Do ostatnich dni był otwartym na życie i książki pisarzem, cierpliwym człowiekiem. Zdobył w ciągu krótkiego życia wielu przyjaciół. Za sprawą fantastycznego boomu poznał w ostatnim okresie kilkanaście nowych osób – widać było, że staje się Janusz liderem wszystkich polskich pisarzy fantastyczno-naukowych. Przy jego łóżku spotkali się Boruń z Wolskim, Nidecka z Weinfeldem, Jęczmyk z Rodkiem, Szymański z Nowowiejskim… Na pogrzebie oprócz rodziny, wydawców i pisarzy-fantastów żegnały go liczne delegacje fanów z całej Polski. Nie był za życia kompanem bezkrytycznym, miał swoje antypatie, ale generalnie szukał ludzi, lubił ich, byli mu potrzebni. I on był im także potrzebny. Na uznanie zasłużył nie tylko przemyślanym, uczciwym pisarstwem wypełniającym lukę literatury politycznej w polskim piśmiennictwie, ale także życzliwą wszystkim postawą. Powiedział ktoś złośliwie, że Janusz miał po śmierci więcej przyjaciół niż za życia… To nie musi być prawda. Po prostu wielu czytelnikom i pisarzom okazał Janusz sympatię; nie ma powodu, ażeby mieli o tym teraz zapomnieć. To chyba normalne – pisarz namiętnie broniący ludzkiej wolności, odważnie demaskujący mechanizmy, które próbują ludziom odbierać wolność – winien łatwo zdobywać przyjaciół. I oczywiście wrogów, to także prawda.
Czy domyślał się, że śmierć jest blisko, czy się jej bał? Żona, Jadwiga, mówi, że po śmierci znalazła wszystkie papiery uporządkowane, sprawy finansowe wyprowadzone na czysto, był nawet list pożegnalny, był testament, był przejmujący wiersz pisany z wyraźną świadomością nadchodzącej śmierci. Więc wiedział czy nie, miał nadzieję, czy ją utracił? Gdyby przeżył, czekało na niego pisanie, pomysły, konspekty, czekał ruch, w którym czuł się dobrze – byłoby zajęcia na lata. W tym drugim wypadku pozostawała wiara, nigdy jej nie ukrywał, że śmierć nie kończy wszystkiego, lecz jest nowym początkiem. Był więc dobrze przygotowany na obie możliwości. Może dlatego nie okazał strachu.
Skończył swoją pisarską walkę przed czasem, w czterdziestym siódmym roku życia. Walczył pięknie i do końca wysoko prowadził na punkty. Opublikował dwanaście książek; pięć z nich ukazało się w ciągu ostatnich trzech lat życia. O czym tu mówić – o przeczuciu czy o dobrym finiszu, dobrej końcówce?
3.
Mimo choroby aktywny, zapalony, chłonny – takim pozostał w pamięci przyjaciół. I jeszcze dowcipny, rzadziej gniewny, zawsze przekorny. Jego pisanie było aktem przekory, odwetem człowieka poniewieranego przez rzeczywistość na tejże rzeczywistości. „Będąc od trzydziestu paru lat obiektem społecznych eksperymentów, mogę się jako pisarz SF na rzeczywistości odegrać", powiedział mi w wywiadzie z 1983 roku.
Miał też oczywiście upersonifikowane antypatie, na tych po prostu się złościł. Syntetyczny portret swoich antagonistów zostawił nam w postaci Jedenastki, kieszonkowego Wallenroda w „Całej prawdzie o planecie Ksi”. Zostawił wizerunek i problem – co zrobić, by ocalić dla humanistycznego świata tę przeklętą i nieszczęsną planetę. Janusz nie cierpiał ludzi podobnych do bohatera tej powieści – zakłamanych, cynicznych, wysługujących się ciemnym siłom, żeby tylko poprawić swój los, swoją pozycję. Nie znosił ich, ale obiektywnie i plastycznie ukazał ciężar wydarzeń, które mogą doprowadzić nieodpornych do skarlenia. Musiał wiele podobnych i kreatur, i sytuacji widzieć w krótkim życiu.
