Выбрать главу

Dla równowagi (i dla wystudzenia emocji) drugi numer „Gza Patriotycznego” mocno kąsał „gospodarkę socjalistyczną”. Znowu humoreski, artykuły, felietony, karykatury i cytaty. Cytowane były – „do śmichu”- głównie tezy czerwonych kuglarzy ekonomii i hasła czerwonych kompendiów (encyklopedii, słowników, zbiorów partyjnych wystąpień). Jak dwa hasła ze „Słownika Akademii Nauk ZSRR”:

„INFLACJA – Właściwy dla krajów kapitalistycznych spadek wartości pieniądza w wyniku nadmiernej emisji, przekraczającej potrzeby obrotu towarowego. Wzrost po II Wojnie Światowej, wskutek nasilenia się parazytyzmu w obrębie gnijącego kapitalizmu”.

„KRYZYS EKONOMICZNY-Stan nieuchronnie powtarzający się w kapitalistycznych społeczeństwach. Uwidacznia on eksplozję wszystkich sprzeczności kapitalizmu (…) Źródła kryzysów ekonomicznych tkwią w samej istocie systemu kapitalistycznego”.

Tym radzieckim majaczeniom towarzyszył bełkot nadwiślański, zaczerpnięty z „Krótkiego słownika filozoficznego”, dzieła partyjnych filozofów:

„OGÓLNY KRYZYS KAPITALISTYCZNY – (…) Ogólny kryzys światowego systemu kapitalistycznego rozpoczął się w okresie I wojny światowej, zwłaszcza w wyniku odpadnięcia od systemu kapitalistycznego (…) Zaostrzając wszystkie sprzeczności kapitalizmu, ogólny kryzys przyspiesza jego zagładę, zbliża zwycięstwo światowej rewolucji socjalistycznej”.

Trzeci numer „Gza Patriotycznego” miał jako wiodący temat sport, a dokładniej „koksownictwo socjalistyczne, będące przemysłową formą faszerowania wyczynowych brojlerów” (czyli „pompowanie” dopingowym „koksem” czempionów reprezentujących państwa „bloku ludowej demokracji”), ze szczególnym uwzględnieniem enerdowskich „fabryk dopingu”. Ilustracjami (prócz kilku karykatur) były szpanerskie zdjęcia monumentalnych pływaczek i lekkoatletek NRD, których sterydowa neomuskulatura nie dawała się zgolić wzorem owłosienia. Przez takie fotografie ten numer został uznany za prawie pornograficzny.

Czwarty numer ekipa redaktora Mariusza Bochenka dedykowała sferze usług w krajach socjalistycznych. Hasłem przewodnim numeru był fragment dyrektywy ze wschodnioniemieckiego dziennika partyjnego „Saachsische Zeitung”: „Fryzjerzy mają ustawowy obowiązek odrzucania żądań strzygących się obywateli, kiedy zażyczona fryzura sprzeczna jest z regułami moralności socjalistycznej”.

Numer piąty był monograficzny poetycko. Dawał serię wierszy nadwiślańskich poetów sławiących służby specjalne Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – ubecję i esbecję. Jak w poemacie Andrzeja Mandaliana „Towarzyszom z bezpieczeństwa”:

„Tyle nocy niedospanych, mętnych, poplątanych, od dymu ciasnych, «wyprowadzić» rzeki konwojentom i zasnął.
Śpij, majorze, świt niedaleko, widzisz: księżyc zaciąga wartę; szósty rok już nie śpi Bezpieka, strzegąc ziemi panom wydartej”.

We śnie nawiedził majora towarzysz Dzierżyński, i major złożył mu raport. Ale to już zacytuję kilkadziesiąt stron dalej, kiedy „przyjdzie jego pora”. Teraz muszę tylko wzmiankować, że od pierwszego numeru rosła wśród kręgów patriotycznych (emigracyjnych i krajowych) szczytna legenda „Gza Patriotycznego”.

