Выбрать главу

— Nie najgorzej — przyznał młody mężczyzna.

— Cóż, skoro już mieliśmy kąt i prędkość, a cóż to było za przyspieszenie!, wiedzieliśmy, gdzie się musi pojawić. Na szczęście skupione wiązki promieni są szybsze od obiektu materialnego, wobec tego mieliśmy już kogoś na miejscu, kiedy się tam zjawił po kilku minutach czasu subiektywnego. Był na tyle blisko tego miejsca, by zyskać aktualne dane. Nie było to zbyt trudne. Wykonał, co prawda, kilka uników, usiłując nas zgubić, ale bez rezultatu. Dotarliśmy do niego dosłownie kilka chwil po tym, jak rozpoczął przesyłanie informacji, i rozłożyliśmy go na atomy razem ze statkiem, na którym się znajdował. Nie było innego sposobu. Widzieliśmy przecież osobiście, co ten przyjemniaczek był w stanie zrobić.

Młody mężczyzna pokręcił głową.

— A jednak szkoda. Byłoby rzeczą wielce interesującą rozebrać go na czynniki pierwsze. Na pewno była to konstrukcja, o której nic nie wiem.

Komandor przytaknął.

— Nikt z nas jej nie zna. Trzeba przyznać, że to urządzenie byłoby szczytowym osiągnięciem naszej własnej technologii, jeśli nie czymś znacznie więcej. Zmyliło skanery rentgenowskie, skanery siatkówki, czujniki reagujące na ciepło i ruch, i parę innych. Oszukało nawet najbliższych znajomych urzędnika, którego udawało, co już sugerowałoby transfer pamięci i osobowości. Chociaż jego mała baza orbitalna rozleciała się na kawałki po jego odlocie, zostało dość odłamków, by dało się co nieco z tego złożyć. I powiadam ci, to nie jest nasz produkt. Nawet w przybliżeniu. Naturalnie, można wydedukować niektóre funkcje i tym podobne sprawy, ale nawet tam, gdzie sama funkcja jest oczywista, zasada działania jest zupełnie różna od tych, które my stosujemy, jak i różne są użyte materiały. Musimy się pogodzić z nieprzyjemnym niewątpliwie faktem, iż sam robot, a także jego baza, zostały zbudowane, zaprojektowane i kierowane przez jakieś obce mocarstwo kosmiczne, o którym nie mamy najmniejszego pojęcia.

Młody człowiek wyraził nieznaczne zainteresowanie.

— Jednak teraz już pewnie coś wiecie?

Komandor pokręcił ze smutkiem głową.

— Niestety, nie. Wiemy troszkę więcej niż przedtem, ale jeszcze za mało. Te łotry są niesamowicie inteligentne. O tym jednak za chwilę. Najpierw przyjrzyjmy się temu, co wiemy, lub co możemy wydedukować na temat naszego przeciwnika. — Obrócił fotel i wcisnął klawisz. Ściana zamrugała i zamieniła się w ekran ukazujący olbrzymi zbiór gwiazd, z których tysiące jarzyły się czerwonawym blaskiem. — Konfederacja — stwierdził komandor bez oczywistej potrzeby. — Siedem tysięcy sześćset czterdzieści sześć światów, zgodnie z najnowszymi danymi, przeszło jedna trzecia galaktyki. Zupełnie niezłe osiągnięcie jak na rasę pochodzącą z jednej niewielkiej planety, tam na tym ramieniu. Planety ukształtowane na podobieństwo naszej Ziemi, planety, na których ludzie przystosowali się do warunków miejscowych, a nawet planety, na których istnieje sześćdziesiąt różnych inteligentnych form tubylczego życia, wszystko to w jakiś sposób zaadaptowane do naszej kultury i naszego sposobu życia. Żadna z ras tam mieszkających nie była nigdy w stanie rzucić nam wyzwania. Musieli zaakceptować nas i nasz sposób życia albo ginęli, spacyfikowani podobnie jak mieszkańcy naszej własnej planety, kiedyś w przeszłości. My tu przewodzimy.

Młody mężczyzna nie odezwał się. Nie odczuwał takiej potrzeby. Urodzony i wychowany w tej kulturze, przyjmował wszystko, co mówił Krega, jako rzeczy oczywiste, tak jak by przyjął to każdy inny na jego miejscu.