Był nam, był mi bliski nie tylko z powodu swej opcji duchowej i literackiej. Mówiło się o nim przecież, że zapoczątkował nurt polskiej socjologicznej SF. Zresztą to niezupełnie ścisłe, wystarczy policzyć książki, Janusz sam jeden był nurtem. Ale łączyło nas coś jeszcze, to samo co z Oramusem, Żwikiewiczem, Nidecką, Zimniakiem – wykształcenie ścisłe, produkcyjna bądź instytutowa praktyka. To był kolejny konik Janusza opierający się na przekonaniu, że inżynier, chemik, fizyk mogą drogą samouctwa przyswoić sobie arkana psychologii, socjologii, historii, mogą ze zrozumieniem zagłębić się w filozofii. Pozwala im na to ścisły umysł i skomplikowane życie zawodowe. Natomiast dla większości humanistów wiedza ścisła jest niedostępna. Ergo tradycyjny humanista to człowiek niepełny. Powtarzał to Janusz w prywatnych rozmowach i oficjalnych wywiadach. Zapalał się. Budowane świadomie poczucie wyższości było odpowiedzią na próby wpędzenia go w kompleksy niepełnego humanisty. Było rewanżem za niektóre zarzuty dotyczące jego pisarstwa.
Warto gwoli jasności podzielić sobie te zarzuty na dwie grupy. Z pierwszymi, mówiącymi, że był zbyt ostry, zbyt dosadny, zbyt plakatowo jednostronny – nie ma co dyskutować. Znamy nadto wielu autorów znacznie bardziej od Janusza stronniczych. Janusz ujawniał mechanizmy nieuczciwych gier społecznych; zrozumiałe, że było to nie w smak tym, których postawy kompromitował. Argumenty zarzucające mu literacki schematyzm osłaniały tu motywy nic z literaturą nie mające wspólnego. Jako pisarz-moralista, pisarz-demaskator był Janusz groźny. Wywoływało to reakcję.
Lecz faktem jest, że jego pisarstwo nie było bez wad. Stwierdzali to także przyjaciele. Janusz spieszył się. Nie pieścił, nie cyzelował literackich efektów. Za szybko czasem zmierzał do sedna. Ale widział to sedno wyraźnie, widzieli je także jego czytelnicy, i pewnie dlatego nie przykładał wagi do językowej perfekcji, do formy. Napędem jego pisarstwa, zwłaszcza w ostatnim okresie, były emocje polityczne; obrona jednostek przed głupotą, uzurpacją, podłością dużych systemów; wielkim atutem – umiejętność budowania przekonywających modeli społecznych, które działały jak żywe, a zarazem literackich alegorii. Reszta, także słowa, także konstrukcja – stawały się dla Janusza środkiem. Nie popełniał dużych błędów, miał naturalny talent narracyjny, poczucie humoru, nie brakowało mu pomysłów, ale zostawił w swym dziele ślady pośpiechu. Zresztą wciśnięty przez całe dojrzałe życie między dwie profesje, fizyka i pisarza, z trudem wydzielał czas na jedno i drugie. Pisał szybko, „na silnym impulsie", rzucając na papier to co najważniejsze. Zawijasy formalne mogły stać się tylko przeszkodą. Dlatego próby dyskusji nad doskonaleniem warsztatu zbywał gniewnie: „Nie lubię lania wody". Nie cenił samoistnych, nie służących konkretnym celom eksperymentów literackich.
A przecież ocierał się o eksperyment literacki wielokrotnie. Czyż nie było eksperymentem łamiące realistyczną konwencję, uciekające w cudowność i dające nam wszystkim nadzieję – zakończenie powieści „Limes inferior”? Podobnie z rozsadzającą stereotypy próbą opowiedzenia losów Chrystusa w kategoriach cybernetycznych, co miało miejsce w opowiadaniu „Relacja z pierwszej ręki". Albo weźmy igraszki poetyckie w wykonanej na pierwszy rzut oka bardzo matematycznie, bardzo zegarkowe „Paradyzji”. Dał tu Janusz przewrotny i funkcjonalny popis językowej zręczności, nie zsiadając wcale z wiernego konika politycznej SF.