* * *

Generał Kudrimow nigdy nie studiował dorobku Alberta Einsteina, więc być może nawet mylił go z reżyserem Eisensteinem, twórcą filmu „Pancernik Potiomkin”. Teorię względności poznał późno, i to nolens volens, kiedy kilka lat przed emeryturą stał się pracownikiem Służby Wywiadu Zewnętrznego. Ktoś mu pokazał „interview”, którego udzielił mediom deputowany Dumy, Alieksandr Liebiediew, były londyński „rezydent” KGB. Została tam przedstawiona krzywdząca dla Wasi teoria względności intelektualnej kagiebowców. Liebiediew błysnął cytując głośnego amerykańskiego polityka, Henry'ego Kissingera, który rzucił komplement prezydentowi Putinowi: „- Wszyscy porządni ludzie zaczynali w wywiadzie. Ja również, nim mianowano mnie sekretarzem stanu”. Następnie Liebiediew oznajmił dziennikarzom, iż wywiad zagraniczny, nie będący żadną „bezpieką”, stanowi elitę intelektualną wszelkich „służb”: „-Szpiegami zagranicznymi czyniono u nas tych, którzy się wyróżniali inteligencją. Wywiad zewnętrzny grupował i grupuje śmietankę umysłową służb rosyjskich, starannie selekcjonowaną”. Co automatycznie znaczyło, że do reszty Zarządów KGB (od kontrwywiadu i służb ochrony VIP-ów, po straż graniczną, nasłuch i formacje antyterrorystyczne) przyjmowano głupszych kandydatów, drugi-trzeci sort. Wasia całe lata wierzył, że jako funkcjonariusz Pionu Operacyjnego jest członkiem elity (bo tak mu perswadowało zwierzchnictwo), tymczasem ta elitarność okazała się bardzo względna wedle Liebiediewa. Mógłby się wprawdzie cieszyć, że u schyłku kariery wylądował pośród „zagraniczników”, lecz rozumiał, iż Liebiediewowi chodziło o służbę stricte szpiegowską -o funkcje „rezydentów” i wywiadowców pracujących przy radzieckich i rosyjskich ambasadach, nie zaś o biurokratyczne fotele i stołki w SWR. Większość zresztą służby Kudrimowa to były „działania operacyjne”, mokre egzekutorstwo – podług Liebiediewa robota dla debilnych. Wasię przepełniała wściekłość.

Ale co mógł zrobić? Nie miał wystarczająco silnego zaplecza, by kilka lat przed emeryturą toczyć wojenki z pieprzonymi Liebiediewami – mógł tylko gasić telewizor. Gaszenie telewizora (lub zmienianie pilotem kanału) pełni na całym globie ważną rolę terapeutyczną, dającą kojące satysfakcje ludziom, którzy przycisnąwszy guzik, mogą zamknąć gębę każdemu nielubianemu typowi. Odkąd Wasia przeczytał pierdoły Liebiediewa, zmieniał kanał lub wyłączał telewizor ilekroć deputowany Liebiediew chrzanił z ekranu coś wzniosłego („państwowotwórczego”). Telewizor był bowiem ulubionym medium generała Kudrimowa, wywierał nań duży emocjonalny wpływ. Zwłaszcza filmy dziecięce, filmy o dzieciach i programy z udziałem dziatwy rozgrzewały serce generała lub wyciskały mu łzy, tak jak gospodyniom domowym moczy majtki wszelka serialowa „liubow”'. Dlatego gdy zespół Kudrimowa wysadzał bloki w Bujnaksku i Wołogodońsku – anonimowe ofiary zupełnie Wasi nie przeszkadzały. Ale kiedy inne „służby” rozwaliły szkołę w Biesłanie, i Wasia zobaczył dzięki telewizji mnóstwo półgołych zakrwawionych brzdąców – trafił go szlag. W takich chwilach urzynał się wódką „Stoliczną”, puszczając sobie płytę ze starym białogwardyjskim romansem: „Jamszczik, nie gani łoszadiej!” („Woźnico, nie poganiaj koni!”).