Выбрать главу

— Jednak straszliwie ryzykowałeś — zauważyłem. — Eksplozja mogła nastąpić w każdym momencie… może nawet kilka godzin później. A sam powiedziałeś, że zmasowany atak mógł nie być wystarczająco silny.

— Przyznaję, iż miałem trzecią, awaryjną możliwość — powiedział zmęczonym głosem. — Organizmy Wardena działają szybko, ale nie aż tak szybko. Gdyby już wszystko zawiodło, mój satelita wystrzeliłby rakietę z głowicą jądrową bezpośrednio w Zeis. Wszystko i wszyscy zostaliby rozpyleni na atomy, oczywiście włącznie z czarownicami. Tak poważnie potraktowałem to zagrożenie.

— A co z ojcem Bronzem? — spytałem. — Chyba nie wymyśliłeś, ot tak sobie, takiej postaci?

— Och, występuję w roli ojca Bronza już od dziesięciu lat — odparł. — Jest to najprostszy sposób podróżowania bez zwracania na siebie zbytniej uwagi. — Przerwał. — Naturalnie, teraz będę musiał dokonać pewnych zmian w moim wyglądzie zewnętrznym i znaleźć jakąś nową personę, w którą mógłbym się wcielić. — Westchnął. — A szkoda. Ojciec Bronz naprawdę wykonał kawał dobrej roboty. Rozważam już od jakiegoś czasu, czy nie zaprosić tutaj kilku prawdziwych duchownych.

Nie drążyłem więcej tego tematu, ale zadałem mu pytanie, które uważałem za szczególnie istotne.

— A co ze mną? — spytałem.

— Co się teraz stanie?

— Poradzisz sobie — zapewnił mnie. — Zostaniesz tutaj przez jakiś czas jako pan, nabierzesz doświadczenia, po czym albo poczekasz na śmierć tutejszego bossa, albo poszukasz jakiegoś słabszego rycerza i zaczniesz od samego początku. Kiedyś zostaniesz co najmniej księciem, a może nawet władcą. Już ci mówiłem. Mnie to zabrało siedemnaście lat.

— Pobiję twój rekord — powiedziałem, bynajmniej nie żartując.

Popatrzył na mnie z powagą.

— Sądzę, iż jest to możliwe.

Wkrótce potem nastąpił koniec wieczerzy i Kreegan poinformował nas, że odlatuje promem, który ląduje tutaj nazajutrz.

— Interesy — powiedział. — Sprawy Czterech Władców.

Boss Tiel, ku memu zaskoczeniu, miał również kilka słów do mnie.

— Chciałbym, byś tu został — powiedział całkiem szczerze. — Jestem już starym człowiekiem. Mógłbyś pokonać mnie teraz, tak jak to wcześniej planowałeś. Jednak pewna liczba panów, takich jak Artur, jest bardzo silna i mogłoby się okazać, że pokonawszy mnie przegrywasz z kimś innym, choćby z powodu niewielkiego doświadczenia. Może nawet z Rognival, która byłaby zachwycona możliwością zamiany tej swojej wyspy na Zeis. A jeśli spędzisz tutaj kilka lat, poznasz odpowiednią technikę i pełnię swojej mocy, nawiążesz kontakty, prowadząc prawidłową politykę personalną, uzyskasz stopień rycerski przez aklamację. Posiadasz najlepsze ku temu kwalifikacje. Artur jest doskonałym żołnierzem, lecz kiepskim administratorem. Inni podobnie. Albo zbyt mało talentu, albo brak ambicji. Decyzja należy, oczywiście, do ciebie, ale muszę przyznać, że zrobiłeś na mnie duże wrażenie.

Powiedziałem mu, że przemyślę to sobie, choć odpowiedź już znałem. Naturalnie pozostanę tutaj, ponieważ ta droga odpowiadała moim ambicjom, a także z powodu Ti. Nigdy nie polubi tych ludzi, ani im nie wybaczy, ale, jak powiedziała, sama jest cząstką Zeis.

Na koniec odszukałem doktora Pohna. Ciągle czułem ogromną antypatię do tego sukinsyna i wiedziałem, że pod mającymi nadejść rządami Tremona nie będzie tu dla niego miejsca. Teraz jednak będzie mi potrzebny.

