– Lubka… czy ty… dodajesz do farszu cebulę? – mówi z trudem i wstaje.
– Po cholerę, kiedy jest czosnek? – Lubka uważnie patrzy na nią martwymi oczami.
Nikołajewa zaczyna pochlipywać
– Co ci jest? – pyta Lubka.
– Lać mi się chce – bełkocze nieposłusznymi wargami Nikołajewa.
– Lej tu – odpowiada z uśmiechem Lubka.
Z piersi Nikołajewej wyrywa się szloch. Dziewczyna płacze z powodu OGROMNEJ STRATY.
– Lub…ka, Lub…ka… – powtarza.
Chwyta Lubkę, przyciska do piersi. Lubka odpycha się zimnymi, pobrudzonymi mąką rękami.
– No coś ty?
Lodowa pierś Lubki jest BEZ SERCA. Nikołajewa łka. Rozumie, że tego już NIGDY nie da się naprawić. Słyszy bicie własnego serca. Jest żywe, ciepłe i KOSZMARNIE jej drogie. Przez to czuje jeszcze większy ból i gorycz. Nagle rozumie, jak ŁATWO być martwym. Przepełnia ją żal i przerażenie. Gorący mocz spływa jej po nogach.
Nikołajewa przebudziła się. Twarz miała całą we łzach. Tusz do rzęs się rozmazał. Obok wanny stał Andriej w biało-czerwonym szlafroku.
– Co jest? – zapytał z niezadowoleniem
– Co? – chlipnęła. I znów się rozpłakała.
– Co się stało? – Nachmurzył się sennie.
– Bo… tego… – pochlipywała – przyśniła się przyjaciółka… ona… ją… zabili pół roku temu…
– Kto?
– A… jacyś handlarze z bazaru… jacyś Azerowie…
– Aaa… – Podrapał się w pierś. – Słuchaj, idę spać. Mam jutro ważne spotkanie. Pieniądze są w kuchni na stole.
Wyszedł.
Nikołajewa otarła łzy. Wyszła z wanny. Spojrzała w lustro.
– Boże…
Długo się myła, potem wycierała. Wyszła z łazienki, owinięta dużym ręcznikiem. W mieszkaniu panował półmrok. Z sypialni dochodziło chrapanie Andrieja. Nikołajewa na palcach weszła do sypialni. Odszukała swoje rzeczy. Poszła do kuchni. Tu paliła się tylko lampka w okapie nad kuchenką. Na stole leżało dwieście dolarów.
Ubrała się. Schowała pieniądze do portmonetki. Wypiła szklankę soku jabłkowego. W przedpokoju założyła płaszcz. Wyszła z mieszkania. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi.
Górna warga
2.02.
Mieszkanie odnajmowane przez Komara i Wikę.
Jeleni Wał 1.
– Popracuj trochę dłonią. – Komar ścisnął przedramię Łapina opaską.
– Co ma pracować – i tak wszystkie są na wierzchu – uśmiechnęła się Wika. – Żebym to ja miała takie kable!
– Komar, kurwa, mnie pierwszej byś huknął! – Ilona patrzyła ze złością.
– Pierwszy cent dla gościa, karwia. Tym bardziej, że on sponsoruje… – Komar trafił igłą w żyłę. – Ja pierdolę, sto lat nie widziałem niezniszczonych kabli.
– Ty, Ilona, to prawda, że byłaś na „Leningradzie”? – zapytała Wika.
– Aha… – Ilona patrzyła na rękę Łapina.
– Czadowo?
– Aha.
– A co grali? Stare kawałki?
– Stare! Stare! Stare!… – Ilona ze złością zatrzęsła rękami.
Komar pociągnął tłok do siebie: 27 lat, głowa ogolona na zero, duże uszy, chudy, przygarbiony, długie ręce, mocno wyostrzone rysy twarzy, dziurawa granatowa koszulka, szerokie czarne spodnie.
W strzykawce pojawiła się krew. Komar szarpnął koniec zawiązanej przepaski. Płynnie wprowadził zawartość strzykawki do żyły Łapina.
– W porzo.
Wika podała wacik: 18 lat, śniada, malutka, pulchna, długowłosa, fioletowe spodnie z poliestru, niebieski golf.
Łapin przycisnął watę do żyły. Zgiął rękę w łokciu. Odchylił się na wyświechtaną poduszkę:
– O, kurwa…
– No? – Komar uśmiechnął się.
– Tak… – Łapin z trudem rozkleił usta i uśmiechnął się. Patrzył na sufit z rdzawymi zaciekami.
– Komar, fiucie, hukniesz mi w końcu?! – krzyknęła Ilona.
– Bez problemu, madame. – Komar rozpieczętował nową strzykawkę.
Wika wysypała na łyżkę stołową biały proszek z torebki, dodała wody, podgrzała łyżkę nad świecą. Komar pobrał z łyżki półprzezroczysty płyn do strzykawki.
Ilona sama przewiązała sobie przedramię opaską. Usiadła naprzeciw Komara. Wyciągnęła rękę. W zgięciu widać było kilka śladów ukłuć.
– Ilona, bo ja nie czaję, grali same stare kawałki? – Wika zapaliła papierosa.
– Nie, nie tylko… – Ilona z rozdrażnieniem zaciskała i otwierała pięść.
– „A jak przyjdzie lato, za miasto ruszamy. Łopata do ręki i zapierdalamy”? Tak?
– Tak, tak, tak… – Ilona mamrotała ze złością.
– A mnie się podoba ich: ta-ta-ta… jeden przygrzewa, ja wolę gazolić, ale przecież mogę prędko wypierdolić.
Komar bez pośpiechu znalazł odpowiednie miejsce.
– O, tak, rybciu, dobrze, że nie nadużywasz.
– A co ja, idiotka jestem, czy co? – Ilona uśmiechnęła się nerwowo.
– Kto tam was, kobiety, wie! – Igła weszła w żyłę.
Łapin uśmiechnął się. Przeciągnął. Poruszył ramionami.
– Ale… to coś zupełnie innego…
– Co innego? – zapytała Wika. – Speedball? No! Bardziej odpałowe niż zwykła hera!
– Bardziej. Ale nie lubię, jak ktoś pierdoli: speedball, speedball, a sam ni chuja nie próbował… Dużo u nas jest takich mętnych typów, lepaków.
– A dlaczego? – Wika uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Bo każdy kutas chce być mądrzejszy niż jest naprawdę. Mądrzejszy i mieć większy autorytet. Wszyscy łoją się swoim autorytetem, tylko o tym myślą. Jakby jedynym celem człowieka na ziemi było osiągnięcie pozycji w społeczeństwie za wszelką cenę, nawet za cenę cudzych cierpień.
Wika z Komarem spojrzeli po sobie.
– Tak. Czego jak czego, ale cierpień to u nas – od zajebania… – Komar z uśmiechem wprowadzał działkę w żyłę Ilony.
– Oj… – Ilona zamknęła oczy. Zgięła rękę w łokciu. Zakasłała.
Wika wyciągnęła do Komara skłutą rękę.
– Tu jest jeszcze miejsce.
– Tylko nie stój mi nad karkiem.
– Sorki, Komar.
Ilona przeciągnęła się.
– Lajtowo!
Pocałowała Łapina. Objął ją niezgrabnie.
– Komar, tylko się nie spiesz. – Wika patrzyła na igłę.
– Źrenice mam szerokie? – Ilona schyliła się nad Łapinem.
– Tak – odpowiedział poważnie.
– Ładne? Jaki kolor?
– Coś… takiego… wiesz… – spocony Łapin patrzył jej uważnie prosto w oczy – to coś… to są takie kule… wiesz, są takie chińskie kule harmonii… trzeba je przetaczać w jednej ręce, robi się je z drogich kamieni, coś w rodzaju jaspisu, i kiedy taka kula… kula cin albo can, chyba, cin… no… i jedna kula tam leży, to z niej płynie taka energia, bioenergia, i tam są jeszcze elektryczne kumulacje, wszystko to razem… i jeszcze energia kamienia, a przecież mało wiemy o energii kamieni, kamienie są zajebiście stare… ale kiedyś były miękkie, jak gąbka, a potem już pod wpływem czasu skamieniały i stały się prawdziwymi kamieniami i nagromadziło się w nich takich informacji nie do wyjebania, że to jak taki super kartridż… tam jest zapisane do chuja i trochę… to znaczy do chuja wszystkiego, o wszystkim… różne wydarzenia, różni ludzie, wszystko, co się zdarzyło, wszystko jest w kamieniach… i komputery niepotrzebne, trzeba tylko mądrzej korzystać z kamieni, znaleźć do nich podejście… normalne, kompetentne podejście… i wtedy wszystko będzie stało jak chuj, człowiek zostanie władcą świata.
– Górną wargę masz super. – Ilona radośnie dotknęła palcem jego wargi.
Piasek
12.09.
Magazyn firmy handlowej „Cargo”.
Prospekt Nowojasieniewski 2.
Duży, półotwarty hangar, mnóstwo skrzynek i pudeł z produktami spożywczymi. Na czterech paczkach z przetworami warzywnymi leżał metrowy arkusz grubej dykty. Wokół dykty siedzieli na skrzynkach i palili papierosy:
Wołodia Słoma: 32 lata, średniego wzrostu, krępej budowy ciała, brunet, zasępiona, nieruchoma twarz z małym złamanym nosem, krótki kożuszek.