Skryty pod maską swych ról, przekazywał im urywki i fragmenty zaginionego romantyzmu. W chwili gdy wybrzmiewały ostatnie słowa jego monologu, on również był w stanie zapomnieć o współczesności, przynajmniej na moment.
Każdej nocy, gdy udawał się na spoczynek, przychodziła do niego Abby. Siadała na chwile na brzegu łóżka i opowiadała o swoim życiu, o stadach, dzieciach z wioski i Michaelu. Przynosiła mu książki, by pytać go o ich treść. Wypytywała go też o jego młodość — o życie ucznia w cudownych dniach przed wojną zagłady.
A potem uśmiechała się i wślizgiwała pod kołdrę obok niego, podczas gdy on pochylał się, by zająć się świecą.
Dziesiątego poranka nie wymknęła się o pierwszym brzasku, lecz obudziła Gordona pocałunkiem.
— Hm, dzień dobry — odezwał się. Wyciągnął ku niej ręce, lecz Abby odsunęła się. Zebrała swe ubranie, muskając piersiami włosy na jego płaskim brzuchu.
— Powinnam pozwolić ci spać — oznajmiła. — Ale chciałam cię o coś zapytać.
W rękach trzymała zwiniętą suknię.
— Mmm? O co?
Gordon złożył sobie poduszkę za głową, by się na niej wygodniej oprzeć.
— Dzisiaj odejdziesz, prawda? — zapytała.
— Tak — skinął z powagą głową. — Tak chyba będzie najlepiej. Chciałbym zostać dłużej, ale skoro to niemożliwe, lepiej wyruszę dalej na zachód.
— Wiem — przytaknęła poważnie. — Wszyscy bardzo żałujemy, że odchodzisz. Ale… no, spotkam się dziś wieczór z Michaelem na linii sideł. Okropnie za nim tęsknię — dotknęła jego policzka. — To ci nie przeszkadza, prawda? To znaczy, było mi z tobą cudownie, ale on jest moim mężem i…
Uśmiechnął się i nakrył jej dłoń ręką. Ku swemu zdumieniu miał bardzo niewiele trudności z własnymi uczuciami. Czuł wobec Michaela raczej zawiść niż zazdrość. Rozpaczliwa logika wiążąca się z ich pragnieniem posiadania dzieci oraz widoczna miłość, jaką darzyli się nawzajem, sprawiały, że patrząc wstecz, cała sytuacja wydawała się oczywista, łącznie z koniecznością ostatecznego rozstania. Miał tylko nadzieję, że wyświadczył im przysługę, o którą prosili, gdyż — wbrew ich fantazjom — było mało prawdopodobne, by jeszcze kiedyś tędy przechodził.
— Mam coś dla ciebie — oznajmiła. Sięgnęła ręką pod łóżko i wydobyła stamtąd mały, srebrzysty przedmiot na łańcuszku oraz owiniętą w papier paczuszkę.
— To gwizdek. Pani Howlett mówi, że powinieneś go mieć.
Zawiesiła mu łańcuszek na szyi. Poprawiała go, dopóki efekt jej nie zadowolił.
— Pomogła mi też napisać ten list — Abby wzięła w rękę paczuszkę. — Znalazłam kilka znaczków w szufladzie na stacji benzynowej, ale nie chciały się trzymać. Wzięłam zamiast nich trochę pieniędzy. Mam czternaście dolarów. Czy to wystarczy?
Pokazała mu zwitek wyblakłych banknotów.
Gordon nie mógł się nie uśmiechnąć. Wczoraj zwróciło się do niego na osobności pięciu czy sześciu innych mieszkańców wioski. Przyjął od nich małe koperty i podobne opłaty za doręczenie przesyłki, zachowując minę tak poważną, jak tylko zdołał. Mógł wykorzystać okazję i zażądać od nich czegoś, co by mu się przydało, ale mieszkańcy dali mu już zapas suszonego mięsa i suszonych jabłek na cały miesiąc, a także dwadzieścia prostych strzał do jego łuku. Nie potrzebował nic więcej i nie czuł ochoty, aby wyłudzać od nich cokolwiek.
Niektórzy ze starszych obywateli mieli krewnych w Eugene, Portland albo miastach w dolinie Willamette. Udawał się w tamtym kierunku, zabrał więc ich listy. Kilka było adresowanych do ludzi, którzy mieszkali w Oakridge i Blue River. Te schował głęboko, w najbezpieczniejszej części worka. Pozostałe mógłby równie dobrze wrzucić do Jeziora Kraterowego, gdyż i tak nie miało z nich być żadnego pożytku, zachował jednak pozory.
