– Co pan chce robić, myślę o fachu? Chce pan sprzedawać trujące grzybki aż do emerytury, którą panu wypłaci Stowarzyszenie Dystrybutorów Używek Halucynogennych, drogi panie?
– Sprzedawałem ten indiański „koks”, by móc podróżować do miejsc egzotycznych – rzekł Johnny, i była to prawda.
– Czy nie lepiej podróżować za nasze pieniądze, bez ciągłego ryzyka dopadnięcia przez mafiosów lub przez gliny ścigające handlarzy prochów? Mafijne zemsty są brutalne, a odsiadki narkotykowe są długie…
– Za wasze pieniądze, lecz z ciągłą smyczą! – burknął kwaśno Johnny.
– Bez żadnej smyczy, przynajmniej dziesięć lat. Może dwa razy tyle.
– To się nazywa „uśpiony”, co?
– Tak się to nazywa. I w filmie, i w literaturze szpiegowskiej, i w życiu, czyli w żargonie tajnych służb, z którego lubią czerpać scenarzyści oraz literaci. Regularna duża forsa, komfortowe życie, spełnianie zachcianek, podróże, kobiety, brak kłopotów…
– Brak rodziny Tavese… – przerwał Johnny, wzdychając.
– Dokładnie, gaspadin Serenicki! – przytaknął gospodarz.
– Wyście sprowadzili tego makaroniarza do Ottawy, żeby go ze mną zetknąć, pułkowniku?
– Nie, los to sprawił, drogi panie. W Detroit trwa wojna gangów, dwie familie mafijne wzajemnie się wyrzynają, więc dziadek Luciana, dla bezpieczeństwa wnuka, odesłał go do ciotki, która rezyduje w Ottawie. To miały być wakacje trwające kilka miesięcy. Pech sprawił, że trwały tylko miesiąc. Wiadomość z ostatniej chwili: rodzina Tavese wyznaczyła wczoraj nagrodę, milion dolców, za wskazanie dilera, który sprzedał temu chłopcu prochy. Gdybym był panem, gaspadin Serenicki, już dzisiaj zmieniłbym lokum, jutro może być zbyt późno.
– Nie handlowałem w moim mieszkaniu, żaden mój odbiorca nie wie gdzie mieszkam!
– Pan wyraźnie nie docenia operatywności mafijnej. Jest prawie równie dobra jak operatywność KGB i GRU. Radzę zmienić lokum już dzisiaj, mamy dla pana ciepły adres…
– Syberyjski, za Kołem Polarnym?
– W Toronto, i tylko chwilowy. Chcemy bowiem wysłać pana na kurs, na szkolenie do Związku Radzieckiego. To będzie egzotyczna podróż, taka, jakie pan uwielbia. Bezdroża Kaukazu. A my tymczasem wskażemy rodzinie Tavese dwóch lokalnych dilerów, czym zaspokoimy jej żądzę krwi. Vendetta się wypełni i będziecie mieli gwarantowane bezpieczeństwo, czyli będziecie mogli, gaspadiri Serenicki, wrócić do Kanady na czekający fotel dyrektora.
– Jakiego dyrektora?
– Woli pan tytuł prezesa, gaspadin Serenicki? Proszę bardzo. Chcemy, by pan współzarządzał polskim wydawnictwem emigracyjnym, firmą o bardzo patriotycznym, antykomunistycznym, antymoskiewskim, antykremlowskim profilu. Lecz nikt nie będzie pana ograniczał. Gdy zechce pan drukować także prace językoznawcze, o tematyce ulubionej przez pana, mam na myśli wszelkie gierki semantyczne, lingwistyczne, zabawy słowne, dziwolągi leksykalne, te rzeczy – proszę bardzo!
– Czego chcecie mnie uczyć w tym kaukaskim żłobku?
– Rozmaitych technik Jamesa Bonda.
– Również zabijania?
– Tak.
– Po co?
– Rutynowo. To zoologia. Zoologicznie i faktycznie rzecz biorąc ludzie są drapieżnikami. Zwierzęta muszą umieć zabijać, jeśli chcą przeżyć, sam pan wie. Pisał o tym chyba Darwin, mam słuszność?…
– Wcześniej pisał o tym Szekspir, panie pułkowniku.
– Istotnie, już pański bóg, Szekspir, o tym pisał. Ale przede wszystkim będziemy pana uczyć technik bezpiecznej komunikacji. Bo kiedy zechce pan spytać o coś, lub będzie pan potrzebował jakiegoś wsparcia w ciągu tych długich lat snu – nie wolno będzie panu zwyczajnie przyjść do ambasady lub zadzwonić do mnie z telefonu. Musi pan znać metody komunikacji bezpieczne, dla anglosaskich służb nie wykrywalne.
