Выбрать главу

– Tak?

– Sawwa, tu Boris. Mam problem.

– Boria?

– Tak, tak. Otwórz.

Drzwi zapiszczały.

Barenboim wszedł na klatkę. Wbiegł po schodach do windy. Wjechał na drugie piętro. Podszedł do dużych drzwi z kamerą. Drzwi ciężko się otworzyły. Wyjrzał zza nich Sawwa: 47 lat, duży, ociężały, łysawy, zaspana twarz, szlafrok bordo.

– Boria, co jest grane? – sennie mrużył oczy. – Boże, gdzieś ty się tak wytytłał?

– Cześć. – Barenboim poprawił okulary. – Daj dwieście dolców dla taksówkarza.

– Poszedłeś w rejs? Co, wyjebali cię?

– Nie, nie. Sprawa jest poważniejsza. No, dawaj, dawaj!

Weszli do obszernego przedpokoju. Sawwa odsunął drzwi półprzezroczystej szafy na ubrania. Wsunął rękę do kieszeni granatowego palta. Wyjął portfel. Wyciągnął z niego dwa banknoty studolarowe. Barenboim wyrwał mu je z rąk. Wyszedł. Zszedł na dół. Żiguli już nie było.

– Tfu, kurwa!

Barenboim splunął. Poszedł za róg budynku. Samochodu nigdzie nie było.

– Niekiedy to cholernie bystry naród… – Zaśmiał się gniewnie. Zmiął banknoty. Wsunął do kieszeni. – Fuck you!

Wrócił do Sawwy.

– Wystarczyło? – Sawwa wszedł do kuchni. Zapalił światło.

– W zupełności.

– Masz rozbite okulary. Cały jesteś brudny… co, napadli cię, czy jak? Wiesz co… zdejmij to, włóż… dać ci coś do ubrania? Czy od razu chcesz pod prysznic?

– Od razu chcę coś do wypicia. – Barenboim zdjął wybrudzoną marynarkę i rzucił ją w kąt.

Usiadł przy okrągłym stole ze szklanym blatem, stalowym obramowaniem.

– Może najpierw prysznic? Pobili cię?

– Muszę się napić, napić. – Barenboim podparł podbródek pięścią, zamknął oczy. – I zapalić coś mocnego.

– Wódka? Wino? Piwo… też mam.

– Whisky? Masz czy nie?

– Obrażacie mnie, kierowniku. – Sawwa zamaszyście wyszedł. Wrócił z butelką Tullamore Dew. I z paczką papierosów Bogatyri: – Nie mam nic mocniejszego.

Barenboim szybko zapalił. Zdjął okulary. Potarł brwi palcami.

– Z lodem? – Sawwa wyjął szklankę.

– Straight.

Sawwa nalał mu whisky.

– Co jest grane?

Barenboim, milcząc, wypił duszkiem.

– Po-błogoo-sław-Jeezu-droo-gi! – zaśpiewał Sawwa na cerkiewną modłę. Nalał jeszcze.

Barenboim upił. Pokręcił szklanką.

– Napadli mnie.

– Tak. – Sawwa usiadł naprzeciw.

– Ale nie wiem, kim są i czego chcą.

– Ich bin ne rozumieć. – Sawwa poklepał się dłońmi po pucołowatych policzkach.

– Ja też. Nie rozumieć. Na razie.

– A… kiedy to się stało?

– Wczoraj wieczorem. Wróciłem do domu. I pod drzwiami jakiś fiut przystawił mi spluwę. No. A potem…

Do kuchni weszła zaspana Sabina: 38 lat, postawna, wysportowana sylwetka.

– Zum Gottes Willen! Boria? Już urządzacie hulanki, swawole? – odezwała się z lekkim niemieckim akcentem.

– Bina, Boria ma problem.

– Coś się stało? – Przygładziła rozczochrane włosy. Schyliła się. Objęła Barenboima. – Oj, jesteś strasznie brudny. Co jest?

– Takie… męskie sprawy. – Pocałował ją w policzek.

– Poważne?

– Tak. Nie bardzo.

– Zjesz coś? Została sałatka.

– Nie, nie. Nic mi nie trzeba.

– No to idę spać. – Ziewnęła.

– Schlaf Wohl Schatzchen. - Sawwa przytulił ją.

– Trink Wohl, Schweinchen. - Klepnęła go po łysinie. Wyszła.

Barenboim wziął papierosa. Odpalił od niedopałka. Podjął przerwany wątek:

– A potem wszedł ze mną do mieszkania. Założył mi kajdanki. Weszła jakaś baba. Wbili w ścianę takie dwa haki. Na nich zaczepili sznur. I ukrzyżowali mnie, kurwa, na ścianie, jak Chrystusa. No. A potem… to było… bardzo dziwne… otworzyli takie coś… w rodzaju kufra… a tam leżał jakiś taki dziwny młotek… jakiegoś dziwnego archaicznego kształtu… z trzonkiem ze zwykłego kija… takiego chropowatego. Ale sam młotek nie był stalowy, drewniany, tylko z lodu. Lód. Nie wiem – sztuczny, naturalny, ale lód. No i wyobraź sobie, ta baba zaczęła mnie młócić w pierś tym młotkiem. I powtarzała: powiedz mi sercem, powiedz mi sercem. Ale co najdziwniejsze! Zalepili mi usta taką taśmą klejącą. Ja wyję, a baba mnie tłucze. Tłucze, kurwa, z całej siły. Tak, że lód normalnie rozlatywał się po pokoju. Wali i powtarza te pierdoły. Kurewski ból, jakby przeszywał na wylot. Nigdy nie odczuwałem takiego bólu. Nawet, jak mi łękotka poleciała. No. A oni mnie walą i walą. I normalnie film mi się urwał.

