Выбрать главу

– Dalej nie widzę różnic, generale, lecz tracimy czas mówiąc o Żydach. Jestem pod wrażeniem pańskiej wiedzy genetycznej dehumanizującej kompanów Mogilewicza, wszelako naszym wspólnym tematem nie będzie ten napletkowy problem, tylko nasi sąsiedzi, Lachy. Ważniejsza zatem moja refleksja to fakt, że jestem pod wrażeniem pańskiej skuteczności prywiślińskiej. Obalił pan Bliźniaków, a nowe polskie władze nie hamują naszego uczestnictwa w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, dzięki czemu będziemy mogli stać się również członkiem Światowej Organizacji Handlu, duże brawa! Teraz trzeba zbudować tam naszą partię polityczną. Ma pan właściwych ludzi?

– Ma FSB, odziedziczyła po KGB – rzekł Kudrimow. – Ich „legendę” budowano prawie ćwierć wieku. Jest mistrzowska. Krystaliczni patrioci, fanatyczni antykomuniści, antyruscy, czyściochy, na których nie da się wygrzebać żadnego brudu, można ich prześwietlać skolko ugodno. Piękna karta martyrologiczna, piękna droga emigracyjna, pieriekrasnaja rabota!

– To wąski sztab, a partyjne kadry?

– Mamy w Polsce odpowiednich ludzi bez liku, utworzymy szeroki sztab i filie regionalne, utworzymy wszystko.

– Wybieram się do Warszawy, na prawosławny cmentarz. Leży tam mój przodek, Jurij Szudrin. Był w Warszawie asesorem po powstaniu przeciwrosyjskim, później awansował, został radcą stanu.

– Jedźmy wspólnie, przedstawię pana – zaproponował Kudrimow. – Też odwiedzę pewien grób, bardzo świeży.

– Więc nie przodka.

– Nie, Żyda.

– Co takiego?!…

– Zaskoczyłem pana, młody człowieku. Świat jest pełen dziwów, jeszcze pan nie dostrzegł?… Pojedziemy jako turyści, jako handlowcy, czy jako dyplomaci?

– A ich kontrwywiad?

Wasia uśmiechnął się:

– Są niby białe myszki, przeszkadzają tylko wówczas, gdy człowiek wypije za dużo spirytusu… Job ich mat'!

* * *

Gnębiący Wasię Kudrimowa karteluszek ze złowieszczą datą („25 październik”) był dziełem jakiegoś anonima, którego Wasia nie umiał zdeanonimować, gdyż wielowariantowe przypuszczenia i spekulacje to jeszcze nie dowody. Anonimowi nadawcy są plagą wszystkich krajów i systemów, niczym stada gołębi, które obsrywają ludziom ramiona. Dlatego nie tylko Wasia cierpiał wskutek anonimowej złośliwości; „Zecer” także, już od dłuższego czasu. W roku 2007 mijało równo dziesięć lat od chwili gdy przyszła doń (i to nie na adres „Gza Patriotycznego”, lecz na prywatny londyński adres Bochenka) pierwsza kartka pocztowa z rymem podpisanym: „Aleksander hrabia Fredro”:

„Fiut Mariusza mierzył jedenaście cali, Gruby jak ręka w kiści, twardy jak ze stali, Zahartowany w trudzie, co rzadko się kładzie, Zdobny w dwa jaja wielkie jak dwa jabłka w sadzie. Takim kuśkom od dawna po tiurmach dawano Gwarowe i soczyste różnorakie miano”.

Adresat specjalnie się tym nie przejął. Było całkowicie jasne, że ktoś robi sobie złośliwy żart, nawiązujący do bochenkowego zainteresowania grypserską terminologią falliczną z leksykonu ułożonego przez „Zygę” w Grabianach (świadczyły o tym dwa końcowe wersy) i do ponadnormatywnego kalibru „klejnotów” Mariusza „Człona” (świadczyły o tym pierwsze wersy). Musiał to więc być ktoś bliski, spośród kilkunastu osób znających nie tylko zainteresowanie Bochenka obsceniczną „kminą” i wymiary jego przyrodzenia, lecz również datę jego urodzin, gdyż w górnym prawym rogu kartki widniała właśnie ta data, i poczta dostarczyła przesyłkę dwa dni przed urodzinami. A więc ktoś bliski, lub ktoś, komu bliska osoba wypaplała sekret. Dziwne było zwłaszcza miejsce nadania: Stambuł!