— Cóż, spotkaliśmy wreszcie kogoś na takim samym poziomie technologicznym, a możliwe, że nawet nas przewyższających — ciągnął komandor. — Analiza pozwala wyciągnąć oczywiste wnioski. Po pierwsze, jesteśmy w stanie permanentnej ekspansji. Najwyraźniej istnieje jakaś druga dominująca rasa, która czyni to samo, tyle że rozpoczęła swą ekspansję w innym punkcie galaktyki. Odkryli nas, nim my zdołaliśmy odkryć ich — pech. Po drugie, ostateczne starcie jest nieuniknione. Zaczynamy bowiem rywalizować o tę samą przestrzeń. Po trzecie, są prawdopodobnie mniejsi od nas, jest ich mniej liczbowo, by tak rzec, ale posiadają nad nami niewielką przewagę technologiczną. Zakładają możliwość wojny, lecz nie mają pewności zwycięstwa. Gdyby ją, posiadali, już by nas zaatakowali. Oznacza to, iż potrzebna jest im informacja, jak wygląda nasza organizacja militarna, jak mamy zorganizowaną obronę i jak może ona być użyta, a przede wszystkim jak myślimy. Całkowite zrozumienie nas i naszego sposobu myślenia, w sytuacji kiedy my nic o nich nie wiemy, dałoby ich machinie Wojennej olbrzymią przewagę, nawet przy założeniu równości sił. Po czwarte, interesują się nami już od jakiegoś czasu, co oznacza, iż uderzenie nie nastąpi zbyt szybko, być może dopiero za kilka lat. Znaleziono nas prawdopodobnie zupełnie przypadkowo, jakiś zwiadowca poleciał za daleko, zgubił się, lub po prostu był zbyt ambitny. Są jednak tutaj wystarczająco długo, skoro nauczyli się konstruować roboty przypominające wyglądem i zachowaniem człowieka, skoro umieścili na orbicie stacje szpiegowskie wokół Dowództwa Systemów Militarnych i skoro udało im się znaleźć wśród nas zdrajców.

Tym razem młody mężczyzna okazał większe zainteresowanie.

— Aha — wyszeptał.

— No właśnie — mruknął komandor. — Ostatni wniosek mówi, iż są oni na tyle obcy fizycznie i tak od nas się różnią, że nie mogliby przebywać wśród nas nie zauważeni, nawet w przebraniu. Stąd to roboty udające ludzi — a kto wie ile ich jest? Zaczynam już nawet podejrzewać własnych współpracowników. I oczywiście zdrajcy. Ci ostatni, naturalnie, wchodzą w zakres działania tego biura.

W minionych czasach nazywano by zapewne Biuro Bezpieczeństwa tajną policją, którą zresztą bez wątpienia było. W przeciwieństwie jednak do wcześniejszych modeli, nie zajmowało się ono sprawami obywateli w tym oczywistym, specyficznym sensie. Jego mandat był o wiele szerszy, mniej jednoznaczny.

Ludzkość doprowadziła do perfekcji formułę postępowania już dawno temu. Nie była ona wolna ani w sensie libertariańskim, ani w sensie osobistym, ale była skuteczna i sprawdziła się, i to nie dla jednego świata, ale dla każdego ze światów rozrzuconych W tym gwiezdnym Imperium, tak wielkim, iż jedynie totalna kontrola kulturowa była w stanie utrzymać je w całości — wszędzie taki sam system, te same idee i ideały, te same wartości, ten sam sposób myślenia. System elastyczny, dający się adaptować do różnych warunków, a przy zastosowaniu pewnych brutalnych poprawek, dający się bezlitośnie zastosować wobec innych kultur i fonu życia. Formuła postępowania była wszechogarniająca, była siłą niwelującą wszelkie różnice, a zarazem zostawiającą pewną swobodę związaną z konkretnymi warunkami i zezwalającą na pewien ruch między warstwami i grupami społecznymi, przy wykorzystaniu talentu i zdolności jednostek.

Zdawały się naturalnie społeczności, które nie mogły lub nie chciały się dostosować. W niektórych przypadkach mogły one być „reedukowane” za pomocą szczególnie wyrafinowanej techniki, ale zdarzały się też przypadki, kiedy było to zupełnie niemożliwe. Te społeczności, wobec których nie można było zastosować obowiązującej formuły z powodu ich inności i obcości, były bezlitośnie i brutalnie eksterminowane. Produktem każdego systemu są także jednostki, które podważają obowiązujące w nim zasady, a robią to chętnie i umiejętnie. Ludzie tacy są wielce niebezpieczni i muszą być ujęci i poddani reedukacji lub zlikwidowani na miejscu.

— Kiedyś władze były jednak bardziej pobłażliwe w stosunku do nie przystosowanych — powiedział komandor Krega. — Daleko im bowiem było do osiągnięcia tej absolutnej doskonałości systemu, jaką mamy dzisiaj. Dlatego też stosowaną karą, jak wiesz, była dożywotnia zsyłka na Romb Wardena. Ciągle zresztą zdarza nam się zsyłać tam pojedyncze osoby — głównie te, których szczególne talenty lub umiejętności mogą nam być przydatne lub te, które wydają się potencjalnymi geniuszami nauki. Polityka taka niewątpliwie nam się opłaciła, choć obecnie wysyłamy tam jedynie około stu osób rocznie.