Phil Bokuto był jednym z najlepszych żołnierzy, jakich Gordon spotkał w życiu. Jeśli jemu ledwo udało się złapać w zasadzkę słabszego z tych diabłów i do tego przy tym zginął, jakie szansę miał ten stary człowiek?
Powhatan wysłuchał ostrzeżenia Gordona. Zmarszczył brwi.
— Tak? Chodzi ci o te eksperymenty z wczesnych lat dziewięćdziesiątych? Myślałem, że wszystkich znormalizowano bądź zabito przed wybuchem wojny słowiańsko-tureckiej. Fascynujące. To wyjaśnia wiele wydarzeń dwóch ostatnich dziesięcioleci.
— A więc słyszałeś o nas.
Macklin wyszczerzył zęby.
Powhatan skinął z powagą głową.
— Słyszałem jeszcze przed wojną. Wiem także, dlaczego ów eksperyment przerwano. Głównie dlatego, że zwerbowano do niego najgorszy rodzaj ludzi.
— Tak twierdzili słabi — zgodził się Macklin. — Albowiem popełnili błąd, przyjmując ochotników spomiędzy silnych.
Powhatan potrząsnął głową. Całemu światu mogłoby się wydawać, że toczy uprzejmy spór o charakterze semantycznym. Jedynie jego ciężki oddech zdradzał jakikolwiek ślad emocji.
— Przyjmowali wojowników… — ostatnie słowo wymówił z naciskiem — …ten ogarnięty boskim szaleństwem typ ludzi, który ma tak wielką wartość, gdy jest potrzebny, a sprawia tak dużo kłopotów, kiedy jest zbędny. Dostali wtedy, w latach dziewięćdziesiątych, straszliwą nauczkę. Mieli ogromne trudności ze wzmocnionymi, którzy wróciwszy do domu, nadal kochali wojnę.
— Trudności to właściwe określenie — Macklin roześmiał się. — Pokażę ci, co to takiego trudności, Powhatan.
Odrzucił Gordona na bok, jakby nagle sobie o nim przypomniał. Schował nóż do pochwy, nim ruszył ku swemu dawnemu wrogowi.
Gordon po raz drugi padł z pluskiem w kałużę. Mógł tylko leżeć w błocie i jęczeć. Cały lewy bok szarpał go i palił, jakby był wypełniony rozżarzonymi węgielkami. Omal nie stracił przytomności. Nie opuściła go jedynie dlatego, że absolutnie nie chciał na to pozwolić. Gdy wreszcie był w stanie ponownie spojrzeć w górę przez ściśnięte bólem powieki, zobaczył, że obaj mężczyźni krążą wokół siebie wzdłuż granicy małej oazy światła, rzucanego przez lampę.
Oczywiście Macklin bawił się tylko z przeciwnikiem. Postura Powhatana robiła wrażenie, był silny jak na mężczyznę w jego wieku, lecz przy okropieństwach uwypuklających się na szyi, ramionach i udach Macklina mięśnie normalnego mężczyzny wyglądały żałośnie. Gordon przypomniał sobie pogrzebacz rozerwany przez wzmocnionego niczym cukierek toffi.
George Powhatan wciągał powietrze do płuc ciężkimi, drżącymi wdechami. Twarz miał zaczerwienioną. Mimo beznadziejności jego położenia, jakaś głęboko ukryta część jaźni Gordona była zaskoczona, gdy ujrzał na twarzy seniora tak wyraźne oznaki strachu.
“Wszystkie legendy muszą się opierać na kłamstwach — zrozumiał. Przesadzamy, a po chwili sami zaczynamy wierzyć we własne opowieści”.
Ślad spokoju pozostał jeszcze tylko w głosie Powhatana. Właściwie wydawał się on niemal obojętny.
— Jest coś, co, jak sądzę, powinien pan wziąć pod uwagę, generale — powiedział w przerwie między szybkimi oddechami.
— Później — warknął Macklin. — Później podyskutujemy o hodowli bydła i warzeniu piwa, seniorze. Najpierw udzielę panu lekcji bardziej przydatnych umiejętności.
Macklin runął naprzód szybko jak kot. Powhatan w ostatniej chwili odskoczył na bok. Gordona przeszył jednak dreszcz radości, gdy wyższy z walczących odwrócił się nagle i wymierzył kopniaka, który minął holnistę tylko o kilka cali.
