Strażnik zaprzestał strugania i wstał. Gdy się zbliżył, kobieta przytuliła mocniej chłopca i odwróciła wzrok.
— Niebieskiemu Jeden to się nie spodoba — ostrzegł cicho bandyta siedzący przy ogniu.
Strażnik stanął nad kobietą. Starała się nie wzdrygnąć, zadrżała jednak, gdy dotknął jej włosów. Oczy chłopca zalśniły gniewem.
— Niebieski Jeden powiedział, że ją załatwimy, jak ją przelecimy po kolei. Nie rozumiem, czemu nie miałbym być pierwszy w kolejce. Może nawet opowie mi o Cyklopie. Co ty na to, kochanie? — Zaśmiał się do niej szyderczo. — Jeśli bicie nie rozwiąże ci języka, wiem, co cię poskromi.
— A co z dzieciakiem? — zapytał Mały Jim.
Strażnik wzruszył od niechcenia ramionami.
— A co ma być?
W jego prawej dłoni znalazł się nagle myśliwski nóż. Lewą złapał chłopca za włosy i wyrwał go z rąk kobiety. Krzyknęła.
W tej zatrzymanej jak w obiektywie chwili Gordon zadziałał całkowicie odruchowo. Nie miał ani chwili na zastanowienie. Mimo to nie zrobił tego, co się narzucało, lecz to, co było konieczne. Zamiast wystrzelić do mężczyzny z nożem, podniósł łuk i przeszył strzałą pierś Małego Jima.
Niski surwiwalista skoczył na jednej nodze do tyłu. Spojrzał na drzewce, oniemiały z zaskoczenia, zabulgotał słabo i osunął się na podłogę.
Gordon założył szybko następną strzałę. Odwrócił się akurat na czas, by zobaczyć, jak drugi napastnik wyrywa nóż z barku dziewczyny. Musiała rzucić się między niego a dziecko, blokując cios własnym ciałem. Chłopiec leżał ogłuszony w kącie.
Choć była poważnie ranna, drapała wroga paznokciami. Niestety, uniemożliwiło to Gordonowi oddanie celnego strzału. Zaskoczony bandyta z początku szarpał się z nią nieudolnie, przeklinając i usiłując chwycić ją za nadgarstki. Wreszcie udało mu się cisnąć ją na ziemię. Rozgniewany bolesnymi zadrapaniami — i nie wiedząc, że jego partner nie żyje — holnista uśmiechnął się i uniósł nóż, by dokończyć dzieła. Postąpił krok ku rannej, dyszącej ciężko kobiecie.
W tej samej chwili strzała Gordona przebiła jego ubiór maskujący, pozostawiając mu na plecach płytką, krwawiącą szramę. Następnie wbiła się w kanapę i zadrżała z brzękiem.
Bez względu na wszystkie swe odrażające cechy, surwiwaliści byli zapewne najlepszymi wojownikami na świecie. Szybko jak błyskawica, nim Gordon zdążył założyć następną strzałę, mężczyzna padł na ziemię i przetoczył się ze szturmowym karabinem w rękach. Gordon rzucił się do tyłu w tej samej chwili, gdy seria pojedynczych, celnie mierzonych strzałów przeszyła balustradę, odbijając się od żelaznych słupków w miejscu, gdzie przed chwilą się znajdował.
Karabin był wyposażony w tłumik, co zmuszało bandytę do prowadzenia samopowtarzalnego ognia. Mimo to, gdy Gordon przetoczył się, wyciągając rewolwer, wszędzie wokół niego bzykały kule. Przebiegł na drugą część balkonu.
Facet z dołu miał dobry słuch. Kolejna szybka seria sprawiła, że drzazgi pofrunęły w powietrze w odległości kilku cali od twarzy Gordona, który ledwie zdążył się uchylić.
Zapadła cisza. Gordon słyszał jedynie własny puls, brzmiący w jego uszach jak grzmot.
“I co teraz?” — zastanowił się.
Nagle rozległ się głośny krzyk. Gordon uniósł głowę i ujrzał w lustrze jakiś ruch… drobna kobieta rzuciła się na znacznie większego wroga, wznosząc nad głowę wielkie krzesło!
Surwiwalista odwrócił się błyskawicznie i wystrzelił. Na piersi młodej szabrowniczki wykwitły czerwone plamy. Padła na podłogę. Krzesło potoczyło się do nóg łupieżcy.
