Выбрать главу

Halsował już godzinę, obserwując przed sobą zbierający się sztorm. Wydawało się, że burza się zatrzymała, ale wiedział, że to złudzenie. Za kilka godzin sztorm dotrze do lądu. Na płytszej wodzie przyśpieszy i na ocean nie będzie można wypłynąć. Teraz po prostu zbierał siły jak palący się powoli lont, przygotowujący się do wybuchu.

Garrett nie pierwszy raz płynął podczas burzy, ale wiedział, że nie wolno mu lekceważyć niebezpieczeństwa. Jeden nieostrożny ruch, a ocean go pochłonie. Nie może do tego dopuścić. Był uparty, ale nie głupi. W chwili gdy zobaczy prawdziwe zagrożenie, natychmiast zawróci łódź i pogna do portu.

Nad głową gęstniały chmury i zaczął padać drobny deszcz. Garrett rozejrzał się i już wiedział, że się zaczyna.

– Jeszcze tylko chwila – mruknął pod nosem. Potrzebował jeszcze kilku minut…

Niebo rozdarła błyskawica. Garrett liczył sekundy od błysku do uderzenia. Dwie i pół minuty później usłyszał dudnienie rozchodzące się po oceanie. Oko sztormu znajdowało się mniej więcej dwadzieścia pięć mil od niego. Obliczył, że przy obecnej prędkości wiatru miał ponad godzinę, nim sztorm uderzy z całą mocą. Planował, że już go wtedy nie będzie na wodzie.

Padał coraz mocniejszy deszcz.

Zaczęło robić się ciemniej. Słońce powoli zachodziło, gęste, nieprzeniknione chmury przesłoniły resztki światła, powodując szybki spadek temperatury. Dziesięć minut później zaczęła się prawdziwa ulewa.

Cholera! Kończył mu się czas, a on jeszcze nie był na miejscu.

Fale stawały się coraz większe, ocean się gotował, gdy „Happenstance” płynęła naprzód. Szeroko rozstawił nogi, żeby utrzymać równowagę. Ster utrzymywał pozycję, ale fale zaczęły napierać po przekątnej, huśtając łodzią jak chwiejną kołyską.

Znowu błyskawica… chwila ciszy… grom. Dwadzieścia mil. Rzucił okiem na zegarek… Jeśli sztorm zbliżał się w takim tempie, to znalazł się za blisko… Jeśli wiatr będzie wiał w tym samym kierunku, jeszcze zdąży bezpiecznie wrócić do portu.

Gdyby wiatr się zmienił…

Przypominał sobie drogę i liczył. Był już dwie i pół godziny na morzu, a ponieważ płynął pod wiatr, potrzebował półtorej godziny, żeby wrócić. Oczywiście, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Sztorm dotrze do lądu w tym samym czasie.

– Cholera! – zaklął, tym razem głośno. Musiał wyrzucić butelkę, mimo iż nie dopłynął tak daleko, jak sobie zaplanował. Nie mógł dłużej ryzykować.

Chwycił dygoczący ster jedną ręką, a drugą sięgnął do kurtki po butelkę. Wcisnął mocniej korek i wyciągnął butelkę przed siebie, tak że zobaczył w środku list.

Patrząc na butelkę, poczuł się tak, jakby długa podróż wreszcie dobiegła końca.

– Dziękuję – szepnął. Jego szept zagłuszył coraz głośniejszy ryk fal.

Rzucił butelkę jak najdalej. Widział, jak leci. Stracił ją z oczu, gdy uderzyła o fale. Stało się.

Teraz trzeba było zawrócić łódź.

Po chwili dwie błyskawice jednocześnie rozjaśniły niebo. Piętnaście mil. Zawahał się, coraz bardziej zaniepokojony.

Burza nie może zbliżać się aż tak szybko – przemknęło mu przez myśl. A jednak nabierała szybkości i mocy, wydymając się niczym balon nacierający wprost na niego.

Wykorzystał pętlę z lin do unieruchomienia steru. Tracąc cenne sekundy, walczył rozpaczliwie, próbując zachować kontrolę nad bomem. Liny paliły mu dłonie, niszcząc rękawiczki. W końcu udało mu się zmienić ustawienie żagli i łódź przechyliła się, łapiąc wiatr. W chwili gdy zawrócił, z innego kierunku dmuchnęło lodowatym powietrzem.

Ciepłe powietrze wpada na zimne.

Włączył radio i usłyszał ostrzeżenie przed sztormem. Szybko pokręcił gałką głośności. Słuchał uważnie komunikatu opisującego gwałtownie zmieniające się warunki. „Powtarzam… zaleca się małym jednostkom… zrywa się niebezpieczny wiatr… można spodziewać się ulewnego deszczu…”

Sztorm był coraz bliżej.

