Выбрать главу
„Jurny wróbel z czarną łatką Upędzał się za dzierlatką. I słowik do niej się palił, A chcąc rywala odsądzić, Czułość swoją przed nią chwalił: «Nigdy nie znam co to zdradzić, Zawszem był dla ciebie stały. Te ci pienia będę nucić, Które Bogów zachwycały. Z tobą się chcę cieszyć, smucić, I wszystko zrobię, bym twe serce zyskał». «A ja – rzekł wróbel – będę ciebie ściskał». I zaraz spór rozsądzony: Wróblowi kazano zostać, Słowik z głosem odpędzony. Otóż kobiet naszych posiać „.

Dokładnie tak było w przypadku pierwszej (i ostatniej) wielkiej miłości Mariusza B. Kiedy kończył liceum, „upędzał się za dzierlatką”, czyli za koleżanką szkolną. Nakarmiony romansami historycznymi prywiślińskich „pokrzepiaczy serc” (Kaczkowskich, Przyborowskich, Kraszewskich, Sienkiewiczów i in.), ergo: uformowany względem słowiańskich dziewic przez same niewinne lelije (Oleńki, Zosie, Basie, Marysie, Ligie etc.) – pisał miłosne liściki i wierszyki („Te ci pienia będę nucić”), wzdychał, fundował lody i kino, itp. Tymczasem jego kolega, miast miłosnych treli, wziął się do „ściskania” tejże dzieweczki od razu i nie bez szybkiego skutku, by później przechwalać się głośno, że „Kaśkę zerżnął”. Wzmiankowana Kasia nie wnosiła żadnych pretensji, zaś Mariusz został spławiony jako frajer. Był to dla niego traumatyczny szok.

Między liceum a studiami Bochenek odbył szkolenie wojskowe (pluton łącznościowców). W łaźni koszar spostrzegł coś, o czym nie miał wcześniej pojęcia: że jego penis jest większy, duży ponadnormatywnie. Kumple wynieśli tę wiadomość za bramę garnizonu, i odtąd dziewczyny urządzały łowy na „Rasputina” („Członem” został dopiero w komunie hipisowskiej). Co mu dawało satysfakcję dubeltową: fizyczną (bo orgazmową) i psychiczną (bo odwetową). Z „czułego słowika” nic nie zostało – grał „jurnego wróbla”. A szlachetnego rycerza zastąpił cyniczny fałszerz. Pierwszym sfałszowanym przezeń dokumentem był wpis w zeszycie szkolnego rywala mówiący, iż „dyro to czerwona świnia, komunistyczny renegat, pezetpeerowski lizus”, co wskutek donosu zostało odkryte i pieszczący Kasię rywal Bochenka postradał „prawa ucznia” tudzież możliwość zrobienia kiedykolwiek dyplomu wyższej uczelni.

Płeć piękna, która ma nie tylko fenomenalną pamięć wzrokową, lecz i dotykową – zazwyczaj świetnie pamiętała o nieprzeciętnym walorze płciowym Mariusza B. Skutkiem tej przyczyny znajome „Zecera” stawiały się regularnie w Grabianach „na widzenie”, by szepnąć Mariuszowi, iż czekają. Jednak niektóre nie czekały bezczynnie, dlatego pewnego razu odbył się przez zakratowaną szybę taki dialog:

– Słyszałem, że często chodzisz w miasto, Jolciu… – rzekł „Zecer”.

– Nie chodzę! – burknęła Jola. – Brat mi czasem kopsnie dzianego bojka, żeby trochę szmalu wykosić, to wszystko. Robię u kosmetyczki.

– W Paryżu i w Londynie są lepsze gabinety. Chcesz wyjechać na Zachód?

– A kto nie chce?

– Każdy chce, niewielu może. Ja mogę.

– Weźmiesz mnie ze sobą?…

– Wezmę ciebie i twojego męża.

– Jakiego męża?!

– Wicia, którego poślubisz. I razem lądujecie w Paryżu. Gra?

– Może być… – uśmiechnęła się Jola radośnie.

* * *

Kiedy „Historia rosyjskiej oligarchii” dostała cichy (acz skuteczny) szlaban na druk, jej autor, Lieonid Szudrin, był pewien, że nikt spoza Instytutu nie przeczyta jego dzieła. Mocno go tedy zdumiało zaproszenie przysłane mu z Kremla (z samej Kancelarii Prezydenckiej!) wiosną roku 2005. Ów półstronicowy list, podpisany przez dyrektora Żarkinowa, szefa Sekcji Medialnej kancelarii, napomykał bowiem o rozprawie Szudrina, choć nie bez błędu: „Dzieje rosyjskich oligarchów”.

W bramie kancelarii dano Szudrinowi przepustkę. Dyrektor Żarkinow przyjął gościa gruzińskim koniakiem i herbatą, stwierdził, że niestety ma wolny tylko kwadrans, i bez wstępów przeszedł do meritum:

– Lieonidzie Konstantinowiczu, chodzi mi o głośną publikację „Protokoły Mędrców Syjonu”, demaskującą spisek żydowski zawiązany przed stu laty, podczas bazylejskiego Kongresu Syjonistycznego, dla uczynienia Żydów władcami świata. Nie sądzi pan, że dziś sytuacja robi się analogiczna, bliska tamtej?

Szudrin ledwo wstrzymał prychnięcie i wytrzeszczenie wzroku; odparł chłodno:

– Nie sądzę, panie dyrektorze.

– Czy nie widzi pan, że wszystkie decyzyjne stanowiska globu zajmuje żydostwo?

– Nie widzę.