Następnego popołudnia wykona małą operację w wardenowskim stylu. W porządku, mój bliźniaku i odpowiedniku tam w górze… zawiodłem okropnie. Nabrano mnie i wykorzystano. Nie dowiedziałem się niczego o tej, tak ważnej dla ciebie obcej rasie, a lord Marek Kreegan, niech będzie przeklęta jego czarna dusza, pozostaje władcą Lilith i Pierwszym Lordem Rombu. Tak jednak wygląda stan faktyczny. Zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić i mam coraz mniejszą ochotę, by świadczyć ci uprzejmość i oddawać przysługi. Wypchaj się, Konfederacjo! Być może, kiedy zostanę władcą Lilith nie spodobają mi się ci obcy; a może jednak mi się spodobają, kto to wie? W każdym razie dostarczenie wam jakiejkolwiek informacji będzie uzależnione od mojej oceny sytuacji w danym momencie z punktu widzenia moich własnych interesów.

Niniejszym, Cal Tremon, bez wyrażania specjalnego poważania dla mocodawców, składa swą rezygnację.

Rozdział dwudziesty trzeci

JESZCZE JEDEN DROBIAZG

Powietrze było ciepłe i wilgotne. Właśnie skończyła się jedna z tych nieprzyjemnych charakterystycznych dla Lilith burz i pułap chmur obniżył się znacznie. Mimo to prom przyleciał zgodnie z rozkładem… a zresztą, czy mógł zawieść lorda Marka Kreegana?

Prawie całą noc spędziłem na uspokajaniu Ti.

— Nienawidzę tego człowieka — powtarzała w kółko.

W pewnym sensie straciła tak samo wiele jak ja, a na dodatek w jej obrazie świata zagnieździła się gorycz. Nie była w stanie wybaczyć człowiekowi, który spowodował, iż wpadła w łapy doktora Pohna, i który poniżył ją tak bardzo dla własnych celów. Odczuwała to jako gwałt na własnej osobie ze strony Marka Kreegana; gwałt silniejszy niż przemoc seksualna. Był to bowiem w jej odczuciu gwałt totalny, a skaza na jej duszy, powstała w jego wyniku, nie zginie tak szybko.

Niemniej ciągle się jeszcze uczyła. Stała ze mną, kiedy po zachodniej stronie zamku lądował prom; gdy ukazał się na tle chmur i powoli siadał na ziemi. Włączył się skomplikowany system śluz i zabezpieczeń statku, choć nie był on aż tak niezbędny, kiedy Kreegan znajdował się na pokładzie.

On sam ubrany był ciągle w te stare szaty duchownego, ale wiedziałem, że wkrótce zamieni je na inne. Możliwe, iż nawet go nie rozpoznam, kiedy następnym razem zobaczę, chociaż w tej chwili byłem przekonany, że rozpoznałbym go zawsze i wszędzie. I pewnego dnia, Kreegan, powiedziałem sobie, nasze spotkanie nie ograniczy się do pogawędki.

Książę Kobe tym razem nie leciał, mimo iż zazwyczaj on był głównym użytkownikiem tego wahadłowca. Zastanawiałem się, czy przypadkiem Kreegan nie popełnia jednak błędu. Istniało przecież pewne prawdopodobieństwo, że znajdujące się na orbicie siły Konfederacji zestrzelą ten mały prom. Chyba jednak nie, pomyślałem sobie. Nie zrobią tego, bo wchodzą tu w grę zbyt subtelne rozgrywki. Po to zresztą wynajmują… tworzą… ludzi takich jak ja. Nikt tam nad nami nie zechce wziąć na siebie odpowiedzialności bez uzgodnienia swej akcji z Konfederacją, a zanim to nastąpi, Kreegan zniknie nie wiadomo, gdzie.

Poza tym miał przecież potężnych przyjaciół. Czy pozwoliliby rozwalić go na kawałki? Miałem co do tego wątpliwości. Był ich najcenniejszym sojusznikiem, człowiekiem, który wiedział, jaki jest sposób rozumowania władz Konfederacji. Obcy nie chcieliby go utracić.

Pomachał do nas, uśmiechnął się i wszedł na pokład promu. Kiedy wciągnięto schody i zamknięto drzwi, rozległ się delikatny szum silników i statek powoli zaczął się unosić.

— Cal — usłyszałem obok siebie głos Ti.

— Tak, skarbie? — odpowiedziałem i spojrzałem na nią.

W tej samej chwili, coś eksplodowało wewnątrz mej głowy. Moje komórki Wardena zapłonęły, a energia, na swym najwyższym poziomie, popłynęła ode mnie, całkowicie poza moją kontrolą, ku Ti!

Nie spaliła jej jednak; spowodowała jedynie, iż wstrząsnął nią lekki dreszcz. Ti odwróciła się i skierowała wzrok na wznoszący się statek, zdążający powoli ku chmurom, ostrożnie przelatujący ponad szczytami górskimi, przed włączeniem pełnego ciągu.