Łyknął ze szklanki.

Sawwa słuchał.

– Sawka, to w ogóle jak jakieś majaki. Albo sen. No ale sam zobacz… – rozpiął koszulę. Pokazał spory siniak na piersi: – To nie sen.

Sawwa wyciągnął pulchną rękę. Dotknął:

– Boli?

– Tak… kiedy uciskasz. Głowa boli. I szyja.

– Napij się, Boria, rozluźnij.

– A ty?

– Ja… muszę jutro wcześnie wyjechać, właściwie już dziś.

Barenboim dopił whisky. Sawwa nalał mu znowu.

– Ale najciekawsze zaczęło się potem. Ocknąłem się: siedzę w jacuzzi. Ze mną dwie baby. Woda bulgocze. A te baby zaczynają mnie powolutku pieścić i pleść mi coś o jakimś bractwie, że niby jesteśmy bracia i siostry, o szczerości, naturalności i tak dalej. Okazało się, że je też jebali takimi samymi młotkami w pierś, pokazywały mi blizny. Prawdziwe. I jebali tak, dopóki nie przemówiły sercem. I że my wszyscy, nasze pierdolone bractwo, mamy swoje imiona. One – War, Mar, nie pamiętam. A ja się nazywam Moho. Rozumiesz?

– Jak?

– Moho!

– Moho? – Sawwa patrzył na niego małymi oczkami krótkowidza.

– Nazywam się Moho! – krzyknął Barenboim i zachichotał. Odchylił się na oparcie krzesła z nierdzewnej stali. Złapał się za serce. Skrzywił się. Zachwiał.

Sawwa obserwował go z uwagą.

Barenboim nerwowo chichotał. Kołysał się na krześle. Wyjął chustkę. Wytarł oczy. Wysiąkał nos. Potarł pierś.

– Boli, kiedy się śmieję. Tak, Sawka. Ale to jeszcze nie wszystko. Siedzieliśmy i siedzieli w tym jacuzzi.

I nagle weszła dziewczynka. Jeszcze zupełnie mała… no, pewnie miała z jedenaście lat. Taka blondynka, z dużymi niebieskimi oczami. I z takimi samymi bliznami na piersi. Weszła i usiadła obok mnie. Myślę: aha, teraz mi małolatę nadzieją na chuja. Ale ona po prostu siedzi. Nagle widzę, że one wszystkie są niebieskookimi blondynkami. I ci dwoje, co mnie jebali młotem, też byli niebieskookimi blondynami. Tak jak ja! Rozumiesz?

Sawwa przytaknął.

– W końcu dotarło do mnie, że to nie był taki całkiem zwykły napad. Mówię: dziewczynki, koniec pluskania, wołajcie waszych karków, zapytam, czego chcą. One na to, że tu nie ma żadnych karków. A ja od razu uwierzyłem. Tak! A ta dziewczynka… ta niebieskooka calineczka, jak lalka powtarzała w kółko to samo: czy mogę porozmawiać z twoim sercem, czy mogę porozmawiać, czy mogę porozmawiać… A ja po prostu wstaję i idę stamtąd w pizdu! Leżało tam moje ubranie. Ubrałem się. Porozglądałem. Typowa chawira nowobogackich, full wypas. Nikogo tam nie ma oprócz służącej. Wyszedłem do ogrodu, idę do bramy. Ta dziewczynka – golusieńka – za mną. A służąca bramę otworzyła: proszę. Wyszedłem. Normalna ulica, same domki letniskowe, miejscowość nazywa się Kratowo. A dziewczynka – za mną, goła! I dalej: pozwól mi porozmawiać z twoim sercem. A, chuj ci w dupę – masz, gadaj! No i podeszła do mnie, objęła i przylgnęła mi do piersi, jak mokra koszula. I wiesz co, Sawwa – głos Barenboima zadrżał – ja… no znasz mnie dwanaście lat… jestem dorosłym człowiekiem, biznesmenem, pragmatykiem, ja, kurwa, wiem, że jak byś się nie obracał, zawsze dupa z tyłu, i nie tak łatwo mnie skołować, ale… rozumiesz… to, co było potem… – wąskie nozdrza Barenboima zadrgały – ja… do tej pory nie wiem, co to było… i w ogóle co to takiego…

Zamilkł, wyjął chustkę i wysmarkał nos. Pociągnął ze szklanki.

Sawwa nalał mu jeszcze.

– No i?

– Zaraz… – Barenboim wypuścił powietrze, oblizał wargi. Westchnął i kontynuował: – Rozumiesz, ona mnie objęła. No, objęła to objęła. A potem nagle pojawiło się takie dziwne uczucie… jakby… wszystko we mnie stało się… jakieś powolniejsze, powolniejsze. Myśli i w ogóle… wszystko. I jakoś tak mocno poczułem własne serce, jakoś tak zajebiście mocno… to jakieś silne i jednocześnie delikatne uczucie. Trudno to wyjaśnić… no, jakby ciało było po prostu bezdusznym mięsem, a w nim serce, i to serce… wcale nie jest takim mięsem, to coś innego. Zaczęło się tak nerwowo tłuc, jakbym miał arytmię… no właśnie. A ta… dziewczynka… zastygła… nieruchomo. I nagle poczułem ją swoim sercem. Normalnie jak swoją ręką czyjąś rękę. I jej serce zaczęło rozmawiać z moim. Ale nie słowami, tylko takimi… jakby… błyskami… a moje serce jakoś próbowało odpowiedzieć. Też takimi błyskami…