Выбрать главу

Skoro już mowa o Abby, proszę jej powiedzieć, że wczoraj widziałem Michaela! Przybył, cały i zdrowy, wraz z pięcioma innymi ochotnikami, których Pine View przysłało na wojnę. Podobnie jak wielu naszych rekrutów, sprawiał wrażenie, że nie może się doczekać wyruszenia do walki.

Mam nadzieję, że nie stłumiłem jego entuzjazmu, kiedy mu opowiedziałem o niektórych swych doświadczeniach z holnistami. Sądzę jednak, że poświęci teraz więcej uwagi szkoleniu i być może będzie trochę mniej żądny wygrać wojnę w pojedynkę. Ostatecznie chcemy, żeby Abby i mała Caroline jeszcze go zobaczyły.

Cieszę się, że mogła Pani przyjąć Marcie i Heather. Wszyscy mamy dług u nich obu. Corvallis byłoby dla nich szokiem. Pine View powinno im umożliwić łatwiejsze przystosowanie.

Proszę powiadomić Abby, że przekazałem jej list paru dawnym profesorom, którzy mówią o wznowieniu wykładów. Za jakiś rok może tu powstać coś w rodzaju uniwersytetu, pod warunkiem, że wojna potoczy się pomyślnie.

Oczywiście to ostatnie nie jest absolutnie pewne. Fala się odwróciła, lecz czeka nas jeszcze bardzo długa walka ze straszliwym wrogiem.

Pani ostatnie pytanie jest kłopotliwe, Pani Thompson. Nie wiem, czy w ogóle potrafię na nie odpowiedzieć. Nie dziwi mnie, że opowieść o poświęceniu zwiadowczyń dotarła do was w góry. Powinna Pani jednak wiedzieć, że nawet tutaj nie jesteśmy jeszcze pewni wszystkich szczegółów.

Mogę teraz powiedzieć tylko tyle: Tak, dobrze znałem Denę Spurgen. I nie, nie sądzę, bym choć trochę ją rozumiał.

Szczerze się zastanawiam, czy kiedykolwiek ją zrozumiem.

Gordon siedział na ławce obok poczty w Corvallis. Opierając się plecami o chropowatą ścianę, grzał się w promieniach porannego słońca. Myślał o sprawach, których nie mógł poruszyć w liście do pani Thompson… sprawach, dla których nie potrafił znaleźć słów.

Do chwili wyzwolenia wiosek Chesire i Franklin, ludzie z Willamette znali jedynie pogłoski, gdyż ani jedna ze zwiadowczyń nie wróciła z samowolnego wypadu urządzonego w środku zimy. Po pierwszych kontratakach świeżo wyzwoleni niewolnicy zaczęli jednak powtarzać urywki opowieści. Powoli ułożyły się one w całość.

Pewnego zimowego dnia — w gruncie rzeczy już w dwa dni po tym, jak Gordon opuścił Corvallis, by wyruszyć w długą podróż na południe — zwiadowczynie zaczęły dezerterować ze złożonej z farmerów i mieszkańców miasteczek armii. W kilkuosobowych grupkach wymykały się na południowy zachód, by tam, nie uzbrojone, oddać się w ręce wroga.

Kilka zabito natychmiast. Inne zgwałcili i poddali torturom śmiejący się szaleńcy, którzy nie chcieli nawet wysłuchać ich starannie przygotowanych deklaracji.

Większość jednak przyjęto — tak jak na to liczyły — z uwagi na nienasycony apetyt holnistów na kobiety.

Te, w ustach których mogło to zabrzmieć wiarygodnie, wyjaśniały, że mają dość życia jako żony farmerów i pragną dotyku “prawdziwych mężczyzn”. Była to opowieść, w którą wyznawcy Nathana Holna byli skłonni uwierzyć. Tak przynajmniej wyobrażały sobie te, które stworzyły plan.

To, co nastąpiło później, z pewnością było trudne, być może nawet niewyobrażalne. Kobiety musiały bowiem udawać, i to przekonująco, dopóki nie nadeszła planowana noc krwawych noży. Noc, która miała ocalić kruche pozostałości cywilizacji przed niszczącymi je potworami.

Gdy wiosenna kontrofensywa przechodziła przez pierwsze odzyskane miasteczka, nie było jeszcze jasne, w którym dokładnie miejscu popełniono błąd. Być może któryś z najeźdźców stał się podejrzliwy i torturował jakąś biedną dziewczynę tak długo, aż zaczęła mówić. Niewykluczone też, że jedna z kobiet zakochała się w gwałtownym barbarzyńcy i odsłoniła przed nim serce w zdradzieckim wyznaniu. Dena miała rację. Historia wspomina o podobnych rzeczach. Mogło się to wydarzyć i tutaj.

