Выбрать главу

Dato: 52 lata, mały, gruby, łysy, okrągła, zawsze uśmiechnięta twarz, rozpięty biały płaszcz, biały sweter z cienkiej wełny, jedwabna beżowa koszula z wysokim kołnierzem, białe skórzane spodnie, złoty zegarek Tissot, złota bransoleta, złoty sygnet z rubinem.

Chmielów: 42 lata, średniego wzrostu, szczupły, szatyn, twarz szczupła, pociągła, spokojna, lekko zatroskana, stalowoszara kurtka, niebieski trzyczęściowy garnitur, biała koszula, niebiesko-czerwony krawat.

Zadzwoniła komórka Chmielowa.

– Tak – przyłożył ją do ucha.

– Przyjechali – oznajmił głos.

– Ilu?

– Sześciu… siedmiu w dwóch samochodach.

– No to przepuść tylko Ślepego i dwóch goryli.

– Się robi.

Dato rzucił niedopałek na betonową podłogę. Nadepnął go czarnym lakierowanym butem.

– We dwóch tego nie dotachają.

– To ich problem – wymamrotał Chmielow.

– I co, jak zwykle? – Słoma pociągnął nosem i wstał.

– Jak zwykle, Wowa – Dato klepnął się po pulchnych kolanach.

Otwarto drzwi. Do hangaru wszedł Hasan Ślepy: 43 lata, mały, szczupły, śniady, łysawy, z garbatym nosem, w czarnym skórzanym płaszczu. Za nim z trudem weszło dwóch osiłków z potężną metalową skrzynią.

Dato wstał. Wyszedł Hasanowi naprzeciw. Objęli się. Dwukrotnie dotknęli policzkami.

– Witaj, Dato.

– Witaj, mój drogi.

Dwóch osiłków opuściło skrzynię na podłogę.

– Postawcie tutaj – malutką pulchną ręką Dato wskazał dyktę.

Dwóch osiłków dźwignęło skrzynię. Postawiło ją na dykcie. Dykta pękła, ale wytrzymała.

– Siadaj, mój drogi. – Dato skinął głową.

Słoma przysunął do nóg Ślepego skrzynkę z makaronem.

– Dato, niech nas zostawią samych. – Ślepy rozpiął płaszcz.

– Dlaczego, mój drogi?

– Jest temat.

– To moja załoga, Hasan. Przecież ich znasz.

– Znam ich, Dato. Ale niech nas zostawią.

Dato i Chmielow spojrzeli po sobie. Ten kiwnął głową.

– Dobrze, mój drogi. Zrobimy, jak chcesz. Wyjdźcie się przewietrzyć.

Chmielow, Słoma i tamci dwaj wyszli. Hasan usiadł na skrzynce. Zmęczony potarł policzki. Dato stał w milczeniu.

– Rozmyśliłem się, Dato – odezwał się Hasan.

– Nie rozumiem. Jak to się rozmyśliłeś?

– Nie sprzedaję.

– Dlaczego?

Hasan splótł ręce. Dotknął kciukami koniuszka ostrego garbatego nosa.

– No… Nie sprzedaję i już.

Dato uśmiechnął się szerzej niż zwykle.

– Nie rozumiem cię, Hasan. Dlaczego nie sprzedajesz? Cena ci nie odpowiada? Chcesz więcej?

– Nie. Cena ta sama. Zawsze mi odpowiadała.

– No to o co chodzi?

– O nic. Po prostu – nie chcę.

Dato spojrzał na niego uważnie.

– Wspólasie, co z tobą? Chory jesteś? Masz jakieś problemy?

– Nie jestem chory, brachu. I nie mam żadnych problemów. Ale towaru nie sprzedaję.

Dato zamilkł. Wyciągnął złotą papierośnicę. Wyjął papierosa i powoli go zapalał. Zrobił parę kroków. Zwrócił się do Hasana:

– Więc po co przyniosłeś towar, skoro nie chcesz go sprzedawać?

– Żeby ci, brachu, pokazać.

– Widziałem go wcześniej. Nie raz.

– A to pooopatrz jeszcze raz. Poooopatrz uważnie.

Hasan wstał. Otworzył zamki skrzyni. Odsunął metalowe wieko. Pod nim była biała plastikowa pokrywa. Hasan pociągnął za nią. Otworzył. W środku leżała lodówka. Całkowicie zasypana piachem.

Dato na mgnienie zastygł z papierosem w ustach.

– Teraz rozumiesz, Dato, dlaczego Hasan nie chce ci sprzedać towaru?

Dato spojrzał na piach:

– Teraz rozumiem.

Hasan podszedł do niego bardzo blisko.

– Szczury nam się zalęgły, brachu. Tłuste, kurwa, szczury.

– Traktor wie? – zapytał Dato.

– Na razie nie. Po chuja ma wiedzieć?

Dato włożył rękę w piach. Pogmerał. Zaczerpnął garść. I z pasją cisnął na podłogę.

– Padaka!

– Ale to na pewno nie dilerzy.

