Выбрать главу

Łapin wyjął rękę spod kołdry. Dotknął opatrunku. Siostra zauważyła to. Odłożyła magazyn na parapet. Wstała. Podeszła do niego.

– Dzień dobry, Ural.

Była wysoka. Niebieskie oczy uważnie spoglądały przez szkła okularów. Pełne usta uśmiechały się.

– Jestem Haro – powiedziała.

– Co? – Łapin rozkleił popękane wargi.

– Jestem Haro. – Ostrożnie przysiadła na skraju łóżka. – Jak się czujesz? W głowie ci się nie kręci?

Łapin spojrzał na jej włosy. I wszystko sobie przypomniał.

– A… jeszcze tu jestem? – zapytał ochrypłym głosem.

– W klinice. – Wzięła go za rękę. Przycisnęła ciepłe miękkie palce do jego nadgarstka. Zbadała puls.

Łapin ostrożnie zaczerpnął powietrza. Potem wypuścił. W klatce piersiowej czuł lekkie i tępe ćmienie. Ale nie ból. Przełknął ślinę. Skrzywił się. Piekło go w gardle. Przełykanie sprawiało mu ból.

– Napijesz się czegoś?

– Poproszę.

– Sok, woda?

– Oranż… to znaczy pomarańczowy. Jest?

– Oczywiście.

Wyciągnęła rękę nad Łapinem. Zaszeleścił śnieżnobiały fartuch. Łapin poczuł zapach jej perfum. Spojrzał na rozsunięty kołnierz fartucha. Gładka, piękna szyja. Pieprzyk nad obojczykiem. Cienki złoty łańcuszek.

Przeniósł wzrok na prawo. Stał tam wąski stół z napojami. Pielęgniarka napełniła szklankę żółtym sokiem. Owinęła ją serwetką i podała Łapinowi.

Łapin spróbował się podnieść.

Pielęgniarka pomogła mu usiąść, podtrzymując lewą ręką. Łapin oparł głowę na białym zagłówku łóżka. Wziął szklankę. Upił trochę.

– Nie jest ci chłodno? – spytała z uśmiechem. Patrzyła mu prosto w oczy.

– Nie… A która godzina?

– Trzecia – pielęgniarka spojrzała na swój wąski zegarek.

– Muszę zadzwonić do domu.

– W porządku. – Wyjęła z kieszeni komórkę. – Napij się. Potem zadzwonisz.

Łapin łapczywie wypił pół szklanki. Odetchnął. Oblizał usta.

– Masz teraz duże pragnienie.

– Dokładnie. A pani…

– Mów mi „ty”.

– A ty… od dawna tu jesteś?

– To znaczy?

– No, pracujesz?

– Drugi rok.

– A kim jesteś?

– Ja? – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Pielęgniarką.

– A to co jest… Co to za szpital?

– Centrum rehabilitacji.

– Dla kogo? – Popatrzył na jej pieprzyk.

– Dla nas.

– Dla jakich „nas”?

– Dla ludzi, którzy się przebudzili.

Łapin zamilkł. Dopił sok.

– Jeszcze?

– Troszkę… – Podsunął szklankę.

Nalała. Wypił połowę.

– Więcej nie chcę.

Zabrała szklankę. Postawiła na stoliku. Łapin kiwnął głową w stronę komórki.

– Mogę?

– Tak, oczywiście. – Podała mu telefon. – Dzwoń. Ja wyjdę.

Wstała i szybko wyszła.

Łapin wybrał numer rodziców, odkaszlnął. Telefon odebrał ojciec:

– Tak?

– Tato, to ja.

– Gdzie ty się podziewasz?

– Ja tutaj… – dotknął opatrunku na piersi. – Tego…

– Co – tego? Stało się coś?

– No… tak…

– Znowu wpadłeś? Przymknęli cię?

– Nie…

– To gdzie jesteś?

– No, byliśmy wczoraj z Kijanką na koncercie. Na Gorbuszce. No i właśnie… zostałem u niego.

– A zadzwonić nie mogłeś?

– No jakoś tak… nam zeszło… on ma taki bajzel w domu…

– Znowu żeście się ubzdryngolili?

– Coś ty, wypiliśmy trochę piwa.

– Obiboki. A my tu siadamy do obiadu. Przyjedziesz?

– Ja… no, jeszcze chcemy trochę połazić.

– Gdzie?

– W parku… tu u niego. Z psem.

– Jak chcesz. Mamy kurczaka z czosnkiem. Wszystko zjemy.

– Postaram się.

– Nie ugrzęźnij tam.

– Dobra…

Łapin wyłączył komórkę. Dotknął szyi. Odsunął kołdrę. Był nagi.

– Kurwa… a majtki gdzie? – Dotknął członka.

W klatce piersiowej poczuł ostre, bolesne ukłucie. Skrzywił się. Przycisnął rękę do opatrunku.

– Złamas…

Pielęgniarka ostrożnie otworzyła drzwi.

– Skończyłeś?

– Tak… – Pospiesznie narzucił na siebie kołdrę.