Gordon poczuł nadzieję. Być może Powhatan miał wrodzony talent i szybkością — nawet w średnim wieku — niemal dorównywał Macklinowi. Jeśli tak było — biorąc też pod uwagę większy zasięg jego rąk — może mu się uda uniknąć straszliwego uścisku nieprzyjaciela…
Wzmocniony ponowił wypad. Złapał koszulę przeciwnika i rozerwał ją. Tym razem Powhatan umknął mu z jeszcze większym trudem. Zrzucił z siebie wyszywaną bluzę i uchylił się przed gradem uderzeń, z których każde mogłoby zabić wołu. Już prawie udało mu się zadać straszliwy cios kantem dłoni w nerki, gdy niższy mężczyzna przemknął obok niego. Holnista odwrócił się jednak z szybkością błyskawicy i złapał Powhatana za nadgarstek!
Ten, rzucając wyzwanie losowi, zbliżył się do przeciwnika i zdołał się uwolnić szarpnięciem do tyłu.
Wydawało się jednak, że Macklin oczekiwał tego manewru. Generał przetoczył się obok Powhatana, a gdy ten odwrócił się błyskawicznie, by podążyć za nim, wyciągnął szybko dłoń i złapał wyższego mężczyznę za drugą rękę. Uśmiechnął się, gdy Powhatan spróbował raz jeszcze się wyśliznąć, tym razem bez skutku.
Oddalony od przeciwnika na odległość wyciągniętego ramienia, człowiek z doliny Camas szarpał się i dyszał. Pomimo zimnego deszczu sprawiał wrażenie zgrzanego.
“To koniec” — pomyślał rozczarowany Gordon. Mimo swych dawnych sporów z Powhatanem, próbował wymyślić jakiś sposób, by mu pomóc. Rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby rzucić we wzmocnionego potwora i odwrócić jego uwagę na chwilę wystarczającą, aby przeciwnik zdołał się wyrwać.
Wokół było jednak tylko błoto oraz kilka mokrych gałązek. Brakowało mu zresztą siły, by mógł choć odczołgać się z miejsca, gdzie go ciśnięto. Pozostawało mu leżeć bez ruchu i obserwując zakończenie, czekać na własną kolej.
— Teraz — oznajmił swemu nowemu jeńcowi Macklin. — Teraz może mi pan powiedzieć to, co ma pan do powiedzenia. Ale lepiej niech to będzie zabawne. Dopóki się uśmiecham, pan żyje.
Powhatan skrzywił twarz, gdy szarpnął się w rękach przeciwnika, sprawdzając jego żelazny uścisk. Nie przestawał ciężko dyszeć. Wyraz jego twarzy wydawał się teraz nieobecny, całkiem jakby senior był kompletnie zrezygnowany. Gdy wreszcie odpowiedział, jego głos brzmiał dziwnie rytmicznie.
— Nie chciałem tego. Mówiłem im, że nie mogę… za stary… opuścił mnie fart… — wypuścił z wysiłkiem powietrze i westchnął. — Błagałem je, żeby mnie nie zmuszały. I teraz, żeby skończyć z tym tutaj… — szare oczy zalśniły. — Ale to się nigdy nie kończy… chyba że śmiercią.
“Załamał się” — pomyślał Gordon. “Facet całkiem się rozkleił”. Nie chciał być świadkiem jego upokorzenia. “A ja opuściłem Denę, żeby odszukać tego sławnego bohatera…”
— To nie jest zabawne, seniorze — stwierdził zimnym tonem Macklin. — Proszę mnie nie nudzić, jeśli ceni pan chwile, które panu zostały.
Powhatan jednak sprawiał wrażenie roztargnionego, tak jakby naprawdę myślał o czymś innym, być może skupiał się na przypominaniu sobie czegoś, a rozmowę podtrzymywał tylko z uprzejmości.
— Po prostu… sądziłem, że powinien się pan dowiedzieć, iż wszystko zmieniło się trochę… gdy już opuścił pan program.
Macklin potrząsnął głową, ściągając brwi.
— O czym, u diabła, pan mówi?
Powhatan zamrugał powiekami. Po całym jego ciele przebiegł dreszcz. Macklin uśmiechnął się na ten widok.
— Chodzi mi o to… że nie chcieli zrezygnować z czegoś tak obiecującego, jak wzmacnianie… nie z tak błahego powodu, jak te niedociągnięcia, które wystąpiły pierwszym razem.
— Za bardzo się bali, by kontynuować eksperyment — warknął Macklin. — Bali się nas!
Powhatan zatrzepotał powiekami. Nie przestawał oddychać potężnymi, bezgłośnymi haustami.
Gordon wybałuszył oczy. Z tym facetem coś się działo. Oleiste kropelki potu zalśniły na jego barkach i piersi, nim zmył je gęsty, nierówno padający deszcz. Jego mięśnie zadrżały, całkiem jak w ataku kurczów.