Kilku członków „loży” parsknęło śmiechem, Naryszkin zbladł jak smagnięty batem, zaś Szudrin beznamiętnie kontynuował:
– Po roku hierarchowie Soboru Ziemskiego uprosili Iwana, by znowu objął swój tron. Groźny wrócił, a Tatarzyna Naryszkina wywalono…
– Uważaj, by ciebie nie wywalono! – zagrzmiał Naryszkin.
– Spokój, gaspada! – uciszył ich Miedwiediew. – Nie przyszliśmy się tu czubić, tylko radzić. Glosować za wariantami nie będziemy, bo w masonerii i w gangach nie obowiązuje demokracja, prezydent sam wybierze spośród naszych propozycji odpowiadający mu rodzaj manewru. Ja boję się tylko jednego: że media zachodnie podniosą dziki wrzask…
– Nie dadzą rady wskazać żadnej kolizji z prawem, co najwyżej swobodnie misterną interpretację niedoprecyzowanych ustaleń konstytucyjnych – rzekł Surkow.
– Nie będą wąchać i roztrząsać szczegółów prawnych, tylko nagłośnią jazgot, że Putin antydemokratycznie łączy w jednym ręku dwa urzędy, prezydenta i premiera… – westchnął Iwanow.
– Jeśli tak zrobią, rozśmieszą cały świat i będą skompromitowani – powiedział Lonia.
– Czemuż to?
– Ponieważ amerykański prezydent jest równocześnie premierem – przypomniał im Szudrin.
Rozległy się brawa dla argumentu. Dyskutowali do drugiej w nocy. O wariantach.
W głosie pułkownika Tiomkina brzmiała serdeczność:
– Jak się wam podobał treningowy obóz?
– Tak sobie – odparł Serenicki. – Ale lepszy treningowy niż koncentracyjny, prawda, panie pułkowniku?
– Gratuluję wam, mieliście wyniki na dobrym poziomie.
– Mimo to nie dostałem Orderu Czerwonej Gwiazdy ani tytułu „bohatera Związku Sowieckiego”…
– Może przez tę kilkutonową szczyptę arogancji lub, jak mogliby mówić niektórzy: bezczelności? – zastanowił się kagiebowiec. – Lecz może z innego powodu, nie umiem zgadnąć. Które ćwiczenia najbardziej przypadły wam do gustu, gaspadin Serenicki?
– Obserwacje.
– Jakie obserwacje?
– Obserwowałem sobie belfrów, personel, w ogóle Rosjan.
– I wniosek?…
– Że Sienkiewicz miał słuszność.
– Major Sienkiewicz? Nie wiedziałem, że był tam. Co wam mówił?
– Pisarz Sienkiewicz, panie pułkowniku – roześmiał się Serenicki. – Henryk Sienkiewicz, wielki polski pisarz sprzed stu lat, noblista za „Quo vadis”… Quo vadis, Rosjo?
– Co takiego?
– Nic, pozwoliłem sobie na dygresję, bo Sienkiewicz widział Rosjan jako naród niezdolny do życia w wolności, gdyż urobiony przez Tatarów, a wymusztrowany przez Niemców.
– Dlatego karby komunizmu są niezbędne – zgodził się Tiomkin.
– Karby caratu były równie silne, i chyba lepsze – rzekł Polak.
– Może jeszcze wrócą… – mruknął Tiomkin.
– Z woli KGB, czy z woli narodu?
– Za sprawą kierownictwa KGB i za entuzjastycznym przyzwoleniem ludu. Co prawda socjotechnicznie masom obojętny jest kolor caratu, czerwony bądź biały, lecz biały carat to powrót znaczenia religii…
– A więc „opium dla ludu”, i to skuteczniejszego opium niż komuna – dodał Serenicki erudycyjnie.
– Czy skuteczniejszego? Paralelnego. Lud ceni sobie równość, a komunizm i religia identycznie lansują równość jako panaceum. Przywrócenie znaczenia religii uraduje masy. Ten sam efekt miałoby przywrócenie białego, metafizycznego tronu na gruzach tronu partyjnego, kapezeterowskiego. Dla ludu świętość znaczy więcej niż świeckość.
– A dla KGB liczy się tylko skuteczność, prawda?
– Czegoś jednak nauczono was na Kaukazie, gaspadin Serenicki – ucieszył się Tiomkin. – Coś zrozumieliście. Gdy jeszcze zrozumiecie, że władzę w krajach Zachodu typuje, selekcjonuje, wymienia nie demokracja, lecz również, tak jak w Rosji, ciemna siła kulis, wówczas…
– Czyli kto?
