– Haszek zwał takich ludzi „notorycznymi idiotami”- parsknął Lonia, wstając. – Proszę uprzedzić generała Kudrimowa, że zgłoszę się do niego w przyszłym tygodniu.
Ludzka świadomość i ludzka percepcja rzeczywistości roją się od błędnych wyobrażeń. Za pewniki bierzemy artefakty i zjawiska zupełnie fałszywe, nie mając pojęcia, że czynimy błąd. Tak właśnie było z miliardami łudzi, którzy przez całe wieki mieli pewność, iż Ziemia jest płaska. Tak właśnie było z każdym heterosamcem, który dał się skusić perfekcyjnie ucharakteryzowanemu transwestycie. Tak właśnie było z rzeszami fanów Lecha Wałęsy wymachującego siekierką na komunistów. I tak jest z tymi, którzy sądzą, że czerwony strój to znana całemu globowi od wieków szata Świętego Mikołaja, gdy w istocie ten ubiór tragarza bożonarodzeniowych prezentów rozpowszechnili globalnie graficy firmy Coca-Cola, tworząc kilkadziesiąt lat temu (1931), wedle regionalnych wzorów europejskich, sławną reklamę – dopiero wówczas cały świat zaczął kopiować mikołajowy czerwony strój jako rytualny. I tak samo jest dzisiaj ze świętym przekonaniem, że im ktoś bardziej uczony, wyżej kształcony, zawodowo scjentyczny (a już zwłaszcza biolodzy, genetycy, matematycy, fizycy, astrofizycy, itp.) – tym bardziej ucieka od wiary w Boga, lgnąc do ateizmu, agnostycyzmu itp. Nic bardziej błędnego niż to wrażenie tyczące „jajogłowych”: gdy przepytano 389 najwybitniejszych uczonych globu, tylko 16 zadeklarowało niewiarę, a 367 wiarę, niektórzy wiarę gorącą (geniusz mechaniki kwantowej, Werner Heisenberg, ładnie to ujął: „Pierwszy łyk z flaszki wiedzy robi cię ateistą, lecz na jej dnie czeka Bóg”). Boję się, że błędna może być również (u mych Czytelników) wizja dojrzewania pięknej edytorki, Klary. Zapewne sądzicie, że stała się postępowym (postmodernistycznym) dziwolągiem, typowym dla naszych czasów. Nic bardziej mylnego.
Nic bardziej mylnego, bo niezbadane są ścieżki, którymi los prowadzi swoje owce. W dobie, w której medialne (głównie internetowe) porno wszelakiego rodzaju (MTV, filmiki „hard-core”, itp.), zwulgaryzowało język tudzież styl życia rozkwitających dziewcząt, przekłuło im szmelcem pępki na eksponowanych goło brzuchach, obnażyło plażowe pośladki pawiańską modą i uczyniło seksekshibicjonizm grą „trendy”- Klara Mirosz stała się prawdziwą damą typu XIX-wiecznego, monogamistką sublimującą swą „manière de vivre” na styl herbowy tout court. W dobie, kiedy feministki coraz usilniej grały terrorystki, lansując multirodzajową wyższość swej płci nad płcią brzydką (Jane Fonda: „Gdyby penis potrafił to wszystko, co może wagina, to budowano by mu pomniki i drukowano by znaczki pocztowe z jego wizerunkiem”) - Klara kultywowała wstrzemięźliwość kobiecą typu „soft”, zniewalającą mężczyzn. Była wszakże niedostępna dla mężczyzn, prócz jednego, którego zaślubiła i któremu urodziła trójkę dzieci nim skończył się XX wiek. Zwała się już wtedy nawet nie Klarą Mirosz-Serenicką, lecz Serenicką li tylko, wedle tradycji praojców.
Spośród rozlicznych tradycji swoich genetycznych praojców, pani Serenicką nie praktykowała właściwie niczego, żadnego judaizmu czy syjonizmu, a jedynym wyjątkiem była u Klary nieuleczalna wrogość do polskich antysemitów, którzy przy udziale hitlerowskich nazistów wymordowali miliony Żydów (ze szczegółami opowiadało o tym wiele drukowanych w Kanadzie książek), zorganizowali Powstanie Warszawskie dla unicestwienia żydowskich niedobitków (tego Klara dowiedziała się z gazety Adama Michnika), i już po wojnie, wciąż głodni żydowskiej krwi, uprawiali pogromy Żydów (w Krakowie, w Rzeszowie, w Kielcach i gdzie indziej). Kolejnym etapem antyżydowskich represji ze strony Polaków był 1968 rok, który wypędził familię Krystyny Helberg poza granice ojczyzny. Tego łotrostwa córka Krystyny, Klara, nie mogła wybaczyć Polakom. Dusiła to w sobie, zaliczając wszystkie owe szczęśliwe kanadyjskie lata, kiedy uprawiała feminobiografistykę, patriotyczne polskie edytorstwo i harmonijne małżeństwo z Janem, nieniepokojona i niekontrolowana przez ciemne moce, które „uśpiły” ją dawno temu. Dopiero gdy zapragnęła wydać biografię żydowskiego herosa, Tewje Bielskiego, dowódcy kilkuset żydowskich partyzantów na Nowogródczyźnie podczas II Wojny Światowej – zjawił się, niby zły duch, stary znajomy, eksdziekan Simon Kraus, i rzekł:
– Zabraniam! Nie wolno ci drukować tej książki, droga Klaro, nie chcemy kłopotów!
