— Nie zapominaj, jak działa ten system — powiedziała. — Organizmy Wardena tylko pewne stany uważają za stany naturalne. Ci, którzy dysponują mocą, potrafią je przekonać, że w rzeczywistości chcą one zupełnie czego innego… i to właśnie uczynił Pohn. Organizmy Wardena w jej organizmie chcą wprowadzić ją w poprzedni stan, ponieważ on wmówił im, iż jest to stan normalny. Ominęłam blokadę nerwów, wykorzystując te części mózgu, których normalnie nie używamy, ale organizmy Wardena postrzegą to moje działanie jako uraz, taki jak na przykład złamanie ręki. Pospieszą, by to naprawić. Będą usiłowały zlikwidować skutki moich działań i ostatecznie bariery ustawione przeze mnie zostaną przełamane. Do całkowitego wyleczenia potrzebny jej jest specjalista od mózgu, i to przynajmniej klasy Pohna, albo i lepszy.
Zmarszczyłem brwi.
— Jak długo tedy będzie… przebudzona?
— Kilka dni, może tydzień. — Wzruszyła ramionami. — Nie więcej. Będzie to proces powolny, więc trudno powiedzieć dokładnie.
Jęknąłem aż z frustracji i rozczarowania.
— To po diabła było potrzebne to wszystko? Kto będzie w stanie ją ostatecznie uleczyć w tak krótkim czasie?
Spojrzała na mnie zaskoczona nieco moim tonem.
— Naprawdę tak ci na niej zależy? Na tej małej kobietce?
— Tak, zależy mu — wtrącił się Bronz, ratując mnie tym samym przed wypowiedzeniem nieprzyjemnych słów pod adresem naszej gospodyni. — Uciekł z Zeis, a ucieczka ta byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby jej nie zabrał ze sobą. Dźwigał ją wszędzie, mył i karmił.
Spojrzała na mnie ponownie, tym razem jednak skłaniając lekko głowę. Po raz pierwszy poczułem, że uzyskałem u niej status istoty ludzkiej.
— Jeśli ona tyle znaczy dla ciebie — zwróciła się bezpośrednio do mnie — to może da się coś zrobić. Jest tylko jedno miejsce, co do którego mam pewność, że poradzą tam sobie z takim zadaniem, ale znajduje się ono dość daleko.
— Dziedzina Moab — dodał ojciec Bronz, kiwając głową. — Tak podejrzewałem. Ale leży ona aż cztery tysiące kilometrów stąd, Sumiko! Jak, na litość boską, moglibyśmy tam dotrzeć w czasie krótszym niż rok? Nie wspominając już o Tremonie, któremu potrzebne jest pełne szkolenie.
Uśmiechnęła się złośliwie.
— Tylko nie „na litość boską”, Augie. A odpowiedź jest oczywista — polecimy. Besil potrafi przelecieć trzysta do czterystu kilometrów w ciągu nocy, odpoczywając za dnia, tak więc mówimy tutaj o dziesięciu mniej więcej dniach. Czy to możesz za akceptować?
— Besile! — zawołał drwiąco Bronz. — Odkąd to macie dostęp do udomowionych besili zdolnych przenosić pasażerów?
— W tej chwili… nie mamy — przyznała. — Jeśli jednak będą nam potrzebne, bez większego wysiłku uzyskamy je ze stada w dziedzinie Zeis.
Aż podskoczyłem.
— Co takiego?
Wzruszyła ramionami.
— Albo ty gdzieś popełniłeś błąd, Augie, albo on. To nieważne. W każdym razie jesteśmy w tej chwili częściowo okrążeni przez wojsko Zeisu i spodziewam się ich ataku o świcie, kiedy będą w stanie widzieć, co się dzieje.
Odwróciłem się błyskawicznie i zdenerwowany wbiłem wzrok w ciemność. Kiedy zauważyłem, że żadne z nich nie wydaje się szczególnie zaniepokojone wieściami, moje napięcie jeszcze wzrosło.
Odwróciłem się do ojca Bronza, który stał z przekrzywioną głową nasłuchując. Wreszcie odezwał się:
— Ilu ich jest według ciebie?
— Nie więcej niż dwudziestu czy trzydziestu — odparła od niechcenia. — Przypuszczam, że ktoś udał się po posiłki, ale i tak Artur nie zaangażuje tutaj więcej niż jakiś drobny ułamek swych sił. Jacyś inni rycerze mogliby wpaść na pomysł skorzystania z takiej okazji i zaatakować Zeisu.
Bronz pokiwał potakująco głową.
— Wobec tego będziemy mieli do czynienia z jakąś czterdziestką, czyli jedną piątą jego sił. Zgadzam się. Czterdziestu uzbrojonych ludzi, prawie na pewno sam Artur i, powiedzmy, dwóch panów?