– Nie widzi pan?! Banki to przecież Żydzi, media to Żydzi, handel to Żydzi, giełda to Żydzi, trzymają wszystkie te instrumenty wpływu, przy których władze polityczne, rządy, premierzy, prezydenci, są jedynie marionetkami. Amerykański Bank Centralny i FED – Greenspan. Bank Światowy – Wolfowitz. Król spekulacji – Soros. I tak dalej. W Rosji podobnie, proszę sprawdzić metryki naszych oligarchów…

– Sprawdzając metryki naszych mafijnych bossów zobaczymy to samo – roześmiał się Szudrin. – Rosyjski capo di tutti capi, Siemion Mogilewicz, to Żyd z Żyda, pseudo „Kidała”, czyli naciągacz.

– Zgadzam się, Lieonidzie Konstantinowiczu. Ale bandyci to sprawa dla policji, mnie interesuje fakt żydowskości naszych głównych biznesmenów, ta ich etniczna tożsamość…

– Są wśród nich też goje, rosyjscy, kaukascy, różni – przerwał dyrektorowi Szudrin, machając ręką, jakby się opędzał.

– Ilu?… Kilku?… Kilkunastu?.,. Reszta, prawie cala czołówka, to Żydzi! – uparł się funkcjonariusz administracji prezydenckiej. – Niektórzy, dość liczni, są wrogami Władimira Władimirowicza Purina…

– A niektórzy jego przyjaciółmi, jak Roman Abramowicz herbu Chelsea – wtrącił znowu gość.

– Więcej jest wrogów. Chodorkowski poszedł za kraty, Gusiński ledwo ich uniknął, a Bieriezowski już by siedział, gdyby nie zwiał do Londynu! Ci ludzie okradali Rosję, pasożytując na społeczeństwie bez litości!

– Co ja mam z tym wspólnego, panie dyrektorze, czyli co ja robię tutaj? -spytał gość.

– Pan jest utalentowanym historykiem-analitykiem, Lieonidzie Konstantinowiczu. Mówiono mi, że pańskie dzieło na temat rosyjskiej oligarchii finansowej to świetna praca. A czemu niewydana dotąd? Bo jej druk zablokowali Żydzi. Myślę, że mógłbym panu pomóc, mógłbym ułatwić druk, i to wysokonakładowy, płacąc duże honorarium…

– Jeśli co?

– Jeśli uzupełni pan tekst w sensie… etnicznym.

– Akcentując żydowskość baronów biznesu?

– No właśnie.

– Odmawiam, nie będę przerabiał mojej pracy.

– Myśli pan, że to nie spodobałoby się jakiejś grupie czytelników? Mam więc wariant propozycji: gdyby zechciał pan napisać esej dla jednego tylko czytelnika… Esej o dzisiejszej wszechwładzy żydostwa światowego…

– Czyli współczesne „Protokoły Mędrców”?

– Tytuł dałby pan wedle woli własnej – wzruszył ramionami Żarkinow, sącząc koniak.

Szudrin znowu roześmiał się, lecz tak, aby dyrektor nie dostrzegł, iż to jest znowu szydercze skrzywienie ust:

– Coś panu przypomnę, panie Żarkinow. „Protokoły” są apokryfem, fałszerstwem, które Ochrana zmajstrowała na bazie kilkunastu starych antysemickich druków. Zaś rozśmieszył mnie teraz fakt, że były klecone również dla jednego tylko czytelnika, również dla szefa państwa – dla cara Mikołaja II. Policja ministra spraw wewnętrznych, Stołypina, szybko wówczas ustaliła, że to chamskie oszustwo, i car się dowiedział. Kilkadziesiąt lat później Hitler też się dowiedział. Lecz ich reakcje były zupełnie odmienne. Gdy minister Rausching powiadomił Führera, że „Protokoły Mędrców” są falsyfikatem, ten warknął: „- Gówno mnie to obchodzi, to nie ma żadnego znaczenia!”, i dalej wykorzystywano fałsz do kontrżydowskiej nagonki. A gdy Stołypin uwiadomił cara, że „Protokoły” są robotą tajnej policji, Mikołaj II westchnął: „- Trzeba, je zdjąć! Nie wolno dla obrony czystej sprawy, świetlanej sprawy antysemityzmu, stosować brudnych metod!”. Dwie różne reakcje. Zastanawiam się, panie dyrektorze, który wzór reakcji wybrałby prezydent Putin, gdyby pan mu przyniósł antysemicki bryk tego rodzaju…

– Czy ja powiedziałem, że to ma być dla Władimira Władimirowicza?! – obruszył się Żarkinow.

– A czy ja twierdzę, że pan by mu przyniósł? – uśmiechnął się Szudrin.

I wstał. Nim wyszedł z gabinetu, mruknął, puszczając oko do zbaraniałego urzędasa:

– Cały czas trzymałem kciuki, żeby się wam nagrało bez zakłóceń.

* * *

Między melodią fletu, na którym grywał Fryderyk Wielki, a nitką dymu z komina krematorium Auschwitz istnieje ta sama pępowinowa więź co między Opryczniną cara Iwana Groźnego a stalinowskim NKWD. Między putinowską melodią fletu szczurołapa z Kremla, która skutecznie głaskała uszy łatwowiernej widowni Zachodu, a putinowskim zamordyzmem wewnętrznym, określanym przez putinowski Kreml jako „suwerenna demokracja”- też istniała pępowina, nieprzeszkadzająca Zachodowi tak długo, jak długo kosmopolityczny kapitał rosyjskich „jewrooligarchów” nie dostał kilku ciosów dyscyplinujących. Skazanie Chodorkowskiego, plus ucieczka paru analogicznych tuzów do Izraela i do Zjednoczonego Królestwa – wywołały krzyk żydowskich i filosemickich kręgów Zachodu o putinowskim antysemityzmie. Krzyk szybko ucichł, ropa była ważniejsza. „Business as usual”.