Gordon usłyszał trzask towarzyszący opróżnieniu magazynka karabinu. A może był to tylko szalony domysł. Bez względu na to, czy było to złudzenie czy też nie, poderwał się bez chwili zastanowienia, wyciągnął ręce i zaczął raz za razem naciskać spust swej trzydziestkiósemki, aż wreszcie iglica pięć razy uderzyła w puste, dymiące komory.
Jego przeciwnik stał jeszcze. Trzymał już w lewej dłoni następny magazynek, gotowy do wepchnięcia na miejsce. Na maskującej bluzie zaczęły już jednak wykwitać ciemne plamy. Ich wzrok spotkał się nad dymiącą lufą rewolweru. W spojrzeniu bandyty było bezmierne zdumienie.
Karabin przechylił się i wypadł z brzękiem z bezwładnych palców. Surwiwalista osunął się na podłogę.
Gordon zbiegł po schodach, przeskakując nad poręczą na dole. Najpierw zatrzymał się przy obu mężczyznach, by się upewnić, że nie żyją. Następnie pognał do śmiertelnie rannej młodej kobiety. Widział, że bardzo chce go o coś zapytać, gdy uniósł jej głowę.
— Kim…
— Nic nie mów — polecił, ocierając strużkę krwi z kącika jej ust.
Źrenice rozszerzyły się szeroko, niesamowicie czujne na progu śmierci. Oczy kobiety ujrzały jego twarz, mundur oraz naszywkę z wyhaftowanym napisem POCZTA ODRODZONYCH STANÓW ZJEDNOCZONYCH pokrywającą kieszeń na piersi. Otworzyły się na chwilę szerzej w wyrazie pytania i zdumienia.
“Pozwól jej uwierzyć — powiedział sobie Gordon. Ona umiera. Pozwól jej uwierzyć, że to prawda”.
Nie potrafił jednak zmusić się do wypowiedzenia tych słów kłamstw, które powtarzał tak często, i które przez tak wiele miesięcy zawiodły go tak daleko. Nie tym razem.
— Jestem zwykłym wędrowcem, panienko — potrząsnął głową. Współ… współobywatelem, który próbował przyjść z pomocą.
Skinęła głową. Sprawiała wrażenie tylko lekko rozczarowanej, całkiem jakby już to było cudem, tylko trochę mniejszym.
— Na północ… — wydyszała. — Zabierz chłopca… Ostrzeż… ostrzeż Cyklopa…
W tym ostatnim słowie, z którym wyzionęła ducha, Gordon usłyszał cześć, wierność i ufną wiarę w ostateczne wybawienie… wszystko to zawarte w nazwie maszyny.
“Cyklop” — pomyślał otępiały, składając ciało kobiety na podłodze. Miał teraz jeszcze jeden powód, by podążyć za legendą do jej źródła.
Nie było czasu na pogrzeb. Karabin bandyty miał tłumik, lecz strzały trzydziestkiósemki Gordona poniosły się echem niczym grom. Pozostali łupieżcy z pewnością je usłyszeli. Miał tylko kilka chwil, by zabrać dziecko i zmykać stąd.
W odległości dziesięciu stóp zaledwie stały konie, które mógł ukraść. Na północy zaś kryło się coś, za co młoda, odważna kobieta była gotowa umrzeć.
“Jeśli to tylko prawda” — pomyślał Gordon, podnosząc karabin i amunicję wroga.
Natychmiast przerwałby swą zabawę w pocztowca, gdyby tylko odnalazł gdzieś kogoś, kto wziął na siebie odpowiedzialność i naprawdę próbował jakoś zaradzić ciemnemu wiekowi. Zaoferowałby mu swą wierność i pomoc, choć mogły być one niewiele warte.
Nawet wielkiemu komputerowi.
Rozległy się krzyki… szybko się zbliżały.
Zwrócił się w stronę chłopca, który spoglądał na niego z rogu pokoju szeroko rozwartymi oczyma.
— No to chodź — powiedział Gordon, wyciągając rękę. — Lepiej już stąd znikajmy.
4. HARRISBURG
Trzymając dziecko na siodle przed sobą, Gordon oddalał się od przerażających wydarzeń tak szybko, jak tylko mógł go ponieść ukradziony wierzchowiec. W przelocie dojrzał, że gonią go na piechotę. Jeden z łupieżców przyklęknął, by dokładniej wycelować.
Gordon pochylił się, szarpnął wodze i kopnął konia. Ten parsknął i skręcił błyskawicznie za stojący na rogu obrabowany sklep Rexall, w tej samej chwili, gdy pociski o wysokiej prędkości roztrzaskały granitową oblicówkę tuż za nimi. Odłamki kamienia pomknęły ze świstem wzdłuż Szóstej Alei.