— To by się mniej więcej zgadzało. — Skinęła głową.
— Jedną chwileczkę! — wybuchnąłem. — Może dla was to nieistotne, ale im chodzi o dziewczynę i o mnie! Nie możecie przecież walczyć z taką siłą!
Sumiko O’Higgins pokręciła głową z obrzydzeniem.
— No proszę, mamy tu prawdziwego mężczyznę! Idź lepiej i zaszyj się w jakiś kąt, możesz nawet się zdrzemnąć, a zmartwienia zostaw już mnie.
— Ale… ale… oni są świetnie wyszkolonymi żołnierzami, wszyscy co najmniej w randze nadzorców. Jest wśród nich więcej panów, niż wy macie tutaj! — wykrztusiłem. — W jaki sposób możecie ich pokonać?
— Nie przejmuj się tym — odparła pogardliwie. — My, ojciec Bronz i ja, mamy wiele do zrobienia jeszcze przed świtem. Dobrze, że ci miłujący Boga i my sataniści potrafimy się dogadać w sprawie wspólnego przedsięwzięcia — dodała. — Ateiści, pluj!
Ojciec Bronz odezwał się do mnie swoim najbardziej uspokajającym tonem:
— Ona doskonale wie, co robi, Cal.
Uwierzyłbym mu bez zastrzeżeń, gdyby nie wyszeptane na końcu zdania: „mam nadzieję”. Zostałem więc na miejscu, bez najmniejszej ochoty na sen, a zza każdego krzaka i zza każdego drzewa patrzyła na mnie w ciemności groźna, wąsata twarz pana Artura.
Rozdział siedemnasty
WIERZĘ W CZAROWNICE — NAPRAWDĘ!
Nie ma chyba potrzeby mówić, iż niewiele spałem tej nocy. Wyglądało na to, że nie spała cała wioska, ale wszystkie jej mieszkanki były ekspertkami, jeśli chodzi o ignorowanie obecności kogoś, kogo nie chciały widzieć, a ja w ich oczach byłem nikim.
Pozostawało mi jedynie sprawdzanie od czasu do czasu, co dzieje się z Ti i kiedy zajrzałem do niej po raz trzeci czy czwarty, stwierdziłem, iż oddycha głęboko i regularnie jak podczas normalnego snu, a w pewnym momencie jęknęła i zmieniła pozycję bez niczyjej pomocy. Samo to nadawało już sens temu całemu przedsięwzięciu, pod warunkiem naturalnie, że uda mi się przeżyć następny dzień.
Chociaż niewiele wiedziałem o czarach, a jeszcze mniej pamiętałem, udało mi się wyciągnąć kilka wniosków z tego, co zauważyłem wokół siebie. Trzynastka, liczba pechowa związana z liczbą uczestników Ostatniej Wieczerzy, była naturalnie liczbą szczęśliwą dla czcicieli diabła. Trzynaście kobiet tworzyło jedną grupę, co wyjaśniało ich liczbę podczas niedawnej ceremonii. Trzynaście dużych chat, chociaż liczba kobiet mieszkających tu wspólnie była znacznie większa. Nigdy nie udało mi się ich policzyć, ale gotów byłbym się założyć, że ich liczba jest wielokrotnością trzynastu.
Czarownica, naturalnie, była terminem odnoszącym się do osób płci żeńskiej. Jeśli stare baśnie dla dzieci cokolwiek znaczyły, to męski odpowiednik czarownicy zwany był czarownikiem, ale z nie znanych mi powodów, słowo to wyszło już prawie z użycia. Podobno byli oni bardziej złośliwi, lecz mniej potężni od czarownic. Przypomniało mi się, iż w kościele ojca Bronza duchownymi w zasadzie mogli być jedynie mężczyźni, co w jakiejś mierze wyjaśniałoby dominację kobiet w satanizmie; jednocześnie przypomniały mi się słowa doktora Pohna, który twierdził, iż kobiety mają predyspozycję do posiadania większej mocy, szczególnie mocy nie kontrolowanej. Zastanawiałem się nad hierarchią władzy na Lilith. Ile było kobiet pośród rycerzy? Ciekawe. Połowa? Większość? Mimo iż to Tiel był rycerzem w Zeis, to jednak uczyła mnie Vola, tak jak uprzednio szkoliła Artura i Marka Kreegana. Nagle dotarł do mnie fakt, iż olbrzymia część personelu zamku to kobiety i że pierwszy pan, którego spotkałem tuż po przybyciu na Lilith, to również była kobieta, podobnie jak co najmniej połowa żołnierzy Artura.