Rok później redaktor Bochenek otrzymał na urodziny kartkę drugą, z wierszykiem tego samego dawno zmarłego autora, głośnego komediopisarza i równie głośnego pornografa, pana Fredry. Tym razem mowa była znowu o solidnym przyrodzeniu męskim, dłuższym (jeden cal więcej) niż uprzednio:

„Niechaj twa kuśka, chcąc być bez przywary, Cali dwanaście dobrej trzyma miary. Od urojenia powinna być wolna, Po cóż ma myśl ją podnosić swawolna? A jajca zwiędłe, co ci długo wiszą, Często na piasku hieroglify piszą”.

Te „jajca zwiędłe” wkurzyły redaktora Bochenka, a zdumiało go (znowu) miejsce nadania: Los Angeles! Odtąd co roku dostawał urodzinową pocztówkę-rymowankę, zawsze w kopercie, lecz każdorazowo z innego miejsca. Nadawca musiał być globtroterem lub zatrudnia! swój personel bądź swoich znajomków, gdyż pocztówki przychodziły ze wszystkich kontynentów prócz ziem arktycznych. Były to świntuszące rymy Fredry („Sztuka obłapiania”, „Królowa Branlomanii” i in.), lecz nie tylko. Jako piąty (2001) przyszedł z Rio de Janeiro czterowiersz Tadeusza Boya-Żeleńskiego („Nowoczesna sztuka chędożenia”), urodzinowo ostrzegający jubilata przed chędożeniem „cór Koryntu”:

„Nie chodź do kurwy, chociażbyś z pragnienia Usychał. Tego czarciego nasienia Unikaj zawsze, choćby kapucyna Przyszło ci urżnąć, z nimi nie zaczynaj”.

Większość kartek (osiem spośród jedenastu!) dawała rymy będące jakąś przestrogą, i większość (siedem spośród jedenastu!) niosła rymy, w których była mowa o „nabiale” mężczyzn. Exemplum triolet Juliusza Baykowskiego, ze zbiorku „Uty” (skrót od utykać, ponieważ Baykowski jako pilot wojskowy stracił nogę), wydanego A.D. 1938 prywatnie (domowo), w dwudziestu ledwie egzemplarzach, techniką linorytu. Baykowski pisał te obsceniczne „triolety poufne” pod pseudonimem Apolinary Tonieja, bawiąc się i świntusząco, i poetycko, triolet bowiem to misterna forma rymowania, będąca właściwie zręczną grą słów: jest to strofa złożona z ośmiu wersów, gdzie wers pierwszy powtarza się jako wers czwarty i siódmy, a wers drugi występuje ponownie jako ostatni. Przysłany Mariuszowi (tym razem z Kapsztadu, 2004) triolet Baykowskiego był tzw. dobrą radą dla „nabiału” adresata:

„Nie podpatruj dziewki w wodzie, Bo ci jajca pękną; By z jajcami zostać w zgodzie, Nie podpatruj dziewki w wodzie. Lepiej gorszą mieć w zagrodzie, Niż za rzeką piękną; Nie podpatruj dziewki w wodzie, Bo ci jajca pękną”.

Gdyby „Zecer” wiedział, że ten rym to triolet, i gdyby wiedział co to jest triolet, domyśliłby się może, iż wedle złośliwości tajemniczego nadawcy owa „woda” to nie rzeka, tylko leżący między rozpalonym po parysku samcem a zimną samicą Atlantyk, i może domyśliłby się jeszcze paru innych rzeczy, imienia wzmiankowanej „dziewki” (tudzież imienia nadawcy) nie wyłączając. Jednak nie znał niuansów gier lingwistycznych, ani trioletowych reguł wersyfikacji, wkurzała go tedy sama prowokacyjnie zgryźliwa treść. Chociażby czterowiersz Fredry wysłany z Jokohamy 2005 roku: