Выбрать главу
* * *

Pędząc saniami ku wiosce wyznawców eksdrogówkowca Wissariona, Lieonid Szudrin wiedział już (od funkcjonariusza kolejowego), że wśród hołdujących drugie, wissarionowe wcielenie Galilejczyka jest sporo ludzi mających uniwersyteckie dyplomy, ale kiedy zobaczył Miszę Gruwałowa, dawnego kolegę z Wydziału Historii i z Instytutu, nie wierzył własnym oczom:

– Ty, historyk, tutaj?!

Misza uściskał go serdecznie:

– Właśnie dlatego tutaj, że historyk! Pismo Święte to perła historiografii, kolego! A krzyż, Lonia, to zaczyn wszelkiego dobra, wszelkiej naprawy, wszelkiej odmiany. Również Rewolucja Październikowa miała krzyż jako detonator buntu mas.

– Zwariowałeś? Lenin wymachiwał sierpem i młotem, nie krucyfiksem, jaki znowu krzyż?!

– Krzyż, krzyż, Lonia! Konkretnie krzyżyk. Nie będziesz chyba przeczył, że Rewolucja 1905 roku była bramą do obu Rewolucji 1917 roku, Lutowej i Bolszewickiej?

– Bolszewicki pucz nie był żadną rewolucją, był ordynarnym zamachem stanu, Misza, ale zgadzam się, że eksplozja 1905 stanowiła prolog eksplozji 1917. Tylko gdzie ten krzyż? Chodzi ci o krzyż, którym wymachiwał wtedy mnich Hapon, wiodąc demonstrację robociarzy pod lufy żandarmów? Przecież to był prowokator, tajny agent Ochrany, jak Azef!

Misza Gruwałow machnął ręką w zniecierpliwieniu: – Chodzi mi o krzyżyk, kolego. Tamtej zimy Alieksy Alieksandrowicz… Wiesz o kim mówię?

– O Wielkim Księciu?

– Zgadza się, mówię o synu cara Aleksandra II, Wielkim Księciu Alieksym Alieksandrowiczu, wielkim złodzieju, którego wywalono ze stanowiska szefa floty, bo zbyt dużo kradł.

– On nie był detonatorem żadnego buntu…

– Był!

– Kiedy, w 1905?!

– Owszem. Tamtej zimy przybył do Teatru Michajłowskiego w Petersburgu ze swą metresą, panią Ballette, która miała na sobie pyszny garnitur brylantów, a między jej cyckami wisiał cudowny rubinowy krzyżyk. Gdy weszli do loży, publika wstała i gapiła się ponuro, aż ktoś ryknął: „-Miliony Czerwonego Krzyża!”. Wtedy cała sala zawyła: „-Oddaj diengi!!!”. Książę, wraz ze swą damą, zwiał. Gonił ich ryk tłumu. Dzień później wybuchła rewolta uliczna, kolego.

Lieonid roześmiał się i rzekł:

– Mnie uczono inaczej, Misza. Że wojna carsko-japońska spowodowała taki chaos…

Gruwałow przerwał mu gwałtownie:

– Daj spokój!

– To ty daj spokój. Zawsze miałeś bzika na punkcie babskiej pupy jako motoru historycznych zdarzeń. Od Kleopatry i Messaliny, do pani Simpson i pani Peron. Gdyby profesor Żelezin ci nie zakazał, doktorat robiłbyś z tyłka solistki Teatru Bolszoj jako detonatora stalinowskic „czystek” w resortach siłowych. Wszyscy członkowie Akademii żartowali wtedy, że „Misza Gruwałow widzi tylko krocze kochanki Słońca Ludów”!

Gruwałow wzruszył ramionami pogardliwie:

– Opinia zbiorowa to bagno, każda bulwersująca prawda jest dziełem indywidualisty. Ta śpiewaczka była muzą Stalina przez prawie dwadzieścia lat…

– Nie jedyną

– Ale jedyną tak długo, inne spuszczał po kilku miesiącach. Gdyby kolejni szefowie NKWD, Jagoda i Jeżow, nie dobierali się do Wiery Dawydowej, Stalin by ich nie rozwalił.

