Trener zasłonił okno. Lampa, znów zapalona i podciągnięta wyżej pod sufit, oświetliła ściany i resztki mebli po ostatnich lokatorach. Na jednej ze ścian Cuddy dostrzegł przekrzywioną fotografię w ramce, za szkłem. Podszedł bliżej. Przedstawiała młodą kobietę z dwojgiem dzieci na kolanach.
Czy tak wyglądała moja matka? przemknęło mu przez myśl. Nie znał swojej matki. Podświadomie czuł, że i za to także odpowiedzialni są Oni, podobnie jak za śmierć brata, który zginął podczas rozpoznania w mieście, kilka lat temu.
– Trzeci! – zakomenderował trener.
Jeszcze dwóch przede mną.
Cuddy wiedział, że nie ma innego sposobu: on i jego towarzysze muszą ocalić ten świat dla ludzi, zmusić do odwrotu groźnych Obcych, którzy opanowali to miasto. Przybyli nie wiadomo skąd, sami niewidoczni, bezcieleśni – lecz wciskający się wszędzie… Oni – pożeracze ludzkich dusz, opanowujący ludzkie ciała. Groźni przybysze – nie dający się odróżnić od zwykłych ludzi, gdy przyoblekają ich ciała pozbawiając je woli, rozsądku, poczucia odpowiedzialności… Z pozoru niewinni i nieszkodliwi, dopóki wmieszani pojedynczo pomiędzy normalnych ludzi… Czasem tylko zdradzający się obcym, niezrozumiałym słowem, kiedy porozumiewają się ze sobą… Ale na taką przypadkową identyfikację trudno liczyć. Cuddy wiedział o tym dobrze. Nauczono go jednak, by zwracał uwagę na to, co słyszeć będzie tam, w mieście…
– Czwarty! – Trener zaczął zwijać mapę.
Cuddy ukradkiem spróbował obciążyć stopę. Bolała wciąż, ale mniej. Ucieszył się. Jeszcze dwie minuty – i będzie musiał zanurzyć się w obcy świat miasta, gdzie nigdy nie był; miasta które znał tylko z ćwiczebnych makiet i planów, miasta opanowanego przez Obcych, które będzie odtąd usiłował im wydrzeć…
Kim są Obcy? Nawet najbardziej doświadczeni Obrońcy nie potrafią tego dokładnie wyjaśnić. Czy stanowią jeden zbiorowy intelekt mogący dzielić się na dowolną liczbę jednostek? Czy może na odwrót: niezliczone mrowie autonomicznych jednostek zdolnych jednoczyć się w intelekt zbiorowy? Trudno było rozstrzygnąć ten problem, zważywszy, iż Oni opanowywali ciała tak wielu ludzi z niezwykłą łatwością, przez krótkotrwały bezpośredni kontakt… Każdy, kto znajdował się w zasięgu działania jednostek ludzkich opanowanych przez Nich – był potencjalnie zagrożony, mógł w każdej chwili stać się jednym z Nich…
Jeszcze groźniejsi byli w fazie kondensacji. Wtedy stawali się jedną plazmatyczną masą. Opanowane przez siebie ludzkie ciała wykorzystywali dla stworzenia jednego ogromnego amebowatego monstrum kierowanego jedną myślą, wspólnym intelektem… To było zdumiewające – owo przekształcanie się Ich, zlewanie w jedno, jak pojedyncze krople tworzące niepohamowany żywioł strumienia.
Żywa plazma przelewająca się ulicami miasta, niepojętą mocą przyciągająca ciało każdego, kto znalazł się blisko, zawłaszczająca je i wtapiająca w siebie… W tej fazie – w stanie agresji i ataku – Obcy byli już tylko jednym potwornym organizmem bez stałego kształtu, zatracającym wszelkie cechy zróżnicowanej ludzkiej materii, z której powstał.
Z takim przeciwnikiem – opanowującym nie tylko ulice i całe dzielnice miasta, lecz także wchłaniającym coraz więcej ludzkich istnień – walczyć miał Cuddy i jego towarzysze.
– Piąty! – powiedział trener.
Tak, Oni – to straszny przeciwnik. Skafander, hełm, maska – skutecznie osłaniały przed niezwykłym, magnetycznym wpływem potwora, który nie był w stanie wchłonąć w siebie, zjednoczyć ze swym cielskiem nikogo z Obrońców. Ale i oni z trudem stawiali mu czoła. Ich broń zdolna była porazić go, zmusić do odwrotu. Rozkawałkować nawet. Ale to akurat nie było dla potwora zabójcze. Przeciwnie – sam w krytycznych momentach starcia z ludźmi i z ich sprzętem potrafił rozsypać się wydzielając z siebie na powrót wszystkie elementy, które posłużyły do jego kreacji. Plazmatyczny moloch rozpadał się parując jakby, dzieląc się na mniejsze krople, z których powstawały na nowo ludzkie postacie. Unosząc swą rozkawałkowaną jaźń w pojedynczych ciałach monstrum kryło się po klatkach schodowych, bramach, mieszkaniach – stając się nieuchwytnym składnikiem miasta, wsiąkając w jego infrastrukturę – aż do momentu następnej kondensacji, która następowała w jednym czy kilku nie dających się przewidzieć punktach miasta.