A może po prostu niektóre z nich nie potrafiły kłamać wystarczająco dobrze bądź ukryć drżenia, gdy dotykali ich nowi panowie.

Bez względu na to, gdzie popełniono błąd, noc istotnie była krwawa. Tam gdzie ostrzeżenie nie dotarło na czas, kobiety ukradły kuchenne noże i wędrowały od pokoju do pokoju, nie przestając zabijać, aż wreszcie same padły w walce.

W innych miejscach po prostu ginęły, do końca przeklinając swych wrogów i plując im w twarz.

Rzecz jasna, była to klęska. Każdy potrafiłby to przewidzieć. Nawet tam, gdzie plan się “udał”, zginęło zbyt mało najeźdźców, by sprawiło to jakąkolwiek różnicę. Poświęcenie kobiet-żołnierzy nie przyniosło nic w sensie militarnym.

Ich gest był tragicznym fiaskiem.

Wieści rozeszły się jednak, docierając na drugą stronę frontu i w głąb górskich dolin. Mężczyźni słuchali, oniemiali, i potrząsali głowami z niedowierzaniem. Kobiety również słuchały i, gdy były same, rozmawiały o tym z przejęciem. Spierały się i marszczyły w zamyśleniu brwi.

Na koniec wiadomość dotarła nawet daleko na południe. Przeobrażona w legendę trafiła na górę Sugarloaf.

I tam, wysoko nad miejscem połączenia odnóg grzmiącej Coquille, zwiadowczynie odniosły wreszcie zwycięstwo.

* * *

Mogę Pani jedynie powiedzieć, że mam nadzieję, iż cała sprawa nie przerodzi się w dogmat, w religię. W najgorszych snach widzę, jak kobiety wprowadzają tradycję topienia własnych synów, gdy ci zaczną wykazywać jakiekolwiek oznaki chuligaństwa. Wyobrażam sobie, że uznają za swój obowiązek wyrokowanie o życiu i śmierci dziecka płci męskiej, zanim jeszcze stanie się ono zagrożeniem dla kogokolwiek.

Może pewien ułamek mężczyzn faktycznie jest “zbyt obłąkany, by pozwolić im żyć”, lecz doprowadzone do takiego ekstremum owo “rozwiązanie” przeraża mnie… mój umysł nie jest w stanie ogarnąć wizji takiej ideologii.

Oczywiście sprawy zapewne jakoś się ułożą. Kobiety są zbyt rozsądne, by uciekać się do skrajności. To zapewne jest w ostatecznym rozrachunku naszą nadzieją.

Nadszedł już czas, by wysłać ten list. Spróbuję napisać do Pani i do Abby jeszcze z Coos Bay. Łączę wyrazy oddania.

Gordon

— Kurier!

Zatrzymał przechodzącego obok młodzieńca odzianego w niebieskie drelichy oraz skórzaną kurtkę listonosza. Ten podbiegł do niego i zasalutował. Gordon podał mu kopertę.

— Czy zechce pan to wrzucić do skrzynki na listy wysyłane na wschód?

— Tak jest. Już się robi, panie inspektorze!

— Nie ma pośpiechu — Gordon uśmiechnął się. — To tylko osobisty…

Młodzieniec gnał już jednak przed siebie. Gordon westchnął.

Minęły dawne dni bliskiego koleżeństwa, gdy znało się każdego spośród “pocztowców”. Stał zbyt wysoko nad tymi młodymi kurierami, by mogli wymienić leniwy uśmiech i być może poplotkować minutkę.

“Tak, już z pewnością czas”.

Wstał. Dźwigając sakwy, skrzywił się tylko lekko.

— A więc jednak nie zaczekasz na bibkę?

Odwrócił się. Przy bocznych drzwiach poczty zobaczył Eryka Stevensa. Stojąc ze złożonymi rękoma, gryzł źdźbło trawy i wpatrywał się w niego.

Gordon wzruszył ramionami.

— Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jak po prostu odjadę. Nie chcę, by wydawano na moją cześć przyjęcie. Całe to zamieszanie to tylko strata czasu.

Stevens skinął głową na znak zgody. Jego spokój i siła — a zwłaszcza wzgardliwe odrzucenie sugestii, że Gordon jest odpowiedzialny za śmierć Johnny’ego — były prawdziwym błogosławieństwem dla rekonwalescenta. Zdaniem Eryka, jego wnuk zginął tak chwalebnie, jak to tylko było możliwe dla mężczyzny. Kontrofensywa stanowiła dla niego wystarczający dowód. Gordon postanowił nie spierać się z nim o tę sprawę.