Выбрать главу

Przygotował się na nie.

Jesteś wciąż przy mnie, matko? Potrzebuję cię.

Tak. Tak. Wciąż tam była. Prestimion czuł jej niewątpliwą obecność u boku.

Wtem, gwałtownie, zdał sobie sprawę, że do jego wysiłków dołącza druga, potężna siła, nowy bastion w tej walce. Z tego sprzymierzeńca płynęła dziwna moc, w niczym niepodobna do delikatnej i pełnej miłości emanacji Pani. Oczyma nowo przybyłego widział wszystko jakby z innym stopniem percepcji. Po chwili Prestimion rozpoznał źródło tej dziwnej zmiany pola widzenia, które stało się jakby podwójne. To musiał być Maundigand-Klimd, który w jakiś sposób wpiął się w łańcuch ataku. Jak inaczej można to było wytłumaczyć, jeśli nie wejściem su-suheryjskiego maga do walki?

Teraz, Prestimionie! Uderzaj!

Tak. Uderzył. Podczas gdy Barjazid zbierał siły do zadania ciosu, który zakończyłby walkę, Prestimion rzucił w niego całą siłę, jaką był w stanie zgromadzić.

Umiejętnością posługiwania się tymi urządzeniami Barjazid ogromnie przewyższał Prestimiona, ale duch, który wyniósł Prestimiona na tron Majipooru był silniejszy od ciemnej duszy, która skwierczała i płonęła w Venghenarze Barjazidzie. Poza tym u jego boku stała Pani i Maundigand-Klimd. Zaatakował Barjazida straszliwym pchnięciem mocy i od razu wiedział, że przełamał nim całą obronę wroga. Barjazid zatoczył się w tył, wybity z równowagi nagłym przypływem siły przeciwnika. Chwiał się i obracał, rozpaczliwie usiłując ustać.

Jeszcze raz! Jeszcze raz, Prestimionie!

Tak, jeszcze raz. I znowu, i znowu, i znowu.

Barjazid załamał się. Upadł. Leżał twarzą w dół w bagnistej ziemi, cicho pojękując.

Już nic nie broniło drogi do Dantiryi Sambaila.

15

— Widzicie go teraz? — zawołał Septach Melayn. — Namioty? Latacze? Czy to nie jest sam Dantirya Sambail? Ruszajmy, zanim znowu zniknie!

Nie rozumiał do końca, co się działo ani dlaczego, ponieważ Pani opuściła jego umysł. Jedyne, czego był pewien, to że obóz prokuratora, jeszcze przed chwilą ukryty pod nowym płaszczem niewidzialności, pojawił się przed nimi gwałtownie i był tam, otwarty i bezbronny. Świat kipiał dziwnością, sieć przeznaczenia plątała się raz za razem i Septach Melayn zrozumiał, że przyszła pora, by zakończyć to wszystko. Kolejna okazja może się nie trafić.

Dziwne, że wszystkie bariery opadły tak łatwo. Ale Septach Melayn podejrzewał, że dokonanie tego nie było wcale łatwe i że właśnie rozstrzygnęła się jakaś straszna, niewidzialna bitwa.

— Tam… tak — powiedział Navigorn, zaskoczony. — Widzę obóz. Ale jak…?

— To dzieło Prestimiona. Czuję, że on to zrobił. Jest teraz blisko nas. Chodźmy, bracia! Szybko!

Wypadł biegiem na polanę, już z obnażonym mieczem w dłoni. Gialaurys biegł po jego prawej stronie, Navigorn po lewej, a za nimi wojska, które przyprowadzili z północy wysypywały się z lataczy, by przyłączyć się do walki. To nie była dokładnie zaplanowana bitwa, lecz dziki rajd, karkołomny i zawzięty.

— Znajdźcie prokuratora! — wrzasnął Gialaurys głosem jak uderzenie gromu. — Najpierw prokurator!

— I Mandralisca! — zawołał Septach Melayn. — Ci dwaj nie mogą uciec!

Ale gdzie oni byli? Panowało wielkie zamieszanie. Obóz pełen był ogłupiałych żołnierzy, którzy biegali w gorączkowej wrzawie i nieporządku i nie dało się powiedzieć, kto był gdzie.

Kiedy szli przez obóz, jakiś chudy, wysuszony starzec, który leżał na ziemi, wstał niepewnie i szedł bez celu w ich kierunku. Jego oczy były matowe i prawie puste, twarz zniekształcona, jedna jej cześć wyginała się w dół, jakby niedawno miał udar. Na głowie miał jakieś mechaniczne urządzenie, może magiczne. Wydawał z siebie niskie, niezrozumiałe odgłosy, niespójny bełkot. Wyciągnął drżące dłonie w stronę Navigorna, który był najbliżej. Navigorn odepchnął go z pogardą, rzucając na ziemię jak stos szmat.