– Czyli skryte macki i wpływy jawnych organizacji.
– Służby specjalne? MI 6, CIA, Mossad?
– To miecze i ramiona, narzędzia tylko, instrumentarium.
– A głowy to kto?
– A głowy to takie organizacje jak choćby Rada Spraw Zagranicznych, Komisja Trójstronna, czy Grupa Bilderberg… Demokracja jest grą dla naiwnych, elektorat promuje urnami, głosowaniem, wodzów wytypowanych przez międzynarodowe mafie polityczne, przez dyrektoriaty globu. Możecie być dumny, gaspadin Serenicki, bo człowiekiem, który kilkadziesiąt lat temu założył sitwę Bilderberg, był Polak, Józef Retinger, prawdziwy Mefisto, zwany „kuzynem diabła”. Pewnie też lubił czytać Sienkiewicza. A ja myślałem, że wasz ulubiony literat to Szekspir!
– A wasz nie?
– Nie, wolę Czechowa i Lermontowa.
– Uwierzę, gdy usłyszę cytat. Ja cytuję Szekspira na wyrywki, i to nie oklepane frazy z „Hamleta”, które wszyscy znają już właściwie porzekadłowo, „być albo nie być”, „ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”, „rzeczy, o których filozofom się nie śniło” lub „życie jest opowieścią idioty”.
Tiomkin podrapał się w głowę, udając zakłopotanie człowieka przyłapanego, i powiedział:
– Najchętniej wyrecytowałbym wam, panie Serenicki, „Pieśń o młodym opryczniku cara Iwana i o udałym kupcu Kałasznikowie” Lermontowa, ale pamiętam mało, mógłbym wyrecytować tylko pierwsze wersy.
– Kto to jest oprycznik?
– Członek Opryczniny, służby specjalnej Iwana Groźnego.
– Ówczesna bezpieka?
– Dokładnie.
– A Kałasznikow to wiadomo, nawet dzieci znają dzisiaj tego „udałego kupca” kaliber 7,62, pułkowniku. Proszę o cytacik.
Tiomkin poszperał w pamięci i zaczął rytmicznie:
– „Niet, ja nie Bajron, ja drugoj…”.
Tu przerwał, i zaczął raz jeszcze, lecz już coś innego:
– Może… może raczej to:
„Ja też lubiłem kiedyś szczerze,
Gdy biegły lata mej młodości,
Gorące burze w atmosferze
I żar miłosnych namiętności”.
Recytując, Tiomkin sięgnął do szuflady i wyjął zdjęcie. Podał je Serenickiemu. Janek zobaczył piękną dziewczynę, otoczoną świetlistą aurą, bo fotografię ktoś robił przy dziwacznym załamaniu promieni słońca.
– To pańska córka, pułkowniku?
– Nie, to pańska wspólniczka, panie wydawco. Współwłaścicielka Wydawnictwa Puls Ojczyzny. Spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, według prawa.
– Po polsku to by lepiej brzmiało niż po rosyjsku.
– Co?
– To co myślę o pańskich planach a propos „żaru miłosnych namiętności”. W polszczyźnie wyrazy „spółka” i „spółkowanie” mają ten sam źródłosłów.
– Cieszyłby nas wasz związek, ale nie ma przymusu, gaspadin Serenicki…
– Dzięki Bogu, ponieważ od dziecka nie lubię przymusu łóżkowego – burknął Janek. – Ten cytat to był Lermontow, tak?
– Uhmm. To wpis Lermontowa do sztambucha Zofii Nikołajewny Karamzin.
– Ładny, panie pułkowniku, jednak będąc panem nie obstawiałbym tego konia.
– Tej klaczy?… No to zdradzę wam, że tej panny chyba by tutaj nie było, gdyby nie tak lubiane przez was, gaspadin S., zabawy trudnymi wyrazami, czyli gry słów. Ona i jej matka wyjechały z Polski chcąc dołączyć do dziadków w Izraelu, a ci dziadkowie rzucili Polskę genseka Gomułki, bo ten wszczął antysemicką kampanię, głównie przeciwko żydowskim intelektualistom. Chociaż sam miał żonę Żydówkę, żydowskich inteligentów nie cierpiał. Nie lubił ich, gdyż przed wojną siedział w więzieniu z kilkoma żydowskimi komunistami, za komunizowanie. Byli dużo lepiej wykształceni niż towarzysz proletariusz, i bawili się jego kosztem, szpikując swe dialogi terminami ze słownika wyrazów obcych, co Gomułkę złościło. Obrzydzili mu inteligenckość doszczętnie, panimajetie, gaspadin Serenicki?…