No i tak też jest. Marco to bohater z baśni. Fantazja.
A może po prostu śni, może w tym jej oszołomionym mózgu pojawiają się takie zwidy? A może jednak nie śpi, może ma widzenia na jawie?
Przybyły uklęknął na jedno kolano. Obejrzał oczy obu dziewcząt. Dotyk jego rąk też był cudowny, płynęła z nich jakaś niezwykła siła.
Uśmiechnął się ciepło.
– Wiesz co, Sisko? Ja też urodziłem się w lesie. Pewien mały, bezradny chłopiec, który miał zaledwie jedenaście lat, musiał zająć się mną i moim bratem bliźniakiem. Dwa czarnoskrzydłe anioły przybyły, żeby uratować naszą matkę.
Czarny anioł? Tak, musiały to być anioły, skoro, jak on mówi, miały skrzydła. Ale on przecież skrzydeł nie ma. Och, on jest tak fantastycznie przystojny, z tą dziwną ciemną skórą, mieniącą się jakoś metalicznie. Jego skóra przywodzi na myśl barwę antracytu, choć właściwie jest złocistobrązowa.
– Marco, tak się boję – wyszeptała Siska. – Wciąż się boję. Nie chciałabym stracić dziecka Tsi.
– Nie dopuścimy do tego. Zrobimy wszystko, żeby zapobiec najgorszemu.
Chwyciła go za rękę.
– A jeśli to jest poronienie… musisz je powstrzymać, Marco!
O czym ona mówi? zastanawiała się Lilja. Czy można powstrzymać poronienie, jeśli skurcze są takie intensywne? I to gdzieś w lesie, a nie w szpitalu.
– No, no – przemawiał mężczyzna uspokajająco do Siski. – Jestem przy tobie. A to nie jest poronienie.
Głaskał jej ciało.
– To jest donoszona ciąża. Tylko że dziecko jest bardzo maleńkie.
– O, nie – szepnęła Siska i wybuchnęła płaczem. – Czy ty ich widziałeś? Istoty ziemi?
– Owszem, widziałem. Ale twoje dziecko ma wielu krewnych. Zostaw teraz wszystkie problemy mnie!
Zwrócił się do niej, do Lilji. A jakie on ma oczy! Jak… jak…
Nie znajdowała słów.
– Nie powinnaś teraz podejmować żadnego wysiłku, Liljo – powiedział takim łagodnym głosem, że mogłaby się rozpłakać ze szczęścia. – Musisz odpoczywać, to twój organizm poradzi sobie z trucizną.
Położył jej dłoń na oczach. Lilja poczuła, że ogarnia ją cudowny spokój, zanurzyła się w dający siłę sen.
Kiedy dziewczyna ponownie się ocknęła, zobaczyła coś dziwnego, widok wstrząsnął nią, to coś świętego, pomyślała. Ów wspaniały mężczyzna, książę Marco, klęczał z najśliczniejszą malutką dziewczynką, jaką kiedykolwiek widziała, w ramionach. Dziewczynka była taka maleńka, że prawie mieściła się w jego dłoniach. Kiedy Marco spostrzegł, że Lilja nie śpi, uniósł dziecko nad nią z czułym uśmiechem.
– Spójrz, Liljo!
– Och! – jęknęła zachwycona.
Widziała parę intensywnie zielonych oczu połyskujących z zaciekawieniem w twarzyczce o kształcie serca. Czarne, kręcone włoski, maleńki, śliczny nosek i dość szerokie usteczka, które uśmiechały się w stronę Lilji. Skóra dziecka była jasnoróżowa i bardzo piękna, spod włosków widać było dwoje maleńkich, spiczastych uszu.
– Och – szepnęła znowu przejęta i szczęśliwa.
– Dziecko elfów – uśmiechnął się Marco, otulając maleństwo w swoją koszulę. – Ma karnację Siski, ale poza tym podobna jest do ojca.
– A co z Siską… – zaczęła Lilja, ale urwała przestraszona na widok trupio bladej księżniczki, leżącej na ziemi z zamkniętymi oczyma.
– Ona chyba nie…?
– Nie, nie, nie umarła. Potrzebuje tylko trochę snu.
– Czy ona wie, że…?
– Jeszcze nie. Będzie miała piękną niespodzianka, prawda?
– Już się cieszę na wyraz jej twarzy!
– Ja także. Czujesz się już lepiej?
– O tak – zapewniła Lilja pośpiesznie. – Tylko mnie trochę mdli.
– Znakomicie! Mam nadzieję, że z tamtymi też wszystko będzie dobrze.
