Milczała przez chwilę, i rzuciła w charakterze nie prośby, tylko warunku:
– Chciałabym przynajmniej jedną książkę wydać po angielsku, panie Kraus.
– To zupełnie jasne, dziewczyno! – rozpromienił się domyślny pan Kraus. – Swą dysertację o Emilii du Châtelet wydasz po angielsku i po francusku. Także każdą inną swoją pracę, cokolwiek spłodzisz. Nakład bez ograniczeń, ile chcesz. Jesteś wśród przyjaciół, Klaro, wśród twych mecenasów i sponsorów, nigdy tego nie zapominaj.
Chyba każdy spostrzegł, że rozmowy pomiędzy bliźnimi są często identyczne. Jakby ktoś je wielokrotnie odtwarzał z magnetofonu. Identyczne tematy, identyczne zwroty, identyczna maniera, ciągłe ta sama paplanina. Tysiące lat przemijają, a człowiek wciąż gada na jedno kopyto (wyjąwszy migowców, grypserów i kosmitę Lecha Wałęsę). Trudno się więc dziwić, że gadki pułkownika Tiomkina z Jankiem Serenickim mocno przypominały dialogi dziekana Krausa z panną Mirosz, tudzież pogawędki Denisa Duta z Mariuszem Bochenkiem, szczególnie jeśli idzie o sferę literaturoznawczą. Tiomkin wykazał imponującą erudycję a propos nie tylko światowej, lecz i polskiej literatury. Zaczął od tej pierwszej:
– Koniecznie tajny referat Chruszczowa na plenum KC KPZR, 1956 rok. Demaskacja zbrodni, pierwsze uchylenie kurtyny ludobójstw Stalina. O Stalinie jeszcze dwie rzeczy: „Zagadkę śmierci Stalina” Abdurachmana Awtorchanowa, i „Stalin – rządy terroru”, dziełko Francuzki, Hélène Carrère d'Eneausse. Koniecznie też relacje dygnitarza polskiej bezpieki, uciekiniera, podpułkownika Józefa Światło, wygłaszane w emigracyjnej rozgłośni trzydzieści cztery lata temu.
– Staroć, śmierdzi naftaliną – zauważył Serenicki.
– Ale zna to niewielu waszych rodaków, szczególnie młode pokolenia nie znają, więc warto drukować. Głowę dam, że wy sami nie znacie, gaspadin Serenicki.
– Fakt, nie miałem przyjemności, panie pułkowniku.
– A „Inny świat” Herlinga-Grudzińskiego znacie?
– Tylko słyszałem o tym…
– O tej książce, czy o tym pisarzu, gaspadin Serenicki?
– O tym pisarzu.
– A „Ciemność w południe” Koestlera znacie?
– Jamais couché avec – odparł Serenicki frywolną francuszczyzną.
– No więc widzicie, wasze pokolenie nie zna całej tej antybezpieczniackiej i antygułagowej literatury!
– Myślę, że wielu moich rówieśników zna, zaś ja po prostu nie jestem właściwym delegatem mojej generacji, bo od literatury antykomunistycznej, antysowieckiej, antybezpieczniackiej, wolałem frazę szekspirowską.
– No to jak jesteście dyletantem w tej literaturze, czy raczej zupełnym ignorantem, gaspadin Serenicki, to nie machajcie mi przed nosem naftaliną! – uniósł się Tiomkin. – Naftalina, dobre sobie! Chcecie coś esbeckiego świeższego aniżeli podpułkownik Światło? Proszę bardzo. W roku 1971 warszawski Departament Szkolenia i Doskonalenia Zawodowego MSW wydał książeczkę „Z doświadczeń pracownika operacyjnego SB”. Autorzy: J. Łabęcki i M. Strużyński. Na okładce i na karcie tytułowej widnieje między nazwiskami autorów a tytułem podkreślone słowo TAJNE. Tajny druk esbecki, cukiereczek! Można to spokojnie przedrukować, SB nie upomni się o prawa autorskie sądowo.
– A gdzie śmiech? – zapytał ignorant. – Mówił pan, pułkowniku, że preferować będziemy humor, satyrę…
– Coś wam pokażę – mruknął Tiomkin, wyjmując z szuflady broszurkę, której okładkę zdobił profil szlachetnego młodzieńca o czystym spojrzeniu. – Juliusz Fuczik, „Cela 267” , Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Książka i Wiedza, Warszawa 1951 rok. Fragment więziennych wspomnień głównego bohatera narodowego Czechosłowacji. Słyszeliście o Fucziku?
