W każdym razie, obudziłam się, kiedy drzwi rozsunęli.
Krzyknęli:
– Sztein auf! Aussztajgen! Sznel! Sznel!
Tośmy wstały i wyszły z wagonu.
Na taki ogromniasty majdan. Coś jak dworzec, takie miejsce, gdzie stoją pociągi, podjeżdżają, odjeżdżają. Jak żyję nie widziałam takiego: mnóstwo, mnóstwo torów, i stoją pociągi towarowe. I cysterny. I eszelony z drzewem, i puste. Wszędzie chodzą żołnierze.
Ustawili nas w szyku wzdłuż pociągu. W drodze czworo z naszych umarło nie wiadomo na co. Od razu ich gdzieś zabrali.
A Niemiec stanął na skrzynce i zaczął mówić po rosyjsku. Powiedział, że teraz jesteśmy w Wielkich Niemczech. To dla nas wielki honor. Dlatego wszyscy powinniśmy pracować na chwałę Wielkich Niemiec. I że teraz pójdziemy do obozu filtracyjnego, gdzie dadzą nam jeść, dadzą dobrą odzież i wydadzą dokumenty na pobyt w Niemczech. A potem pojedziemy do różnych zakładów i fabryk, gdzie będziemy żyć i pracować. I że wszystkim nam będzie tam dobrze. A najważniejsze – byśmy zrozumieli, że Niemcy to kraj kulturalny i wszyscy tu żyją szczęśliwie. A najszczęśliwiej ze wszystkich – młodzi ludzie.
Potem ustawili nas w kolumny i poprowadzili. Ruszyliśmy. Szliśmy ze siedem wiorst, aż doszliśmy do dużego obozu otoczonego murem z drutem kolczastym i z wieżyczkami. Chodzą Niemcy z owczarkami, samochody stoją.
Zaprowadzili nas tam i rozlokowali w barakach: dziewuchy oddzielnie, chłopaków oddzielnie. W naszym baraku były prycze. I były jeszcze inne dziewuchy – z Polski, Białorusi i Ukrainy. Ale niewiele. Powiedziały nam, że tu nie zatrzymują dłużej niż trzy dni: przepuszczą przez obóz i zawiozą na miejsce pracy.
Zaczęłyśmy je wypytywać – dokąd nas wyślą? One na to – zależy kogo. Nikt dokładnie nie wie. A jeśli ktoś zachorował – do obozu pracy. Tam jest najgorzej. Tam się tłucze kamienie.
Trochę tam posiedziałyśmy, potem zaprowadzili nas na dezynsekcję.
To była taka ogromniasta łaźnia – cudo! Nigdy czegoś takiego nie widziałam. W takim wielgachnym baraku. Zupełnie nowy, tarcicą pachnie. I jakem tam weszła, ten zapach poczuła, od razu sobie przypomniałam nasz tartak na Kordonie. Jakeśmy jeździli po deski, kiedy wujek Misza się budował. Postawili mu taki ładny dom, ojciec dostał najlepszą tarcicę. A wujek Misza wziął i się powiesił. Ot, i tak bywa…
W tym baraku najpierw ustawili nas w kolejkę. I wyprowadzali trójkami. Wzięli mnie i jeszcze dwie dziewuchy. A tam stoły, przy nich siedzą Niemki, żołnierki, i piszą. Jedna stoi z takim pręcikiem. I mówi po rosyjsku:
– Rozbierajcie się.
Rozebrałyśmy się. Do goła. A ona nas z przodu i z tyłu oglądała. Potem patrzyła we włosy. A wszy wtedy mieli wszyscy. Ja też, no i co z tego? Ona dwóm dziewuchom pokazuje pręcikiem na krzesła, gdzie leżą włosy.
– Do strzyżenia!
Jedna dziewucha od razu w ryk. Niemka dała jej pręcikiem po tyłku. Roześmiałam się. Dziewuchy siadły na krzesłach, a na nie rzuciły się te baby z maszynkami. Mnie nie kazała się strzyc. Pokazała mi pręcikiem na drzwi do łaźni.
– Idź tam.
Weszłam. Normalna łaźnia parowa. Tylko szaflików żadnych nie ma, po prostu na wierzchu rury żelazne, a w nich dziurki. I z dziurek tryska ledwo ciepła woda. Patrzę na te rurki – co ja mam robić? Postałam, potem poszłam dalej. A tam jakby rozbieralnia. I znowu żołnierki. I stoły. A na nich – różna bielizna.
Niemka dała mi czystą koszulę i niebieską chustkę. I pokazuje na wyjście. Wychodzę, a tam też jakby maleńka rozbieralnia. A w niej nasze ubrania. Czymś od nich zalatuje. A to, to samo miejsce, gdzieśmy się rozdziewały. Ten ich barak to jakby na kole zbudowany, jak karuzela na jarmarku. I ta sama Niemka z pręcikiem mówi mi:
– Ubieraj się.