– Tak. Bardzo się martwiłam. Ja piłam niewiele, Siska w ogóle nic. Ona mnie ostrzegła, ale myślała, że to tylko alkohol. Chyba nikt nie spodziewał się tego, co zrobili!
– Nie. Zbyt mało wiemy o istotach ziemi. Jestem poważnie zmartwiony, Liljo.
– Ja też.
W lesie było teraz bardzo spokojnie. Lilja nie wiedziała, co się stało w twierdzy, podczas kiedy spała, ale bała się okropnie.
Pomogła Marcowi lepiej otulić dziecko, dała małej swój sweter. Dziewczynka przez cały czas zachowywała się spokojnie, nie wyglądała tak bezradnie, jak to bywa z dziećmi ludzi. Patrzyła na świat jasnymi oczkami i wszystko wskazywało na to, że wkroczyła w życie ze spokojem, może jednak to trzymający ją mężczyzna rozsiewał wokół taki spokój? Lilja skłonna była w to uwierzyć. Sama odczuwała cudowne ciepło, bezpieczeństwo i miłość.
Uczucia, którymi dotychczas Lilji los nie rozpieszczał.
W obecności tego mężczyzny również na nią spływał wielki spokój, było to zdumiewająco wyraźne, odczuwała to tak, jakby spoczywała w mięciutkiej pościeli.
Jakby w jego ręce złożyła całe swoje życie. Nie miało to nic wspólnego z zakochaniem. Raczej przypominało powrót do domu po długim życiu w strachu i upokorzeniu, znalezienie się pod osłoną absolutnie bezpiecznego dachu. Jakby wkroczyć w ciepło…
I sposób, w jaki on trzyma dziecko! Taki czuły, taki ostrożny, przepełniony miłością. Przez moment miała wrażenie, że dostrzega na twarzy księcia cień bólu. Może to… samotność?
Ale on, ten wielki, podziwiany książę, nie może przecież być sam? Może po prostu nie ma dzieci? Czyżby za taką małą istotą tęsknił? A może po prostu lęka się o przyszłość tej dziewczynki? Nie jest to przecież zwyczajne dziecko, w jego żyłach płynie krew różnych ras. Jak to oni mówili? Krew ludzka, krew Lemuryjczyków, elfów i istot ziemi…
A sama Siska, skąd ona pochodzi? Jaskari po drodze tutaj nazwał ją scytyjską księżniczką. Kto to są Scytowie? Nie jest za bardzo podobna do innych mieszkańców Królestwa Światła. Ale kto z tych mieszkańców podobny jest do innych, pomyślała Lilja z uśmiechem. Owszem, mieszkańcy miasta nieprzystosowanych są ulepieni mniej więcej z tej samej gliny. Ale mieszkańcy pozostałych części królestwa nie. Jeszcze raz musiała zerknąć w stronę mężczyzny z maleńką dziewczynką w objęciach. Nie mogła się dość napatrzeć. W jakiś sposób czuła się spokrewniona z dzieckiem.
– Obie właśnie otrzymałyśmy nowe życie – szepnęła. – Ty i ja. A także Silas i moja mama, i…
W tym samym momencie pojawiła się nad nią ciemna chmura. Przypomniała sobie: ojciec Silasa ją ściga. Istot ziemi jakoś na razie nie słychać. Ale tamten zły człowiek znajduje się gdzieś w granicach królestwa i poluje na nią.
Mimo woli przysunęła się bliżej księcia Marca.
19
Oto podziękowanie za to, że człowiek jest uprzejmy i spełnia toasty, pomyślał Móri zamroczony. On pił najmniej spośród wszystkich trzech mężczyzn. Jaskari i Goram wypili podstępny napój do dna. Móri zostawił trochę na następny toast. Dlatego on obudził się pierwszy.
Czuł się strasznie. Trucizna rozprzestrzeniła się po całym ciele i kompletnie je sparaliżowała. Ale serce biło, płuca pracowały, z mózgiem też chyba wszystko w porządku. Trochę zamroczony, myśli powoli, ale jako tako rozsądnie.
Móri zastanawiał się, co z pozostałymi, nie był jednak w stanie odwrócić głowy, zresztą na nic by się to nie zdało, ponieważ znajdowali się w kompletnych ciemnościach, leżeli też w bardzo niewygodnych pozycjach. Pachniało zbutwiałą ziemią i szczurami, Móri poruszył palcami i dotknął suchej ziemi, nietrudno więc było się domyślić, że wrzucono ich do jednej z tych szczurzych nor, jak Jaskari określił ziemianki gospodarzy. Towarzysze znajdowali się niedaleko, nie docierał jednak do niego żaden odgłos. To martwiło go w najwyższym stopniu. Nie słyszał oddechów, najmniejszego ruchu, w ogóle nic.