– Jakich kłopotów?! – zdenerwowała się szefowa Pulsu Ojczyzny. – Tewje i jego dwaj bracia, Asael i Zus, to żydowscy bohaterowie, utworzyli w Puszczy Nalibockiej całe zgrupowanie żydowskich partyzantów, a właściwie całą strefę żydowską wśród bagien tej puszczy, było tam tysiąc kilkuset uciekinierów, mnóstwo kobiet, dzieci, liczne żydowskie rodziny, które ocalały z Shoah! I walczyli dzielnie przeciwko esesmanom! To cudowne, więc dlaczego mam tego nie upubliczniać?
– Bo Polacy zarzucą ci fałsz i wybuchnie afera jak sto diabłów! – objaśnił jej Simon. – Zbyt długo budujemy patriotyczną „legendę” twoją, twojego męża i waszego wydawnictwa, żeby teraz spaprać ją skandalem, który postawiłby wam szlaban nad Wisłą, moja droga!
– Jaki fałsz?! – krzyknęła tak gwałtownie, iż opluła rozmówcę drobinkami śliny. – Czytałam pamiętnik małżonki bojowca od Tewjego, wydany w Jerozolimie, „Against the Tide”. Profesor Israel Gutman z Yad Vashem również zapewnia, że Tewje Bielski był bohaterem, zbawcą wielu Żydów i młotem na hitlerowców!
– A Polacy stwierdzą, że przeciwnie…
– Jak to przeciwnie?! Którzy Polacy?!
– Choćby historycy z warszawskiego IPN-u, z Instytutu Pamięci Narodowej, według których Tewje był kryminalistą, bandziorem, co się kumał z sowieckimi partyzantami i razem mordowali Polaków. Ci ipeenowcy twierdzą, że Tewje dostawał broń od Sowietów za kobiety, które im bracia Bielscy masowo sprzedawali, bo Sowietom w lesie brakowało kobiet. I że nigdy nie walczył z hitlerowcami, tylko przy udziale Sowietów masakrował polskie wsie, gwałcąc, rabując, mordując, pastwiąc się nad Polakami jak sadysta. Wskażą, że w samej wsi Naliboki, roku 1943, Tewje wymordował stu kilkudziesięciu Polaków, nie oszczędzając starców, dzieci i kobiet. Będą twierdzić, że utworzona przez Bielskich puszczańska osada Jerozolima stanowiła folwark wyzysku, bo większość Żydów biedowała tam jako niewolnicy herszta, zwyrodnialca Tewjego, który otaczał się luksusem, miał harem młodych żydowskich dziewcząt i…
– Dość! – krzyknęła Klara. – To nie może być prawdą, człowieku!!
– Nie jest ważne co jest prawdą, a co prawdą nie jest – burknął Kraus. – Nie jest istotne czy pogrom kielecki zorganizowali oficerowie NKWD jako prowokację antypolską, czy było inaczej. Dla nas istotne jest teraz, by nie zepsuć waszej „legendy”, dzięki której będziesz się mogła wkrótce odpłacić polskim gojom tysiąc razy skuteczniej niż to umożliwia jakikolwiek druk, kobieto, więc nie pajacuj!
Z biegiem lat Mariusz „Zecer” Bochenek coraz mniej się martwił kondycją psychiczną Witolda „Znajdy” Nowerskiego, aczkolwiek coraz bardziej się dziwił stopniem jego milknięcia, zamykania się w sobie. „Znajda” nigdy nie był inteligentny, ale dawniej odzywał się do ludzi bez trudu, tymczasem, miast pogłębiać prostą umiejętność gadania – milkł. Takich osobników chwaliło dwóch głośnych wirtuozów pióra – dwóch panów T. Mark Twain powiadał: „Lepiej milczeć i sprawiać wrażenie idioty, niż odezwać się rozwiewając wszelką wątpliwość…”. A Julian Tuwim twierdził: „Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa”. Bochenek nie znał obu cytowanych sentencji, nie znał również starożytnego „Milczący głupiec uchodzi za mędrca”- znał tylko popularne „Milczenie jest złotem”. I właśnie ten popularny bon-mot przypomniał mu Denis Dut, kiedy rozmawiali wczesną jesienią 2006 roku. Był to dla Bochenka traumatyczny dialog. Zaczął się od kwestii Denisa: