Выбрать главу

Prestimion, ze zmarszczoną brwią i gryząc dolną wargę, nakazał mu gestem, by mówił dalej. Wiedział, że historia ma dalszy ciąg. Był tego pewien.

Tak.

— Wtedy, panie, przyszedł trzeci sen. Na bagnach Khyntoru, kiedy polowałem na stitmoje z księciem Akbalikiem, popełniłem potworny grzech. Byli z nami przewodnicy, ludzie z bagien i moja przewodniczka została powalona przez stitmoja, na którego polowałem, ale ja byłem tak zaaferowany polowaniem, że zostawiłem ją tam, gdzie upadła i ruszyłem w pogoń za zwierzęciem. Kiedy wróciłem dużo później, odkryłem, że zabiła ją i częściowo zjadła jakaś padlinożerna bestia.

— Więc to było to — powiedział Prestimion.

— Co, panie?

— To, co zrobiłeś. Powód, dla którego wyruszyłeś do Suvraelu. Akbalik napisał, że zrobiłeś w Khyntorze coś, czego ogromnie się wstydzisz i pojechałeś do Suvraelu, by odpokutować.

Twarz Dekkereta oblała się czerwienią płomienia.

— Wolałbym o tym nie mówić. Ale kazałeś mi powiedzieć, co maszyna Barjazida zrobiła z moim umysłem. Otóż z jej pomocą wszedł w niego, mój panie, i znalazł tam polowanie na stitmoje, i zmusił mnie, żebym znów to przeżywał. Tyle że tym razem było to dziesięć razy bardziej bolesne niż prawdziwe zdarzenie, bo wiedziałem dokładnie, co się wydarzy i nie mogłem temu nijak zapobiec. W kulminacyjnym momencie Barjazid był ze mną w tym zaśnieżonym lesie i wypytywał o porzucenie mojej przewodniczki, by biec za stitmojem. Chciał znać każdy szczegół tego wydarzenia, jak czułem się, przedkładając przyjemność polowania nad ludzkie życie, czy było mi wstyd, jak zamierzałem sobie poradzić z poczuciem winy. We śnie powiedziałem mu: „Czy jesteś moim sędzią?” A on odparł: „Oczywiście. Widzisz moją twarz?”. I zdarł swoje własne oblicze tak, jak można zdjąć maskę, a pod nim miał inną twarz, kpiącą, śmiejącą się, i to była moja własna twarz, mój panie. Moja własna.

Zgarbił się i odwrócił wzrok. Sprawiał wrażenie, jakby samo wspomnienie go przerażało.

— Nie wchodziłeś w te szczegóły, kiedy pierwszy raz opowiadałeś mi tę historię — wtrąciła Varaile. — Polowanie, przewodniczka, zdejmowanie maski.

— Nie, pani. Uznałem, że to temat zbyt straszny na zwykłą rozmowę. Ale teraz było życzeniem Koronala, bym… żebym opowiedział…

— Tak — przerwał mu Prestimion. — Co było dalej?

— Obudziłem się. Czułem wielki ból. Zobaczyłem Barjazida z maszyną w rękach. Chwyciłem go i zmusiłem do wyjaśnień, powiedziałem, że go aresztuję i zabieram na Zamek, żebyś się o wszystkim dowiedział.

— Ale ja byłem zbyt zajęty innymi sprawami, by cię wysłuchać — westchnął Prestimion. — A teraz Barjazid jest o krok od przekazania swojej maszyny Dantiryi Sambailowi.

— Wyjaśniłem wszystko Septachowi Melaynowi, sir. Wydał rozkaz natychmiastowego przechwycenia Barjazida i jego syna, o ile to możliwe.

— O ile to możliwe, właśnie. Ale on ma maszynę, która pozwala mu bawić się rzeczywistością. Przejdzie między patrolami tak, jak wyszedł z tuneli i z samego Zamku.

Prestimion wstał.

— Chodźcie za mną, oboje. Trzeba chyba omówić sprawy z moją matką.

* * *

Lady Therissa, siedząc za biurkiem w swoim małym, prywatnym gabinecie, słuchała w poważnej ciszy Prestimiona, który streszczał jej opowieść Dekkereta. Nawet kiedy skończył, długo milczała.

— To prawdziwe zagrożenie, Prestimionie — powiedziała w końcu.

— Owszem, zdaję sobie z tego sprawę.