– To kto w takim razie? Twoi?

– Znam swoich. I oni mnie. Rękę bym sobie dał uciąć.

– Rękę… rękę… – Dato gniewnie splunął. – Swoi też podgryzają. Kurwy! Padaka! Hasan, szukaj sam. Ja do blondynów nie pojadę. Oddam pieniądze i szlus.

– Poczekaj, brachu.

– Jakie poczekaj? Tobie skroili, twój problem. Pojedziesz do nich sam na układy.

– Nie ściemniaj, brachu. To nie mój problem. To nasz problem.

– Ni chuja! Ciebie zahaczyli, co ja mam do tego?

– To, że szczur żyje w twoim domu.

– Co? Jaki, kurwa, szczur?

– Tłusty. I śpi u ciebie. I chleb twój je.

Dato wlepił w niego wzrok.

Hasan pogrzebał w kieszeniach. Wyjął okrągłą drewnianą tabakierkę. Zamknął pokrywę lodówki. Otworzył tabakierkę. Była w niej kokaina. Odsypał trochę na pokrywę. Wyciągnął kościaną rurkę i plastikową kartę.

– Chodź poinhalujemy, brachu. Ja już od trzech dni nie śpię.

– To co… szczur, mówisz? U mnie? Co ty za wałki wstawiasz?

– Nie wstawiam, Dato.

– I który to?

– Nie poganiaj mnie.

– Co, kurwa, nie poganiaj? Który?

Hasan szybko roztarł kartą kokainę. Oddzielił dwie grube kreski. Podał Dato rurkę.

– Masz, brachu.

Dato wziął rurkę. Nachylił się. I szybko wciągnął nosem swoją kreskę. Oddał rurkę Hasanowi. Ten wsadził ją do garbatego nosa. Powoli wciągnął połówkę kreski jedną dziurką. Potem resztę – drugą.

– A jak to wytrybiłeś? – Dato pociągał nosem. – Ty się przecież z moimi nie spikasz. Jak to wytrybiłeś? Co, u mnie wesz się zalęgła?

– Masz porządną kadrę, Dato.

– No to kto, do kurwy nędzy?!

– Poczekaj. – Hasan oddzielił jeszcze dwie kreski. – Chodź, dofukamy. A ja ci powiem, co trzeba robić.

– Robić… robić… A! – Dato kopnął kartonowe pudło. Z dziury posypała się kasza gryczana.

Hasan wciągnął swoją kreskę. Dato machnął ręką.

– Nie chcę.

Hasan wciągnął drugą kreskę. Schował tabakierkę z rurką. Wytarł nos chustką.

– No to tak zrobimy. Zamkniemy to. I zaniesiesz do siebie.

– Na chuja mi piach?

– Niech twoi myślą, że wszystko jest w porządku.

– A hajc?

– Dasz mi tylko teczkę. A kasę wyjmiesz.

– No?

– Skrzynię odwieziesz do siebie. A potem zaczniemy polowanie na szczura.

– To trybisz w końcu kto czy nie?

Hasan zbliżył się. Szepnął mu coś na ucho.

– A lód jest u niego?

– Nie.

– To gdzie jest lód? Już u blondynów?

– Nie, nie, Dato. Lód jest u ciebie w domu.

Dato wlepił w niego wzrok.

– Co? Gdzie?

– W zamrażarce.

– U mnie?

– U ciebie, u ciebie, Dato.

– I kto to zrobił?

– Twoja Natasza.

Bosch

21.00.

Mieszkanie Dato. Ulica Mała Bronna 7.

Obszerna kuchnia. Białe meble. Drogi sprzęt. Na ogniu pozłacany garnek z wodą.

Na marmurowej podłodze leżał związany Pomarańcz: 29 lat, rudy, masywne ciało byłego sportowca.

W kącie siedziała Natasza: 26 lat, ładna, z długimi nogami, w rozdartej różowej sukience. Przykuta kajdankami do kaloryfera.

Przy stole siedzieli Dato i Hasan Ślepy. Obok stali Łom i Pieka: szerokie ramiona, muskularni, małe ogolone głowy i grube szyje.

Przed Dato stała opróżniona do połowy butelka wódki Jurij Dołgoruki. Hasan rozcierał na talerzu porcję kokainy.

Dato nalał sobie wódki. Wypił. Bez pośpiechu zapalił papierosa. Spojrzał na Nataszę.

– Jednego, kurwa, nie rozumiem. Zabij mnie, zarżnij – nie pojmuję. Czego ci brakowało?

Natasza milczała. Utkwiła wzrok w nodze od stołu.

– Wyciągnąłem cię z gówna, pomogłem twojemu bratu, matce pomogłem. Woziłem na Karaiby, ubrałem, kurwa, jak księżnę Dianę. Jebałem codziennie. Czego ci brakowało?

Natasza milczała.

– Tak. Baby to zagadka. – Dato wypuścił dym. – Co, Hasan? Trzeci raz mam wtopę ze szczurem. O co chodzi?! Przeznaczenie, kurwa?