– Jakiej wysokości będzie mój żołd?
– Żołd?
– Właśnie, żołd.
– Bez takich stów, panie Serenicki!
– No więc honorarium, czy może stypendium…
– Raczej pensja, płaca, gratyfikacja. Wysokość do ustalenia, ale limit dla pana mam bardzo duży.
– Kiedy zaczniecie?
– Co?
– Płacić.
– Kiedy zmieni pan nazwisko urzędowo.
– Dobra, przybiorę sobie nazwisko matki, jak Picasso.
– Proszę wymalować drugą „Guernikę”, to dam zgodę – roześmiał się Tiomkin. – Musi się pan zwać Serenicki, a nie Seren, bo bez czysto polskiego nazwiska nie będzie pan stuprocentowym patriotą.
I znowu Lonię Szudrina spotkał zaszczyt bycia prezydenckim gościem w daczy Władimira Władimirowicza, malowniczo leżącej pośród drzewostanu.
– Jak tam zdrówko? – spytał uprzejmie prezydent.
– Bardzo dziękuję, panie prezydencie, nie narzekam – ukłonił się Szudrin. – Pan też, widzę, kwitnie, tryska z pana werwa, istny kocioł energii.
– Biegałem dziś trochę wokół lasu, i przez całą godzinę ćwiczyłem na macie – pochwalił się Putin. – Uprawiacie judo, Lieonidzie Konstantinowiczu?
– Niestety nie… – przyznał się Lonia.
– Szkoda, moglibyśmy poćwiczyć nieskolko… A jogging?
– Też nie bardzo, chyba że jestem gdzieś spóźniony i trzeba błyskawicznie dobiec.
– A jakiś inny sport?
– Tylko seks i szachy.
– Oczywiście z własną żoną?
– Szachy tak, panie prezydencie.
Wybuchnęli śmiechem, filując dookoła czy nie ma pani prezydentowej w pobliżu. Usiedli na werandzie, przy stoliku trójnożnym, dźwigającym wazonik kwiatów, salaterkę ciastek, cukiernicę i filiżanki do kawy. Gdy zaserwowano im kawę, prezydent rzekł, patrząc ku gęstniejącym chmurom:
– Wkrótce będzie lać.
– To możliwe, zapowiadano wczoraj przyjście ulewy – powiedział Szudrin. – Czasami synoptycy się nie mylą.
– Mylą się rzadziej niż eksperci polityczni prognozujący bieg wypadków. Czasami zazdroszczę tym dawnym monarchom, którzy mieli Nostradamusów przybocznych.
– Nie ma czego zazdrościć, panie prezydencie. Ci władcy wielokrotnie źle wychodzili słuchając wróżb. Tylko przyboczni lekarze dawnych monarchów byli na dworach gorszą zarazą. Ciągłe puszczanie krwi i lewatywa. Lewatywa była bardzo ważnym zabiegiem, bo często królotwórczym, gdyż królobójczym. Wystarczyło domieszać środka zwalniającego tron…
– Co dolewano?
– W Europie sodę kaustyczną, wtedy niewykrywalną, zbrodnia perfekcyjna. Dzięki temu niektórzy władcy panowali krótko…
– A rekordziści, co panowali najdłużej? – spytał Putin, starając się mieć głos obojętny, normalny dla towarzyskich, bezznaczeniowych rozmów. – Ile czasu panowano?
– Rekordzistami byli faraonowie egipscy, panie prezydencie. Jeden władał ponad dziewięćdziesiąt lat, nie pamiętam imienia.
– A Europa?
– W Europie chyba Ludwik XIV, ponad siedemdziesiąt lat.
– Jakim cudem tak długo?
– Został królem mając cztery lata, za niego rządziła matka, Anna Austriaczka, jako regentka, a samodzielnie rządził ponad pół wieku.
– Taaak… – rozmarzył się w głębi ducha Putin, muskając spojrzeniem baldachim kłębiastych chmur. – Ale to były inne czasy, Lieonidzie Konstantinowiczu, zupełnie inne czasy.
– Tak, dziś lewatywa nie jest już modna – przytaknął Szudrin. – Natomiast demokracja głupio skraca władanie, limitując kadencje…
Władimir Władimirowicz jakby niedosłyszał, lub jakby ten wątek przestał go interesować, będąc tylko błahą paplaniną wstępną. Rzekł innym tonem: