Dolg zaczął nucić jakieś usypiające zaklęcia. Fakt, że zaklęcia są islandzkie, nie miał żadnego znaczenia dla rezultatów. Istoty ziemi były teraz niczym słupy soli, widziały, co się dzieje, ale nie mogły nic zrobić, nie bardzo zresztą wierzyły w to, co widzą.
Kamień przykrywający otwór kominowy lochu na skraju lasu, w którym przetrzymywali więźniów, został uniesiony w górę przez jakieś niewidzialne ręce – w rzeczywistości tak się właśnie stało – i z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Wejście zostało otwarte. Minęła jeszcze chwila i ich więźniowie jęli wychodzić na zewnątrz, jakby unosili się w powietrzu w jakimś niewidzialnym pojeździe. Najpierw wyłonił się jeden, potem w taki sam sposób opuścił loch drugi, w końcu trzeci. Wódz był bezradny, z trudem zbierał myśli. Jak mógłby pomyśleć, że więźniowie są unoszeni przez duchy?
Okazało się, że na tym nie koniec! Otwór w dachu wciąż był otwarty. Dwoje niewidzialnych ramion wyniosło z lochu dwie bardzo wychudzone istoty.
Nie, nie, krążyło w głowie wodza, ale na tym kończył się jego protest. Jak we śnie. Nie mógł się ruszyć. Innymi słowy, mógł teraz spróbować własnego lekarstwa.
– Na Święte Słońce… – jęknął Ram. – Co to jest?
Nidhogg przystanął, by mu wytłumaczyć.
– Móri i ja wyczuwaliśmy, że tam na dole są nie tylko oni. W zakamarkach lochu znaleźliśmy tych oto. Więźniów, którzy musieli tam spędzić wiele lat, spójrz, jacy są wychudzeni.
– Owszem, widzę. Rzecz jasna zabieramy ich ze sobą.
– Wiedziałem, że tak postąpicie – rzekł Nidhogg ciepło.
Kiedy wszyscy znaleźli się w gondoli, Ram dał znać Strażnikom, by uwolnili istoty ziemi, a sami wyruszyli w drogę powrotną do domu. Wszyscy zostali uratowani, ewentualna zemsta wodza i jego bandy spadnie na kogo innego.
Gondola wznosiła się coraz wyżej i Dolg cofnął magiczne zaklęcie.
Móri, Jaskari i Goram leżeli bez ruchu na podłodze gondoli.
– Wiemy od Marca, że obaj nieprzytomni wkrótce się obudzą. Móri już wychodzi z odrętwienia, mięśnie odzyskują zdolność ruchu. Kim jednak są te dwie nieszczęsne istoty, które musiały tak strasznie cierpieć?
Przyglądali się obcym, spoczywającym w tylnej części gondoli. Duchy były z nimi, ale one nic nie ważyły i raczej nie zajmowały wiele miejsca.
– To mężczyzna i kobieta – stwierdził Ram.
– Moim zdaniem ten mężczyzna jest Lemuryjczykiem – rzekł Kiro ze zdziwieniem. – Ale przecież nikogo z nas nie brak?
– Kobieta natomiast wygląda, jakby pochodziła z rodu elfów – oznajmił Dolg. – Trudno mi jednak powiedzieć, z jakimi elfami jest spokrewniona. Nigdy nie widziałem nikogo podobnego.
– Czy wy nas słyszycie? – zapytał Kiro. – Wyglądacie na kompletnie wyczerpanych.
– Sss… sły… słyszymy – wyszeptał mężczyzna z największym trudem. – Ale… my… nie mamy… sił… roz… roz… rozmawiać.
W oczach Kiro pojawił się dziwny błysk.
– To chyba nie mogą być… wódz mówił „unicestwiliśmy”, pamiętacie? Ale przecież nie można unicestwić elfa.
– Lemuryjczyka też nie – powiedział Ram, domyślając się, o co tamtemu chodzi.
– Ale to nie może być prawda! Nie po tylu latach!
– O, Święte Słońce – szepnął Dolg. – Nie, nie zniosę tego! Czy nikt nie może zrobić porządku z tymi nieludzkimi istotami ziemi?
Nikt nie miał zastrzeżeń do jego pomysłu. Wszyscy spoglądali zgnębieni na dwie bezradne, tak strasznie zmaltretowane istoty leżące na podłodze. Wszyscy rozumieli już, kim one są, i serca ich krwawiły ze współczucia.
Odnaleziono oto rodziców Tsi-Tsunggi.
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – rzekł Móri cicho.
20
Lilja uznała, że w ciągu ostatnich dni przeżyła więcej niż przez całe dotychczasowe życie. A już zwłaszcza tego ostatniego dnia.