Z powagą odliczył kilka banknotów, po czym oddał Abby resztę bezwartościowej gotówki.
— A do kogo napisałaś? — zapytał, biorąc list do ręki. Poczuł się tak, jakby odgrywał rolę świętego Mikołaja. Złapał się na tym, że sprawia mu to przyjemność.
— Do uniwersytetu. No wiesz, w Eugene. Zadałam im kupę pytań, na przykład: Czy przyjmują już znowu studentów? I czy przyjmują małżeństwa? — Abby zaczerwieniła się. — Wiem, że musiałabym naprawdę popracować nad czytaniem. I może nie odbudowali się jeszcze na tyle, żeby przyjmować dużo studentów. Ale Michael jest już taki mądry… a kiedy otrzymamy od nich odpowiedź, może sytuacja się poprawi.
— Kiedy otrzymacie odpowiedź… — Gordon potrząsnął głową.
Abby skinęła głową.
— Na pewno będę już wtedy czytała znacznie lepiej. Pani Thompson obiecuje, że mi pomoże. A jej mąż zgodził się zimą otworzyć szkołę. Będę pomagała uczyć młodsze dzieci. Mam nadzieję, że może uda mi się wykształcić na nauczycielkę. Myślisz, że to głupie?
Gordon ponownie potrząsnął głową. Sądził, że nic już nie jest go w stanie zaskoczyć, to jednak go poruszyło. Mimo że Abby wyobrażała sobie sytuację na świecie w całkowicie nieadekwatny sposób, jej nadzieja wzbudziła w nim sympatię. Złapał się na tym, że dzieli jej marzenia. Ostatecznie pragnienia nikomu nie zaszkodzą, prawda?
— Właściwie — ciągnęła konfidencjonalnym szeptem, miętosząc w dłoniach suknię — napisałam ten list głównie dlatego, że chciałabym z kimś korespondować. Tak to się nazywa, prawda? Mam nadzieję, że może ktoś w Eugene napisze do mnie. W ten sposób i my otrzymalibyśmy listy. Bardzo bym chciała dostać list. Jest coś jeszcze… — spuściła wzrok — …to da ci powód, żeby tu wrócić, może za rok… poza tym, że może chciałbyś zobaczyć dziecko. — Podniosła wzrok. Na policzkach zrobiły jej się dołeczki. — Wzięłam ten pomysł z twojej sztuki o Sherlocku Holmesie. To właśnie jest “ukryty motyw”, prawda?
Była tak zachwycona własną pomysłowością i tak gorąco pragnęła jego aprobaty. Gordon poczuł potężny, niemal bolesny przypływ czułości. Do oczu napłynęły mu łzy. Wyciągnął ręce i wziął ją w objęcia. Uściskał ją mocno i ukołysał powoli. Zamknął oczy na rzeczywistość. Wraz z jej słodkim zapachem wciągnął w płuca światło i optymizm, o których sądził, że zniknęły już ze świata.
7
— Cóż, tu właśnie zawrócę — pani Thompson uścisnęła Gordonowi dłoń. — Na tej drodze powinno być w miarę spokojnie, dopóki nie dotrzesz do Jeziora Davisa. Ostatni samotni surwiwaliści w tej okolicy wytępili się nawzajem parę lat temu. Na twoim miejscu byłabym jednak ostrożna.
Powietrze było chłodne, gdyż jesień była już w pełni. Gordon zapiął zamek starej kurtki listonosza i poprawił skórzaną torbę. Postarzała kobieta o wyprostowanych plecach wręczyła mu przedwojenną mapę samochodową.
— Kazałam Jimmiemu Hortonowi zaznaczyć miejsca, o których wiemy, że powstały tam samotne gospodarstwa rolne. Nie radziłabym niepokoić ich właścicieli, chyba żebyś musiał. To z reguły podejrzliwe typy. Lubią najpierw strzelać. Handlujemy tylko z najbliższymi, i to od niedawna.
Gordon skinął głową. Złożył ostrożnie mapę i wsunął ją do torby. Czuł się wypoczęty i gotowy. Nie przypominał sobie, by w ostatnich latach jakąś przystań opuszczał z takim żalem jak Pine View. Gdy jednak pogodził się już z myślą, że musi odejść, zaczął odczuwać narastające pragnienie wyruszenia w drogę, by przekonać się, co się wydarzyło w innych częściach Oregonu.