłym roku. Gadał akurat o Poncjuszu Piłacie, że ten go ukrzyżował, i że musiał wrócić na Ziemię, bo pierwszy raz od dwóch tysięcy lat jest znowu potrzebny. Wie pan… moich dziadków i mojego ojca zabili Niemcy, no to spytałem dlaczego nie przyszedł kiedy była ta cholerna wojna, czy wtedy nie był potrzebny? Ale mnie zbył, mówiąc, że wszystkiego dowiem się jak przeczytam jego księgę „Ostatni Testament”

Larissa nie dała się namówić do powrotu, Lieonid nie dał się namówić do pozostania w tajdze. Wzdłuż torów znowu ciągnęły się brzozowe lasy i bezkresne stepy, a on cały czas widział jej załzawioną twarz gdy spytała:

– Dlaczego?!…

Odparł cytatem z Woltera, chociaż nie powiedział, że cytuje:

– Dlatego, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, ale człowiek odpłacił mu tym samym.

Nie zrozumiała, tak jak nie rozumieją ci wszyscy, którzy ów zgrabny bon-mot „króla libertynów” wiążą ze sztukami plastycznymi – z rzeźbą i z malarstwem.

* * *

O silnych władcach szczególnie uprzejmie wyrażają się zazwyczaj ich poddani. Jest to tradycja starsza niźli antyczna, maniera pradziejowa, sięgająca czasów jaskiń grających rolę siedzib i salonów, lecz wskutek dość późnego wykształcenia się pisma – jej pierwsze znane świadectwa dokumentalne pochodzą z Bliskiego Wschodu i ze starożytnego Egiptu. O egipskich bogach i faraonach-bogach pisano dłutem górnolotne dytyramby (cytuję za inskrypcjami podanymi w XX wieku przez Francois Daumasa i Philippa Vanderberga):

„Żyje On prawdą.

Karmi się prawdą.

Bogowie zadowoleni są ze wszystkiego co czyni: daje

chleb głodnym,

wodę spragnionym,

szaty nagim”.

Lub tak:

„Jest pełen mądrości od momentu wyjścia z łona matki.

Bóg wyróżnił go spośród milionów ludzi”.

Lub jeszcze krócej:

„Niech będzie wieczny jak Re!”.

Albo zwracano się wprost do majestatu:

„Serce moje bije żywo

Ilekroć patrzę na Twoją doskonałość.

Ty odnawiasz młodość”.

Bądź tak:

„Ty jesteś ojcem i matką ludzi;

Oni żyją Twoim oddechem”.

Tudzież tak:

„Blasku złota nie można przyrównać do Twojego blasku.

Jesteś jedyny i niepowtarzalny, przemierzasz wieczność.

Wskazujesz właściwą drogę milionom ludzi.

Twój blask jest jak blask nieba.

Patrzy na ciebie cały świat”.

W pierwszej dekadzie XXI wieku na Putina istotnie „patrzył cały świat” (im bliżsi granicom Rosji byli ci patrzący, tym patrzyli z większym niepokojem), a on – przepraszam: On – istotnie „wskazywał właściwą drogę milionom ludzi”. Milionom radzieckich – przepraszam: rosyjskich – ludzi. Różni delegaci tych milionów głośno charakteryzowali Putina, analizowali jego cechy, humanistyczne i polityczne. O tych pierwszych cechach tak się wyraził działacz partyjny, Wiacziesław Wołodin:

– Prezydent to człowiek, który na równi z profesjonalizmem odznacza się człowieczeństwem pierwszorzędnego gatunku. Dlatego szanują go i kochają ludzie.

O politycznym znaczeniu Putina mówiło liczne grono. Choćby Ramzan Kadyrow (prorosyjski prezydent Czeczenii):