No to naciągnęłam tę nowa spodnią koszulę, potem wełniane pończochy, swoją zieloną sukienkę. Potem ciepłą koszulę. Potem jeszcze waciak. Ale mojej starej chustki nie ma. Zabrali. No i starej koszuli też nie było. Głowę przewiązałam nową chustką. Teraz te ostrzyżone dziewuchy poszły się myć.
A Niemka mi mówi:
– Siadaj przy stole.
Siadłam. Naprzeciw mnie druga Niemka. Też po rosyjsku się odezwała:
– Jak się nazywasz?
Mówię:
– Samsikowa Waria.
– Lat?
– Czternaście.
Wszystko zapisała. Potem mówi:
– Wyciągnij rękę.
Początkowo nie zrozumiałam. Ona znów:
– Dawaj rękę!
Wyciągnęłam. Ona mi na ręce taką pieczęć przystawiła – raz! A tam tuszem numer: 32-126. I mówi:
– Idź tam.
A tam drzwi. Podeszłam. Otworzyłam je. A za nimi już podwórze. I żołnierz stoi z automatem. Pokazuje mi ręką na kolejny barak. Poszłam w tę stronę. Jak tylko podeszłam bliżej – od razu zapachniało jedzeniem. Boże, myślę, naprawdę dadzą nam jeść? Idę, a nogi same mnie niosą. Za mną ruszyły inne dziewuchy. I też zaczęły biec.
Weszłyśmy tam. To nie barak, tylko takie zadaszenie z desek. Pod dachem ogromne kotły, z dziesięć sztuk, i w nich bulgocze zupa. A dokoła stoją Niemcy z miskami i z czerpakami. I nasi też, ci, co już wyszli z tamtego baraku. Niemcy każdemu dają po pustej misce. Mnie też dali – i do kolejki. Odstałam swoje i w końcu Niemiec czerpakiem do miski – pluch! Grochówkę. Gęstą jak kasza. Ale łyżki nikt nie ma. Wszyscy chłepcą prosto z misek.
Ja też szybko wychłeptałam, ręką miskę wytarłam, oblizałam palce.
A Niemiec pyta:
– Wilst du noch?
A ja na to:
– Ja, ja. Bitte!
I on mi jeszcze raz – pluch! Drugą miskę chłeptałam już wolniej. Rozglądam się: nasi się kręcą i Niemcy. Wszystko jest zupełnie inaczej, zaczęło się zupełnie inne życie.
Zjadłam drugą porcję – i poczułam się jak pijana. Przywarłam do kotła. A on taki ciepły, błyszczący. Niemiec się śmieje:
– Alzo, noch ajnmal, medl?
Przypomniałam sobie, jak Otto mówił, kiedy się napił do syta mleka. I odpowiadam:
– Ich bin zat, ich markt kajn blat.
Niemiec zarechotał, zapytał o coś. Ale nie zrozumiałam.
Poszłam do baraku.
Pod wieczór wszyscy z naszego eszelonu byli umyci i nakarmieni. Ale nie wiedzieć czemu nie wszystkich ostrzygli. Z naszego baraku nie ostrzygli mnie i jeszcze trzech dziewuch. Tania mi wytłumaczyła:
– To dlatego, że wy nie macie wszy.
Mówię:
– Jak nie? Spójrz no tylko!
Rozgarnęła mi włosy.
– Są! Widać zapomnieli. Lepiej schowaj włosy pod chusteczkę, bo jak się opamiętają, to wygolą na łyso.
Tak zrobiłam: przewiązałam chustkę ciaśniej, włosy schowałam.
Kiedy się ściemniło, weszła ta sama Niemka z pręcikiem i mówi:
– Teraz spać. Rano zawiozą was na miejsca pracy. Tam będziecie mieszkać i pracować.
I drzwi do baraku zamknęli na zasuwę.
Niektóre zasnęły od razu, inne nie. Ja, Tania i Nataszka z Briańska ułożyłyśmy się obok siebie i dalej gadać: co i jak będzie. One starsze ode mnie, czego to nie słyszały! I o Europie, i o Niemcach.
Nataszka opowiadała, jak u nich w Briańsku Niemcy puszczali filmy dla swoich ludzi. A ją i jej koleżankę, Niemiec zapraszał dwa razy. Widziała w filmie Hitlera i gołą babę, która ciągle śpiewała, tańczyła i chichotała. A wkoło niej chodzili na biało ubrani Niemcy. I patrzyli na nią, i się uśmiechali. A Hitler, mówiła, sympatyczny taki, z wąsikami. I kulturalny, od razu widać. Tylko bardzo głośno mówi.
Ja to widziałam wszystkiego sześć filmów. Najbliższy ośrodek kultury był dopiero w Kirowie, a to dwadzieścia pięć wiorst. Dwa razy ojciec zawiózł mnie Chłopczykiem. Potem zabierał mnie ze swoimi dzieciakami Stiepan Sotnikow. Dwa razy widziałam Czapajewa, potem Wołga, Wołga, My z Kronsztadu, Siedmiu śmiałków i jeszcze jeden film, ale zapomniałam tytuł. Było tam o Leninie, jak do niego strzelała jedna baba. A on, w kaszkiecie, uciekał. A potem upadł. Ale nie umarł.