— Bo nie jest — odpowiedział zupełnie nie zbity z tropu. — Szczególnie na większą skalę. Nawet i na małą, ale można pozwolić, żeby ludzie wierzyli, iż żyją w anarchii, jeśli tego pragną. Na bardzo malutką skalę mogą być prawdziwymi dzikusami, ale wtedy spotyka ich los wszystkich prawdziwych dzikich. Umierają młodo i przeważnie śmiercią gwałtowną. Nie, ci ludzie posiadają i organizację, i potężnych przywódców, tyle że są… hm, troszkę nieortodoksyjni.
Powiedziawszy to, ojciec Bronz przeżegnał się, a było to dla mnie tak dziwne, że musiałem koniecznie dowiedzieć się, dlaczego. Do tej pory bowiem tylko dwukrotnie widziałem go czyniącego znak krzyża: kiedy dojeżdżaliśmy do blokady na drodze i tuż po jej minięciu.
— Czy to oznacza, iż są niebezpieczni?
Skinął głową.
— Bardzo. Można by powiedzieć, że my, to znaczy oni i ja, zajmujemy się tym samym. Jesteśmy dla siebie konkurencją.
— Jakiś inny kościół?
— W pewnym sensie, tak. — Zachichotał. — Są do mnie w opozycji i nie masz pojęcia, jak bardzo mnie irytuje fakt, iż muszę korzystać z ich pomocy, nie mówiąc już o tym, że muszę im zaufać. Bo widzisz, to są czarownicy i oddają cześć szatanowi.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu.
— Czarownicy? Och, daj spokój.
— Czarownicy — potwierdził z powagą. — Nie rozumiem, dlaczego to cię tak dziwi. Załóżmy, iż masz skłonności do magii i romantyzmu. Spójrz na Lilith. Zepsuty raj. Zamiast organizmów Wardena, wzorów matematycznych, katalizatorów chemicznych i wszystkich tych naukowych pojęć, które przyjmujemy jako oczywiste, weź tylko jedno, jedyne słówko: magia. Klasy wyższe, dysponujące mocą, staną się wówczas magami, czarodziejami, czarownikami. Czy wykorzystanie organizmu Wardena, jak w przypadku tego fotela, o którym mi opowiadałeś, jest zjawiskiem naturalnym? A może raczej „czarodziejskim zaklęciem”? Ty wiesz, co „napędza” ten świat i ja to wiem, ale czy wie o tym większość tutejszych mieszkańców? Czy bez tej wiedzy nie jest to świat czarów i zaklęć magicznych?
Doskonale go rozumiałem, niemniej nie poprawiło mi to samopoczucia.
— Oddajemy się w ręce i na łaskę ludzi, którzy w to wszystko wierzą?
Skinął głową.
— Musisz więc bardzo na siebie uważać. Robią to głównie dlatego, iż sprawia im wiele uciechy fakt, że ksiądz prosi o przysługę satanistów. Jednak oni w to rzeczywiście wierzą i nie wykazują się zbytnim poczuciem humoru, jeśli chodzi o te sprawy. Są wśród nich tacy, którzy mogliby cię bez trudu usmażyć; pilnuj tedy swojego języka.
Zamilkłem. Niezależnie od tego w jakie niedorzeczności wierzyli ci ludzie, niezależnie od tego, jak absurdalne mogły mi się one wydawać, byli oni moją jedyną nadzieją.
Czekaliśmy więc na satanistów.
Pojawili się, nim zdołaliśmy odkryć ich obecność. Siedzieliśmy sobie obok wozu, rozluźnieni i pełni nadziei, że jedna z tych częstych i gwałtownych burz, jakie występują na Lilith, wisząca nad horyzontem tym razem nas ominie, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, iż otacza nas milczący krąg ludzki. Zerwałem się na równe nogi i przyjąłem postawę obronną, ale uspokoiłem się, widząc, że Bronz nie wygląda na zaniepokojonego.
Krąg tworzyło kilkanaście kobiet; choć niektóre miały w sobie coś z cywilizowanego świata, to otoczenie sprawiało, że wyglądały całkiem odmiennie. Włosy miały krótko obcięte, a ich twarze i skóra były ogorzałe jak u pionków, chociaż kobiety te pionkami nie były. Ubrane były w króciutkie spódniczki, wykonane, jak mi się wydawało, z jakichś mocnych liści i podtrzymywane przez powrozy misternie splecione z winorośli. W pętli takiego powrozu każda z nich nosiła jakąś broń — zauważyłem kamienny toporek, nóż wyrzeźbiony z jakiegoś minerału, a co najmniej u dwóch łuki i strzały z grotami z krzemienia.