– Czyli rozwalił ich przez zazdrość?

– Tak, przez zazdrość, przez wściekłą zazdrość. Marszałek Tuchaczewski połucził kulkę, bo Dawydowa kochała go, a Beria…

– Misza, dosyć, odpuść! – jęknął Szudrin. – Nie przyjechałem, by słuchać bredni na temat samicy Stalina!

Przyjechał tam, by ewakuować własną samicę, czyli wskrzesić swoje małżeńskie stadło, lecz to mu się nie udało, ponieważ roztaczał mniej feromonowego czaru aniżeli syberyjski neoChrystus Wissarion. Wrócił do Moskwy wściekły, i żeby przepędzić stres, wziął się za wyczerpującą gimnastykę z czarnowłosą Olgą, młodą sekretarką kancelarii Instytutu Historycznego, tudzież z czarnorynkową materią dziejów w ramach pisania pracy „Historia rosyjskiej oligarchii” jako naukowej (instytutowej) trampoliny.

* * *

Większość ludzi to niewolnicy swoich emocji, iluzji, mrzonek, uprzedzeń i patetycznych bądź geszefciarskich wyobrażeń, a także rozpowszechnionych mitów i rytuałów, tymczasem Mariusz B. zachowywał pełną suwerenność umysłu, przystosowując się błyskawicznie (nieomal odruchowo), z racjonalnym pragmatyzmem, do kapryśnej rzeczywistości, więc trudno go było traumatycznie zaskoczyć jakąś bolesną dla człowieka niespodzianką. Potrafił oceniać każdą sytuację adekwatnie i reagować na nią adekwatnie, czyli tak, jak to praktykują zwierzęta. To go trochę odczłowieczało w kierunku zwierząt i robotów. Chociaż areszt, sąd i wyrok zakłóciły wzorowe funkcjonowanie tego mechanizmu, lecz na krótko – szybko przystosował się do warunków więziennych. Nim minęło półtora roku – był już wolny jak ptak. Jak obrączkowany ptak, ale ptak nietykalny dla myśliwych noszących szaroniebieskie mundurki MO. „Znajdzie” rzekł:

– „Glina” ni prokuratura ni sąd nas więcej nie ruszy, finite, szlaban!

– Jesteś pewien? – zdumiał się Witold.

– Pewien to jestem tylko śmierci, a tego jestem prawie pewien. „Psy” do budy, wara od nas, nie musimy się już bać łachów!

– Czemu puścili cię tak szybko?

– Bo jestem przystojny, inteligentny, utalentowany i dobrze wychowany, rozumiesz, głupku?

– No tak… ale przecież za to nie dają…

– Dają za wszystko.

– Za wszystko?!

– Owszem, za wszystko to, co według nich może zbawić ich świat. Są głupi, lecz wokół łażą miliony chorujących na większą głupawkę.

Równocześnie stał się drugi cud – odmienił się radykalnie los „artysty plastyka” Mariusza Bochenka. Dwie galerie i dwa muzea sztuki współczesnej zrobiły wernisaże i wystawy jego prac, gazety zaczęły drukować pochlebne recenzje jego twórczości (manierę Bochenka szufladkowano klasyfikacyjnie jako „destrukturalizm synergiczny”), sprzedaż tej „awangardy” szła bestsellerowo. Imponująco szła również nielegalna produkcja druków. „Rubens” sprowadził skądś dwie maszyny drukarskie, lecz już nie do fałszowania blankietów, tylko do wydawania „bezdebitów”, czyli „literatury podziemnej”- czasopism, ulotek i książek antyreżimowych, kleconych przez dysydentów. W „podziemiu” KOR-owskim i w „podziemiach” mniejszych wędrowały szeptanki o patriotyczno-martyrologicznej odsiadce Mariusza (konspiracyjne pseudo „Zecer”), tudzież o tym, że jego tajna firma to najlepsza, najpewniejsza, najbezpieczniejsza drukarnia antykomunistyczna południowowschodniej części kraju. I tak było – inne konspiracyjne drukarnie seryjnie wpadały, a podkrakowskiej piwnicy drukarskiej „Zecera” esbecja i milicja namierzyć nie mogły za żadną cholerę.