— Czy już przyłączył się do prokuratora?

— Tego nie wiem, ale podejrzewam, że nie. Nawet mając do pomocy tę swoją diabelską zabawkę, podróż przez Kajith Kabulon i odnalezienie Dantiryi Sambaila na wybrzeżu Stoien nie będzie proste.

Varaile powiedziała:

— Sądzę, że masz rację. Zapewne jeszcze tam nie dotarł. Gdyby już był z Dantiryą Sambailem, zapewne użyliby maszyny do kontrolowania umysłów, by pogłębiać szaleństwo. Nie wydaje ci się, że doszłyby nas słuchy o całych miastach, które nagle wariują?

— Jestem tego pewien — przytaknął Dekkeret, który stał z boku, wyraźnie speszony, że znalazł się w największym sanktuarium Pani Wyspy. Kiedy przemówił, zdawał się być zaskoczony własną śmiałością, że nieproszony otworzył usta w obecności dwóch z trzech Potęg Królestwa i poruszył się, jakby chciał zniknąć z pola widzenia. Lady Therissa jednak uśmiechnęła się i nakazała mu gestem, by kontynuował. — Niewiele wiem o prokuratorze, choć nie słyszałem o nim nigdy nic, co byłoby dobre, ale znam Barjazida aż za dobrze. Jest skłonny użyć swojej maszyny w każdy sposób, jaki zasugerować mu może Dantirya Sambail.

Pani powiedziała:

— Czy jednak może ona być aż tak potężna, jak mówisz? Mamy tu na Wyspie, jak wiesz, urządzenia, które sięgają głęboko w umysł. Żadne jednak nie może zmusić człowieka, by wstał we śnie i szedł w głąb śmiercionośnej pustyni. Ani zmienić jeden rodzaj snu w inny.

— To, którego pozwoliłaś mi użyć, matko, ten srebrny diadem, kiedy piliśmy wino snów, czy to najpotężniejsze urządzenie, które tu macie?

— Nie. Są potężniejsze. Takie, które nie tylko dotykają umysłów, ale mogą też zaszczepić w nich przesłania. Nie odważyłam się pozwolić ci doświadczyć ich potęgi, nie bez długich miesięcy treningu potrzebnego, by z nich korzystać. Ale nawet one nie są tak potężne, jak te, z których korzysta Barjazid.

— Korzystałeś z urządzeń Wyspy? — zapytał Dekkeret. — Opowiedz mi, jak to było, mój panie!

— Jak było… — powiedział Prestimion, zamyślony. Przypomniał sobie tę dziwną podróż, czuł, jak wraca do niego sugestywne wspomnienie. — jak było. Dekkerecie, wracamy tu do tego samego problemu, który poruszyłeś, mówiąc, że nikt nie może poczuć siły cudzego snu. Jedyny sposób, by to zrozumieć, to założenie tego diademu.

— Panie, opowiedz mi mimo to, proszę.

Prestimion spojrzał daleko w przestrzeń, jakby przenikał wzrokiem ściany Wewnętrznej Świątyni i ponad trzema progami widział morze, błyszczące złoto w świetle południa. Przemówił bardzo cicho.

— To było jak bycie bogiem, Dekkerecie. Dało mi moc mentalnego komunikowania się z milionami ludzi. Mogłem naraz być wszędzie na Majipoorze w taki sposób, w jaki wszędzie jest atmosfera, albo pogoda, albo grawitacja.

Zmrużył oczy w szparki. Pokój, matka, żona, Dekkeret, wszystko zniknęło z jego świadomości. Zdawało mu się, że słyszy odgłos silnego wiatru. Przez zapierający dech w piersiach moment wyobraził sobie, że znów ma diadem na czole i że szybuje w górę i na zewnątrz, wznosi się wyżej niż Góra, rozciąga się nad ogromem świata swoim własnym, niepojętym ogromem i dotyka umysłów wszędzie, tysięcy, setek tysięcy, milionów, miliardów umysłów, zdrowych i biednych, chorych, sięga do nich, rozdaje słowa i pieszczoty, rozdaje pociechę błogosławionej Pani, leczącą moc Wyspy.

Wszyscy zgromadzeni w pokoju patrzyli teraz na niego. Zrozumiał, że odpłynął w jakiś daleki, dziwny stan świadomości, choć wciąż stał przed nimi. Dopiero po chwili poczuł, że w pełni powrócił.