Miała tyle wrażeń, że nie była w stanie ich od siebie oddzielić. Niektóre jednak rysowały się wyraźniej od pozostałych. Jak to, kiedy szli w stronę gondoli w cichym lesie, w którym nie drgnął ani jeden liść, nie trzasnęła ani jedna złamana gałązka. Widok niezwykłego Marca unoszącego Siskę na rękach z taką łatwością, jakby nic nie ważyła, podczas gdy Lilja niosła maleńką, nowo narodzoną dziewczynkę.
Zielona bujna trawa wokół, cisza, wysokie drzewa…
Było w tym coś z religijnej ceremonii. To uczucie podniosłości, które ją wtedy ogarnęło, nigdy tego nie zapomnę, myślała. To wielki przywilej, że mogła coś takiego przeżywać, poznać księcia Czarnych Sal, księżniczkę z głębokich lasów, nieść w ramionach to maleńkie dzieciątko o mieniących się zielonych oczach, przepełnione wolą życia.
Pozwolono jej trzymać maleństwo podczas całej podróży gondolą. Przytulała je, jakby było… tak z uśmiechem pomyślała: jakby to było jej nowo narodzone dziecko. Dziewczynka, radosny mały leśny troll, zasnęła w jej ramionach, co Lilja uznała za wyraz wielkiego zaufania.
Otrzymali wiadomość, że Goram i jego przyjaciele zostali uratowani, tylko że dwaj są jeszcze nieprzytomni. Lilja nie miała odwagi zapytać, czy jednym z nich jest Goram. Powiedziano im też, że zostali odnalezieni rodzice Tsi. Marco był bardzo podniecony tą wiadomością, chociaż Lilja nie pojmowała jej znaczenia.
Jest jeszcze wiele rzeczy, których ona nie wie o tych ludziach, o grupie, do której dopiero się zbliżyła i którą bardzo by chciała poznać. Ale niestety, jest kimś z zewnątrz, dziewczyną z miasta nieprzystosowanych, w którym nigdy nie czuła się u siebie w domu. Teraz jeszcze boleśniej zatęskniła, by należeć do innych części królestwa. Zauważyła, że w grupie, do której należą Siska i Goram, Marco i Jaskari oraz Móri, panuje serdeczna więź i wspólnota. Żeby tak ona mogła być z tymi ludźmi! Ale oczywiście to zbyt wygórowane żądanie.
Zastanawiała się, co się też teraz dzieje z nieszczęsnym Silasem. Czy w nowym otoczeniu jest równie samotny jak w dawnym?
Lilja otrząsnęła się z zamyślenia, bo gondola podchodziła do lądowania.
Przed szpitalem czekał ją kolejny szok. Powitał ich tam młody mężczyzna, ożywiony, niespokojny i tak niezwykle urodziwy, że Lilja straciła mowę. To jest Tsi, wyjaśnił Marco. Z pewnością nie jest to człowiek, ale teraz Lilja lepiej rozumiała Siskę. Znacznie lepiej! Cóż to za mężczyzna! Tak niebywale pociągający, wysoki i przystojny, i taki podobny do tej maleńkiej dziewczynki, że Lilja musiała się uśmiechnąć.
Tsi-Tsungga był naturalnie bardzo zmartwiony Siską, która leżała spokojnie w gondoli, ale Marco zapewnił go, że wszystko jest w porządku. Nie, Siska nie umarła, zapadła tylko w głęboki sen, żeby trochę odpocząć. Nie, Siska nie widziała jeszcze swojej małej córeczki. Wtedy Lilja, na polecenie Marca, podała dziewczynkę świeżo upieczonemu ojcu i to także był taki wzniosły moment, którego nigdy nie miała zapomnieć. Zwłaszcza wyrazu jego twarzy. Jakby wschodziło promienne słońce, pomyślała. Podejrzewała, że wszystkie reakcje tego niezwykłego Tsi-Tsunggi są równie gwałtowne, niezależnie od tego, czego dotyczą, nigdy jednak nie ma w nich ani odrobiny zła. Zdążyła go już bardzo polubić i uważała, że Siska dokonała znakomitego wyboru.
Kiedy tak stali, przyleciała wielka gondola z mnóstwem mężczyzn na pokładzie. Lilja nie znała ani Rama, ani Kiro, ani dziwnego Dolga, którego jej właśnie przedstawiono. Domyślała się tylko, że wszyscy należą do owej uprzywilejowanej grupy, o której ona od pewnego czasu nie przestawała marzyć. Znała natomiast Móriego. Ze szpitala wyszli sanitariusze i zabrali Gorama oraz Jaskariego na noszach. Goram otworzył na moment oczy i uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech poruszył serce Lilji.