Weszła.

– Gdzie jest moje ubranie? – Łapin skrzywił się. Pocierał opatrunek.

– Boli? – Znów usiadła na brzegu łóżka.

– Zakłuło…

– Masz niewielkie pęknięcie mostka. Opatrunek trzeba będzie jeszcze ponosić. Przy wysiłku, przy ruchach może mocno boleć. Póki się nie zrośnie. To normalne. Na klatkę piersiową nie zakłada się gipsu.

– Dlaczego? – Pociągnął nosem.

– Dlatego, że człowiek musi oddychać – uśmiechnęła się.

– A gdzie jest moje ubranie? – spytał raz jeszcze.

– Jest ci zimno?

– Nie… po prostu… nie lubię spać goły.

– Naprawdę? – szczerze się zdziwiła. – A ja odwrotnie. Nie zasnę, jeśli mam coś na sobie. Nawet łańcuszek.

– Łańcuszek?

– Aha. O. – Wsunęła rękę za klapę fartucha, wyciągnęła łańcuszek z malutką złotą kometą. – Zawsze zdejmuję na noc.

– Ciekawe – uśmiechnął się Łapin. – Taka jesteś wrażliwa?

– Człowiek powinien spać nago.

– Dlaczego?

– Dlatego, że rodzi się i umiera nago.

– No nie, nie umiera goły. Ubrany. I w trumnie.

Schowała łańcuszek.

– Sam nie wkłada ubrania. I do trumny sam się nie kładzie.

Łapin nie odpowiedział. Patrzył w bok.

– Chcesz coś zjeść?

– Chcę… potrzebuję… swoich rzeczy. Muszę do toalety.

– Siusiu?

– Yhy…

– Z tym nie ma problemu. – Schyliła się. Wyciągnęła spod łóżka białą plastikową kaczkę.

– No nie… ja nie… – uśmiechnął się krzywo Łapin.

– Wyluzuj. – Szybko i profesjonalnie wsunęła kaczkę pod kołdrę.

Chłodny plastik dotknął bioder Łapina. Ręka dziewczyny ujęła członek. Skierowała go do naczynia.

– Słuchaj… – Przyciągnął kolana do siebie. – Nie jestem przecież paralityk…

Drugą ręką przytrzymała mu kolana. Ucisnęła. Pchnęła na łóżko.

– To żaden problem – powiedziała łagodnie, choć stanowczo.

Łapin zaśmiał się zawstydzony. Spojrzał na „Homme”. Potem na lilie w wazonie. Minęło pół minuty.

– Ural? To chcesz w końcu czy nie? – zapytała pielęgniarka z lekkim wyrzutem.

Twarz Łapina spoważniała. Trochę się zaczerwienił. Członek lekko drgnął. Mocz bezszelestnie popłynął do kaczki. Pielęgniarka umiejętnie przytrzymywała członek.

– No, proszę. Jakie to proste. Nigdy nie sikałeś do kaczki?

Łapin pokręcił głową. Mocz płynął nadal.

Pielęgniarka wyciągnęła wolną rękę. Ze stolika z napojami wzięła serwetkę.

Łapin przygryzł wargi i ostrożnie nabrał powietrza.

Strumień wysechł. Pielęgniarka owinęła członek serwetką. Ostrożnie wyjęła spod kołdry ciepłą teraz kaczkę. Postawiła ją pod łóżkiem. Zaczęła wycierać członek.

– Od urodzenia masz niebieskie oczy? – zapytała.

– Tak. – Spojrzał na nią spode łba.

– A ja miałam szare. Do szóstego roku życia. Wtedy ojciec zaprowadził mnie do swojej fabryki. Żeby pokazać jakąś cudowną maszynę, która montowała zegarki. No i kiedy ją zobaczyłam, po prostu zdrętwiałam ze szczęścia. To była taka maszyna, taka wspaniała maszyna! Nie wiem, ile stałam: godzinę, dwie… Przyszłam do domu, położyłam się spać. A następnego dnia moje oczy stały się niebieskie.

Członek Łapina zaczął twardnieć.

– Czarne rzęsy. I brwi. – Oglądała go. – Chyba lubisz, jak ktoś jest wobec ciebie czuły.

– Czuły?

– Czuły. Lubisz?

– Ja… tak w ogóle… – przełknął.

– Miałeś kobiety?

Uśmiechnął się nerwowo.

– Dziewczyny. A ty miałaś kobiety?

– Nie. Tylko mężczyzn – odparła spokojnie, wypuszczając jego członek z rąk. – Przedtem. Zanim się przebudziłam.

– Przedtem?

– Tak. Przedtem. Teraz mężczyźni nie są mi potrzebni. Potrzebni mi są bracia.

– Jak to? – Podciągnął kolana, zasłaniając naprężony członek.

– Seks to choroba. Śmiertelna. I choruje na nią cała ludzkość. – Schowała serwetkę do kieszeni fartucha.

– Tak? Ciekawe… – uśmiechnął się Łapin. – To co z czułością? Przecież o niej mówiłaś?