– Niestety, nie.
– Zamordowany przez hitlerowców heros czeskiego ruchu oporu, anioł podziemia walczącego z hitleryzmem. Czci go cały świat. W Ameryce Południowej kilka miejscowości nosi nazwę Fuczik. Kilka szczytów górskich w Azji. Kilkanaście jezior na kilku kontynentach. Dziesiątki kołchozów i sowchozów. Setki domów kultury, fabryk, stadionów, basenów w Czechosłowacji, Korei, Mongolii, Rumunii i ZSRR. Ulice, place, statki dalekomorskie. Wszystko to zwie się: „Fuczik” lub „imienia Fuczika”. Encyklopedie całego świata oddają mu hołd. Dzień jego męczeńskiej śmierci, egzekucji toporem w berlińskim więzieniu Moabit, 8 września, został przez media całego globu mianowany Międzynarodowym Dniem Solidarności Dziennikarzy. Gwoli uhonorowania Fuczika, czeska Praga jest siedzibą Międzynarodowej Organizacji Dziennikarzy. Fuczik to ikona komunizmu. Ikona nieomal religijna. Ileż poematów, powieści, pieśni, hymnów, rymów o nim spłodziły pióra tej Ziemi! Wydrukujecie jego życiorys i te rymy parareligijne, choćby poświęcony mu wiersz chilijskiego noblisty, Pabla Nerudy:
– Istna modlitwa do drugiego Chrystusa! – skrzywił się Serenicki. – Tylko czy to ma być ten humor?
– Nie, humor będzie na końcu. Wydrukujecie to wszystko, cały ten profuczikowy Tadż Mahal, a na końcu poinformujecie, że Fuczik nie był ofiarą Gestapo, tylko konfidentem Gestapo, i nie został przez Niemców stracony, tylko ewakuowany U-bootem do Paragwaju, kiedy waliła się swastykowa Rzesza, i ma gdzieś hołdy rocznicowe, bo wciąż żyje sobie komfortowo.
– Więc to wszystko fałsz?!
– Tak, zaś wspomnienia Fuczika to apokryf. Majstersztyk propagandy komunistycznej.
– Chętnie to ogłoszę, panie Tiomkin!
– Równie chętnie ogłosicie prawdę o polskich bohaterach podziemia antyhitlerowskiego, gaspadin Serenicki. Tych czerwonych. Oni też mają, choć jedynie w Polsce, ulice, place, hasła encyklopedyczne i rymowane pienia. Fornalska, Krasicki, Nowotko i towarzysze. Większość współpracowała z Gestapo, by wykończyć akowców lub wewnątrzpartyjnych konkurentów. Humor prawie jak z niemej komedii ery Chaplina. Bolszewicki humor.
Na dworze carskim były nie tylko bale, lecz i skrytobójstwa. Na plenach Komitetu Centralnego KPZR były nie tylko głosowania, lecz i zdrady. Na Kremlu Władimira Putina od samego początku były nie tylko jawne ceremonie, lecz i sekretne zebrania członków gabinetowej mafii, którą oni sami zwali „lożą masońską «Put'»”. W języku rosyjskim „put” znaczy: droga. Siebie zwali „putnikami”. „Putnik” to po rosyjsku: wędrowiec.
Lieonid Szudrin został członkiem tego kremlowskiego „wolnomularstwa”, „putnikiem”, 14 stycznia 2007 roku. Do komnaty sąsiadującej z gabinetem wicepremiera Miedwiediewa zaprowadził debiutanta Gleb Pawłowski, przyboczny ideolog Putina, jego swoisty mentor. W komnacie czekała już reszta „putników”: Dmitrij Miedwiediew, Siergiej Sobianin (szef administracji prezydenta), Igor Sieczni (wiceszef administracji), Giennadij Timczenko (zwany „osobistym skarbnikiem Putina”), Siergiej Naryszkin (prawa ręka Putina wobec „aparatu”), Siergiej Iwanow (generał-lejtnant, były tuz KGB i FSB) oraz Władisław Surkow (główny spin-doctor Kremla, zwany „szarą eminencją”). Pawłowski, prowadząc Szudrina, mówił o nich i o sobie:
– Wszyscy się wzajemnie nienawidzimy, bo rywalizujemy ze sobą pozyskując względy Wielkiego Kalifa naszego Bagdadu, ale tworzymy monolit jako „think-tank”, sztab jego mózgów, bo cały nasz los, cały karierowy szlak, zależy od niego. Razem z nim idziemy do góry, lub toniemy. Rozumiesz?