— Ach, czyżbyś go nie znał? — powiedział Gialaurys. — To Barjazid! Przeklęty sprawca całego tego zamętu. A przynajmniej to, co z niego zostało. — Po tych słowach odwrócił się, by przebić starca ostrzem.

Ale Septach Melayn, jak zawsze szybszy, już pozbył się go błyskawicznym pchnięciem.

— Tam chyba jest Mandralisca — powiedział Navigorn, wskazując drugi koniec polany.

I faktycznie, widać tam było najwierniejszego ze sług Dantiryi Sambaila, skradającego się wzdłuż ściany palm manganoza, szukającego drogi ucieczki.

— Jest mój — powiedział Navigorn i pobiegł za nim.

— Tam jest prokurator! — zawołał Septach Melayn. — Zajmę się nim osobiście.

Tak. Dantirya Sambail stał pięćdziesiąt stóp od nich i uśmiechał się ponad zgiełkiem pola bitwy, którym stał się jego obóz. Nie był przygotowany do walki, ubrany tylko w prostą, lnianą tunikę i miękkie skórzane buty z długimi czubami. Gdzieś jednak zdobył solidną szablę i długi, wąski sztylet. Spojrzał na Septacha Melayna i skinął na niego, wyzywając na pojedynek. Dziwne, fioletowe oczy prokuratora patrzyły niemal z miłością z jego mięsistej, rumianej twarzy.

— Tak — powiedział Septach Melayn. — Zmierzmy się, Dantiryo Sambailu.

Zbliżali się do siebie powoli, ostrożnie mierząc się wzrokiem, jakby poza nimi na polanie nie było nikogo. Prokurator w lewej ręce trzymał szablę, w prawej sztylet. To dziwne, pomyślał Septach Melayn. O ile było mu wiadomo, Dantirya Sambail był praworęczny, a potężna szabla była zawsze jego ulubioną bronią. Co planował? Czy chciał odbić miecz Septacha Melayna w bok silnym zamachem szabli i przebić jego niechronione serce sztyletem?

Nieważne. To się nie stanie. Septach Melayn był pewny, że nadeszła chwila, w której w końcu uwolni świat od tego potwora.

— Na polu pod Granią Thegomar też zaatakowałeś Prestimiona dwoma ostrzami, prawda, Dantiryo Sambailu? — zapytał go Septach Melayn przyjaźnie, wręcz serdecznie. — I uderzyłeś, jak pamiętam, toporem, zarazem próbując dosięgnąć go szablą. A mimo to cię pokonał, jak słyszałem. — Podczas gdy mówił, przeciwnicy krążyli wokół siebie po kole, próbując wmanewrować przeciwnika w mniej korzystną pozycję. Septach Melayn był młodszy, wyższy i szybszy, prokurator cięższy i silniejszy. — Tak, pokonał cię i darował ci życie. Ale ja nie jestem Prestimionem, Dantiryo Sambailu. Kiedy cię zwyciężę, będzie to twój koniec. I, powiedziałbym, rychło w czas.

— Za dużo gadasz, człowieczku od kwiatków i loczków. Ty mały lalusiu! Ty przerośnięty dzieciaku!

— Jestem lalusiem? No, może i tak. Ale dzieciakiem? Dzieciakiem, Dantiryo Sambailu?

— Tak, jesteś tylko nieznośnym dzieckiem. Dalej, Septachu Melaynie, pokaż nam próbkę twojego słynnego fechtowania.

— Zademonstruję ci ją z całą, płynącą z głębi duszy przyjemnością.

Septach Melayn zrobił krok w przód, umyślnie odsłaniając się, by sprowokować Dantiryę Sambaila do pokazania, co zamierza zrobić ze swym orężem. Ale ten usunął się tylko na bok, potrząsając szablą i sztyletem, jakby sam nie był pewien, którego użyć. Septach Melayn wykonał szybkie pchnięcie, tylko po to, by prokurator mógł zobaczyć błysk słońca na szybko poruszającym się ostrzu. Dantirya Sambail uśmiechnął się i skinął z aprobatą.

— Dobra robota, dzieciaku, bardzo dobra. Ale nie upuściłeś mi krwi.

— Nie, gdyż postanowiłem ciąć powietrze — powiedział Septach Melayn. — Ale spróbuj tego. Dzieciak, powiadasz?