To był trudny przeciwnik. Znając go jedynie z opisu, z poglądowych filmów animowanych i kręconych „na żywo" z dużej wysokości, Cuddy odczuwał przed nim respekt, lecz jakże pragnął nareszcie stanąć naprzeciw niego, ramię przy ramieniu z innymi Obrońcami…
– Szósty!
Ale nim to się stanie, Cuddy – jak każdy inny adept Szkoły Obrońców – musi przejść tę ostatnią próbę: bez skafandra, maski, osłon i hełmu, bez broni – zanurzyć się w świat nasiąknięty Obcymi, otrzeć się o Nich, przełamać odrazę i strach… Niby nic, niby formalność, rytuał po prostu, ale jednak…
– Cudgel! Twoja kolej! – Trener podniósł głos w najwyższym zniecierpliwieniu. – Nie śpij, bo zginiesz!
– Tak jest! – odkrzyknął Cuddy i nie bacząc na przeszywający ból w kostce dał nura w mrok sieni.
Kulejąc lekko, minął dwie przecznice i znalazł się na skraju szerokiej arterii oświetlonej skąpo kilkoma rzadko rozmieszczonymi latarniami. Większość nie świeciła. Chrzęst szkła pod butami pozwolił mu zrozumieć przyczynę. Skręcił w prawo. Dwaj mężczyźni oparci o ścianę narożnego domu powiedli za nim bacznym spojrzeniem. Nie przyspieszył, tylko zbliżył się do krawężnika i na następnym skrzyżowaniu przeszedł na drugą stronę dwupasmowej jezdni. Szedł dalej chodnikiem. Za sobą usłyszał gwar kilku podniesionych głosów, tupanie butów. Ktoś biegł, inni nawoływali się głośno. W większości okien widać było niebieskawą poświatę telewizorów. Jeszcze dwie przecznice, potem w lewo. Za skrzyżowaniem zatrzymał się nasłuchując. Przed nim, w perspektywie ulicy, widniał okrągły plac z nieczynną fontanną. Zapamiętał ten punkt orientacyjny, gdy studiował plan trasy.
– Uważaj!
Obejrzał się. Z bramy wynurzała się głowa chłopca. Cuddy zatrzymał się niezdecydowanie.
– Tam! – Chłopak pokazał w kierunku placu z fontanną. – Widzisz?
Cuddy wytężył wzrok. Tam, w oddali, wokół fontanny pulsowała ciemna plama. Jego uszu dobiegły dziwne, zawodzące dźwięki.
– Widzę – powiedział skinąwszy chłopcu głową i przyspieszył kroku.
Wolał nie zbliżać się do nikogo. Pamiętał słowa instruktora: nikt nie jest pewny. Nawet starcy, kobiety, dzieci – każdy może należeć do Nich. O tym trzeba pamiętać, gdy stoi się oko w oko ze skondensowaną plazmą Obcych. W jej bliskości każdy, kto nie jest Obrońcą, musi być uważany za jej część składową, tylko chwilowo oderwaną od całości. Przynajmniej potencjalnie.
Jest tylko jeden sposób, by nie dopuścić do dalszej kondensacji, do rozrostu potwora: izolować go od ludzi, rozczłonkować, podzielić… Odległość, zamknięcie w osobnym pomieszczeniu, w ostateczności wprowadzenie w stan utraty świadomości – wszystko to izoluje jednostkę od wpływu plazmatycznego tworu, uniemożliwia mu pochłanianie nowych ofiar i dalsze rośniecie w siłę. Ci, których raz dotknęły macki Obcych, zwykle już pozostają w Ich mocy. Ratują się tylko ci, którzy unikają bliskości miejsc kondensacji, zamykają się w domach…
Skręcił w boczną ulicę nie dochodząc do placu z fontanną, potem minął jeszcze kilka grup zdążających w przeciwną stronę.
– Jak tam, spokojnie? – zagadnął go mijany przechodzień.
Cuddy nie wiedział, co należy odpowiedzieć.
– Tam, coś jakby… – mruknął wskazując za siebie.
– Jeszcze wcześnie – powiedział tamten. – Zacznie się za pół godziny…
Cuddy kiwnął niezdecydowanie głową i ruszył dalej. Noga bolała go jeszcze. Coraz więcej ludzi zdążało w przeciwną stronę. Nim doszedł do kolejnej przecznicy, musiał już lawirować wśród przechodniów, a za skrzyżowaniem omal nie wchłonął go liczny tłumek wykrzykujący niezrozumiałe słowa. Pojął, kim mogą być, przywarł do ściany domu, dla pewności uchwyciwszy dłonią za występ muru. Gdy przeszli, przyspieszył kroku. Czuł, że koszula lepi mu się do pleców. Na szczęście dostrzegł następny punkt orientacyjny – wieżyczkę na skraju małego placyku. Stąd było już blisko. Z ulgą dopadł żelaznej bramy oznaczonej czerwoną tarczą, przebiegł podwórze i wszedł do budynku z czerwonej cegły. Odetchnął z ulgą. Udało się.