Выбрать главу

Ja jednak chciałem usłyszeć całą tę historię z ust człowieka, który to wszystko zaplanował.

— Zacznijmy więc od spraw ogólnych — zgodził się Marek Kreegan. — Naturalnie, że mieliśmy poważny problem. Lilith, o czym powiedziałem ci już dość dawno temu, jest sztywnym, mało elastycznym systemem, w którym my, ludzie, nie odgrywamy żadnej roli. Jej gospodarka jest słaba, możliwości utrzymania większej populacji w warunkach naturalnych bez wardenowskiej ochrony wątpliwe. Pionki nie mają zbyt wspaniałego żywota… ale kto ma? Wiadomo, jak zawsze, klasa rządząca. Każdy bowiem chciałby być królem, ale gdyby każdy nim był, nie miałby kto pracować, by utrzymać jednego choć monarchę. W świecie cywilizowanym jest podobnie, tyle że dzięki technologii stosowanej na skalę masową, standard życia ich pionków jest wyższy niż ten, który da się osiągnąć na Lilith.

— W dalszym ciągu nie przekonuje mnie porównanie mas w świecie cywilizowanym do pionków posiadających swoje własne klasy uprzywilejowane — wtrąciłem.

Uniósł brwi.

— Naprawdę? Czy urodziłeś się w tym ciele?

— Wiesz, że nie — burknąłem.

— No właśnie. Proces Mertona, prawda? Potencjalna nieśmiertelność dla kogokolwiek i dla każdego, prawda? Czy jednak masy ją uzyskają? Oczywiście, że nie! Z tego samego powodu, dla którego utrzymuje się w tajemnicy fakt, iż istnieje lekarstwo na te trzy najgroźniejsze choroby zabijające ludzi. Jest nas bowiem bardzo dużo, a ekspansja na zewnątrz ma swoje ograniczenia. Przystosowanie nowych planet do kolonizacji, a szczególnie do samowystarczalności, trwa całe dekady. Cal, nie przetrwa przecież żaden system, jeśli jego członkowie nie będą umierać. Także proces Mertona nie jest tutaj żadnym panaceum, skoro potrzebne do niego jest jakieś ciało. Oznacza to bowiem klonowanie na skalę masową… kilka bilionów klonów. Toż to niedorzeczność. Muszą one być przecież hodowane i podtrzymywane przy życiu jakimiś środkami biomechanicznymi dopóty dopóki będą potrzebne. Jeśli natomiast chodzi o przywódców Konfederacji… ale to już zupełnie inna sprawa. Już dawno się zaszczepili przeciwko chorobom, które zabijają zupełnie nieświadomych ich istnienia ludzi. Jak szaleni wykorzystują procesy opóźniające starzenie. A kiedy w końcu i tak się wreszcie zużyją, mają proces Mertona, który pozwoli im powtórzyć nieskończoną liczbę cykli ich życia. Masy w społeczeństwie Konfederacji liczą się tylko w statystykach. Masy. Przeciętne. Wszystko jest przeciętne. Jedynie elicie przysługują specjały. Zupełnie tak samo jak tutaj.

— Do pewnego stopnia mogę się z tobą zgodzić — przyznałem — jednak przywództwo można osiągnąć, jeśli się bardzo tego chce.

Ponownie się roześmiał.

— Czyżby? Tak sądzisz? Myślisz, że jesteś tu gdzie jesteś dzięki sile woli i poświęceniu? Do diabła, człowieku, wyhodowano cię do tego celu. Zaprojektowano cię i wyprodukowano jak każde inne potrzebne narzędzie, a takie im właśnie było potrzebne. Ze mną zrobiono to samo.

— Ty jednak pokrzyżowałeś ich plany — zauważyłem. — Dlatego jesteś tutaj.

Wzruszył ramionami.

— Problemem dla ich systemu jest fakt, iż ich ludzkie narzędzia muszą być inteligentne i muszą być rzucane w zimny i okrutny świat, by tam wykonywać swe zadania. W końcu sobie to uświadamiamy i należy nas wyeliminować, nim sami staniemy się dla nich zagrożeniem. Czyni się to za pomocą awansu do kręgu wewnętrznego — jeśli się uda cię tam dopasować — albo pozwala się, by zlikwidował cię ktoś stojący niżej w hierarchii. Do diabła, mogą to przecież również zrobić, każąc ci się zgłosić w Klinice Służb Bezpieczeństwa, gdzie zamiast wpisać ci w pamięć twą przeszłość i wszystko to, czego potrzebujesz, redukują cię do statusu bezmyślnego pionka, wykonującego pracę kontrolera gadgetów czy inne równie nieciekawe zajęcie. Odkryłem tę prawdę w ostatniej chwili, omal nie za późno, i zwiewałem jak wszyscy diabli.