Jedna z nich, wysoka i przystojna, różniła się od pozostałych długością włosów; sięgały jej one niemal do kolan. Najwyraźniej była przywódczynią tej grupy i promieniowała charyzmatyczną pewnością siebie, którą omal wyczuwało się fizycznie. I bez tego zresztą zdominowałaby każdą scenę, na jakiej by się pojawiła; przy wzroście przekraczającym dwa metry była prawie tak wysoka jak ja.
— Kogóż my tutaj widzimy? Ojciec Bronz — odezwała się głosem głębokim i pełnym. — A to jest ten zbieg w tarapatach.
— Popatrzyła na mnie i poczułem się, jak gdyby oglądał mnie jakiś naukowiec niezbyt zachwycony zapachem i wyglądem okazu. Zwróciła się do księdza. — Mówiłeś coś o dziewczynie. Czyżby to było tylko kłamstwo papisty?
— Och, dajże pokój, Sumiko — powiedział Bronz. — Znasz mnie przecież dobrze. Dziewczyna jest na wozie.
Wystarczył jeden ruch głowy, by trzy kobiety podbiegły do wozu, usunęły słomę, którą Ti była przykryta, a ją samą delikatnie zdjęły i ułożyły na ziemi.
— To sukinsyny — parsknęła przywódczyni w autentycznym gniewie, podchodząc do nieprzytomnej dziewczyny. Potem uczyniła to samo co Bronz, kiedy ją po raz pierwszy zobaczył w tym stanie: położyła dłonie na czole Ti i skoncentrowała się. Po chwili odjęła dłonie, cofnęła się, otworzyła oczy i obróciła się przodem do nas.
— Który bękart to uczynił? — warknęła.
— Pohn z Zeisu — odparł Bronz znużonym głosem. — Słyszałaś różne historie, więc teraz wiesz, że są prawdziwe. Skinęła z powagą głową.
— Przyrzekam, że pewnego dnia dostanę tego nędznego robaka w swoje ręce i powoli, bardzo powoli rozerwę go na kawałki.
— Czy możesz pomóc jej? — wtrąciłem zatroskany i zirytowany również faktem, że, jak do tej pory całkowicie mnie zignorowano.
Pokiwała głową w zamyśleniu.
— Sądzę, że tak. Trochę. Mogę przynajmniej przywrócić jej przytomność, istnieje jednak możliwość powstania skrzepów i uszkodzenia mózgu, jeśli nie doprowadzimy jej do lekarza… prawdziwego lekarza, takiego, który wie co należy naprawić. Z rzuconego zaklęcia widzę, że Pohn jest mniej potężny ode mnie, ale jest bardzo sprytny i podstępny.
Wskazała nam ręką kierunek i ruszyła naprzód. Kobiety umieściły Ti z powrotem na wózku, a jedna wskoczyła na miejsce woźnicy, nie odzywając się ani słowem. Wóz ruszył za królową czarownic — jakoś nie mogłem myśleć o niej inaczej — a my za wszystkimi zagłębiliśmy się w busz.
W czasie marszu, Bronz zwrócił się do mnie i powiedział cicho:
— No i poznałeś ją. Sumiko O’Higgins, główną czarownicę i czarującą damę.
— Ona jest… imponująca — odparłem.
— Niewątpliwie — zgodził się. — Poza tym jest silna. Jeśli tylko można pomóc Ti, to ona jest osobą, która to potrafi.
— Chyba nie zrobiłem na niej najlepszego wrażenia — zauważyłem. — Nie była mną zachwycona.
Bronz zachichotał.
— Sumiko nie przepada za mężczyznami. Nie przejmuj się jednak. To tylko interesy, nic więcej.
Nie uspokoił mnie.
— Czy naprawdę mi pomoże? — nalegałem. — Właściwie, ma nas w tej chwili w swej mocy.
— Nie przejmuj się — powtórzył — jesteś całkowicie bezpieczny. Satanistki, co jest dość zaskakujące, cenią sobie bardzo swój honor. Nie łamią umów i nie wycofują się ze zobowiązań. Poza tym ona sama nienawidzi dziedzin bardziej niż ktokolwiek, kogo znam, a ty przecież jesteś uciekinierem poszukiwanym listem gończym przez ich władze. To nadaje ci tu pewien status.
— Mam nadzieję — powiedziałem bez przekonania. — A kim ona jest? Chyba co najmniej panem.
Skinął głową.
— Prawdopodobnie stoi jeszcze wyżej. I to bez żadnego formalnego przeszkolenia. Gdyby takowe przeszła, pewnie mogłaby zostać władcą, lecz to nie odpowiadałoby jej osobowości.