Temperatura szybko spadała. Wiał coraz silniejszy, groźny wiatr. W ciągu trzech minut osiągnął prędkość huraganu – dwudziestu pięciu węzłów.

Z rosnącym niepokojem nacisnął koło sterowe.

Nie zareagowało.

Nagle uświadomił sobie, że wysokie fale wynoszą rufę nad powierzchnię wody, uniemożliwiając działanie steru. Łódź znieruchomiała w niewłaściwym położeniu, kołysząc się niepewnie. Pokonał następną falę i kadłub opadł ciężko na wodę. Dziób niemal się zanurzył.

– Dalej… ruszaj – szepnął. Poczuł pierwsze dotknięcie strachu. Wszystko trwało za długo. Z każdą chwilą niebo stawało się coraz ciemniejsze, deszcz zacinał z ukosa gęstymi, nieprzeniknionymi falami.

Minutę później ster wreszcie zareagował i łódź zaczęła się obracać.

Powoli… powoli… żaglówka była za bardzo wychylona na bok…

Z przerażeniem zobaczył, że ocean wokół niego podnosi się z potwornym rykiem… tworząc olbrzymią falę biegnącą wprost na łódź.

Nie mogło mu się udać…

Przytrzymał się steru, gdy woda spadła z ogromną siłą na bezbronny kadłub, wzbijając białe pióropusze piany. „Happenstance” przechyliła się jeszcze bardziej. Pod Garrettem ugięły się nogi, ale nadal mocno trzymał ster. Gdy wyprostował się z trudem, następna fala uderzyła w łódź.

Woda zalała pokład.

Żaglówka walczyła przez chwilę, aby zachować równowagę w silnych podmuchach wiatru, ale nabierała coraz więcej wody. Prawie minutę fale wlewały się na pokład, przypominając rwącą rzekę. Wtem wiar na chwilę ucichł i „Happenstance” cudem zaczęła odzyskiwać równowagę. Maszt znowu kierował się ku ciemniejącemu niebu. Ster zaczął reagować i Garrett obrócił koło z całej siły. Wiedział, że musi jak najszybciej obrócić łódź.

Błyskawica. Siedem mil.

Radio trzeszczało. „Powtarzam, wiatry do czterdziestu węzłów, powtarzam wiatry do czterdziestu węzłów, w porywach do pięćdziesięciu”.

Garrett wiedział, że jest w niebezpieczeństwie. Nie sposób było zapanować nad łodzią przy takim silnym wietrze.

Żaglówka obracała się powoli, walcząc z dodatkowym obciążeniem i rozszalałymi falami. Woda u stóp Garretta miała nieledwie sześć cali. Prawie się udało…

Nagle huraganowy wiatr zaatakował z przeciwnego kierunku, wstrzymując obrót i kołysząc „Happenstance” jak zabawką. Właśnie w chwili, gdy łódź była najbardziej bezradna, wielka fala rozbiła się o pokład. Maszt pochylił się w stronę oceanu.

Tym razem wiatr nie przestał wiać.

Marznący deszcz bił z ukosa, oślepiając go. „Happenstance”, zamiast się wyprostować, pochyliła się jeszcze bardziej… Żagle były ciężkie od wody. Znowu stracił równowagę… Pokład znalazł się pod takim kątem, że tym razem Garrett nie zdołał wstać. Jeśli teraz uderzy następna fala…

Garrett jej nie zobaczył.

Niczym zadający cios kat, fala uderzyła z potworną siłą o łódź, przewracając ją na bok, wpychając maszt i żagle pod wodę. „Happenstance” była stracona. Garrett trzymał się steru, wiedząc, że jeśli go wypuści z rąk, znajdzie się w oceanie.

Łódź szybko nabierała wody, jak olbrzymie tonące zwierzę.

Musiał się ratować. Miał sprzęt ratunkowy, w tym tratwę. To była jego jedyna szansa. Cal po calu przedzierał się do kabiny, przytrzymując się wszystkiego po drodze, walcząc z oślepiającym deszczem, walcząc o życie.

Błyskawica i grom, prawie jednocześnie.

Wreszcie dotarł do kabiny i szarpnął za klamkę. Bez skutku. Zrozpaczony, ustawił szeroko stopy dla lepszego chwytu i szarpnął mocniej. Rozległ się trzask i do środka wlała się woda. Zrozumiał, że popełnił straszliwy błąd.

Woda szybko wypełniła kabinę. Garrett zobaczył, że tratwa ratunkowa, umocowana na ścianie kabiny, znalazła się pod wodą. Uświadomił sobie, że już nie może zapobiec pochłonięciu łodzi przez rozszalały ocean.