— Na Lilith — zauważyłem. — Dlaczego, na Boga, Lilith?

Wszyscy obecni roześmieli się, naturalnie z wyjątkiem tych, którzy się tutaj urodzili.

— Nie odpowiem ci na to — odparł. — Przynajmniej do czasu dopóki nie usuniemy z twojej czaszki tego przeklętego, organicznego nadajnika i dopóki nie pobędziesz tutaj wystarczająco długo, żeby wiedzieć, po czyjej jesteś stronie.

— Obcy — wyszeptałem, czując, że obdzierają mnie z ostatnich tajemnic. Przecież on wiedział o nadajniku.

Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

— Powiedzmy, hm, moi potężni przyjaciele… przyjaciele wszystkich obywateli Wardena, a szczególnie przyjaciele Czterech Władców Rombu. W każdym razie musiało ci przyjść do głowy, że cywilizacja zdolna do penetracji komory bezpieczeństwa w Dowództwie Systemów Militarnych nie będzie miała specjalnych kłopotów z odkryciem procesu Mertona. A sprawozdanie skierowano do mnie, jako do tego, który wie jak działają te wielkie mózgi Konfederacji. Wiedziałem, że skupią swą uwagę na Lilith, bo ja rządzę tą planetą, a jedynym logicznym kandydatem na kierowanego tu agenta będzie ktoś, czyja przeszłość i kariera zawodowa będą najbardziej zbliżone do moich.

Nie odezwałem się na to ani słowem, dlatego że nie byłem w rzeczywistości tak bystry, za jakiego mnie uważał, co zresztą trochę mnie martwiło.

— Cóż, wiedzieliśmy, że się zjawisz — ciągnął władca Lilith — a znając Konfederację, doszedłem do wniosku, iż przysłany przez nią agent, w logiczny sposób powtórzy moją własną drogę tutaj, skoro już zdecydowano, iż jeden skrytobójca ma dopaść drugiego. Oznaczało to, że chodzi o dziedzinę Zeis, bowiem ja w tym miejscu zacząłem. Oznaczało to również, iż muszę poczekać, aż w Zeis pojawi się nowy więzień. I zjawiłeś się ty. Po okresie wstępnym, wkroczyłem osobiście, by ocenić twoje możliwości i troszkę cię podręczyć. Było dla mnie jasne, iż jesteś w depresji i potrzebny ci jakiś silny bodziec, żeby cię poruszyć. Ti była takim bodźcem.

Zerknąłem na Ti, która cała się najeżyła. Zaczęło bowiem do niej docierać, czym naprawdę jest pionek i ani trochę jej to nie odpowiadało.

— Tak więc — ciągnął — utrwaliłem w twym mózgu swój obraz jako jedynego niezależnego ducha na Lilith i prawdę mówiąc poinformowałem cię, dokąd się udaję. Potem wróciłem tutaj i rozkazałem doktorowi Pohnowi zabrać Ti. Byłem przekonany, że jeśli jesteś do mnie podobny, to tak się wściekniesz, że ruszysz za nią, a to oznaczało, że doświadczysz na własnym ciele wardenowskiego wybuchu. Byłeś już dojrzały do niego… widziałem to w tobie.

— A gdyby nie doszło do wybuchu?

Uśmiechnął się.

— To byłbyś niepotrzebny ani mnie, ani Konfederacji i pozostawiono by cię, byś uprawiał fasolę do końca swych dni. Jednak do tego doszło, w wieczór przyjęcia. Kiedy przyszła Dola i powiedziała nam o tym, natychmiast zaplanowaliśmy nasze dalsze posunięcia. Musieliśmy przedstawić ci doktora Pohna w jak najgorszym świetle, a Ti jako ofiarę całkowicie bezbronną będącą na łasce łotra. Musieliśmy pokazać ci nie tylko samego pana Artura, ale także jego armię i zwierzęta — Artur na ogół nie oprowadza przybyszów osobiście — byś zrozumiał, iż potrzebna jest cała armia, by zdobyć dziedzinę Zeis. I oczywiście, musieliśmy sprawdzić twą potencjalną moc, a także pozwolić ci posmakować, czym jest ta moc, nie dając ci jej w rzeczywistości. Zajęła się tym Vola, która również spowodowała, że zdecydowałeś się uciekać. Mnie, naturalnie, w tym czasie nie było w pobliżu, bowiem musiałem dostać się daleko na południe i przygotować trop, po którym mógłbyś mnie odnaleźć.