Выбрать главу
* * *

Niczym we śnie Prestimion przemierzał ogromną salę, zaglądając do skrzyń, które służba zdążyła już otworzyć.

Widział zatopiony w bryle skrzącego się kryształu wspaniale szczegółowy wiejski pejzaż: zielony dywan mchu, drzewa o jaskrawożółtych liściach, fioletowe dachy ślicznego, nieznanego mu miasteczka, a wszystko tak prawdziwe, tak żywe, jakby rzeczywiście istniejące miejsce jakimś cudem zaklęto w kamień. Dołączony do tego daru zwój informował, że jest to dar obywateli Glau, miasteczka w prowincji Thelk Sammminon, będącej częścią zachodniego Zimroelu. Towarzyszyła mu szkarłatna kapa starannie utkana wypukłym wzorem z, głosił zwój, najcenniejszej wełny wodnych robaków.

Widział kosz najrzadszych wielobarwnych gemm, pulsujących złotem, brązem, purpurą i szkarłatem niczym miniatura zachodu słońca tak wspaniałego, że trudno go sobie wyobrazić. Widział lśniący płaszcz kobaltowobłękitnej barwy z piór, według dołączonej noty, słynnych ognistych żuków z Gamarkaim, olbrzymich owadów przypominających ptaki, odpornych na dotyk płomienia, którą to odpornością miał się odznaczać także sam dar. Widział pięćdziesiąt lasek cennego czerwonego węgla z Hyanng; jego dym miał ponoć moc uleczenia każdej cielesnej dolegliwości władcy.

Widział wykwintny zestaw figurynek, kunsztownie wyrzeźbionych z jakiegoś lśniącego, zielonego przezroczystego kamienia. Według opisu przedstawiać miały stworzenia typowe dla okręgu Karpash; tuzin nieznanych a niezwykłych stworów przedstawionych w najdrobniejszych szczegółach futer, kłów i szponów. Ogrzane oddechem Prestimiona zaczęły prychać, poruszać się, gonić jedna drugą w więzieniu skrzyni.

Widział…

Zgrzytnęły otwierające się drzwi sali, wpuszczając do środka… kogo? Nawet tu nie zazna samotności!

Prestimion usłyszał dyskretne kaszlnięcie i lekkie kroki. Wytężył wzrok, starając się przebić nim mrok, w którym pogrążona była przeciwległa ściana.

Zbliżał się do niego człowiek szczupły, wręcz kruchy.

— Ach, więc tu jesteś, Prestimionie. Akbalik powiedział mi, gdzie cię szukać. Uciekłeś od tego całego zamieszania?

Septach Melayn, kuzyn w drugiej linii diuka Tidias, był mężczyzną długonogim, eleganckim, niezwyciężonym szermierzem i wzorem dandysa, a także starym, wypróbowanym przyjacielem Prestimiona. Nadal miał na sobie bogaty strój, który przywdział na ceremonię koronacyjną: szafirową tunikę wyszywaną złotym naprzemiennym wzorem kwiatów i liści oraz sznurowane złote koturny. Złote włosy, opadające na ramiona w starannie kształtowanych lokach, ujmowały trzy spinki zdobne szmaragdami. Krótka, spiczasta, rudoblond bródka wyglądała na przystrzyżoną przed zaledwie kilku minutami.

Melayn zatrzymał się o dobre dziewięć stóp od przyjaciela. Podparty pod boki, rozglądał się wokół, nie kryjąc zdumienia.

— No, no — powiedział, odzyskawszy głos. — No i jesteś w końcu Koronalem, mój Prestimionie. Koniec z całym tym wściekłym szaleństwem. Jeśli potrzebne ci na to dowody, masz ich wokół siebie aż za wiele.

— Owszem, jestem Koronalem — przyznał Prestimion głosem iście grobowym.

Przyjaciel spojrzał na niego spod ściągniętych brwi, wyraźnie zdziwiony.

— Strasznie jesteś ponury — zauważył. — Zostałeś królem, władcą świata… czy cię to nie cieszy, panie? Po tym, przez co przeszliśmy, żebyś mógł nim zostać?

— Cieszy? — Prestimion wydobył z siebie coś, co miało udawać chichot. — A cóż to za powód do radości, Septachu Melaynie? Byłbyś łaskaw mi objaśnić? — Poczuł nagły ból głowy między oczami. Coś się w nim rodziło, czuł to, coś mrocznego, coś gwałtownego, wściekłego, wrogiego, coś, czego istnienia nie czuł nigdy wcześniej. W jednej chwili pękła tama i nic nie powstrzymywało już zaskakująco wielkiej fali zaskakującej, przejmującej goryczy. — Mówisz „władca świata”? Można wiedzieć, co to właściwie znaczy? Jeśli nie wiesz, to ci powiem, przyjacielu: czekają mnie teraz długie lata ciężkiej pracy, od której wyschnę jak stary sztywny rzemień, a potem, kiedy stary Confalume w końcu umrze, przeniosę się do ciemnego, posępnego Labiryntu, by już nigdy nie zobaczyć światła dnia. Więc pytam: gdzie tu widzisz radość? W czym?

Melayn gapił się na niego, zdumiony. Zabrakło mu słów. Jeszcze nigdy nie widział takim przyjaciela.

— Ach — powiedział po chwili. — Ach, w jaki nastrój wpadłeś w dzień koronacji.

Samego Prestimiona też zdumiał ten wybuch gniewu i goryczy. Przecież to nie tak — pomyślał, nagle zawstydzony. Przemawia przeze mnie szaleństwo. Muszę coś zrobić, nadać lżejszy ton tej rozmowie. Udało mu się, choć z trudem, oddalić od siebie smutne myśli. Znów był sobą; zupełnie innym tonem, swobodnym choć ciągle nieco sztucznym powiedział:

— Nie mów do mnie „panie”, Septachu Melaynie, przynajmniej kiedy jesteśmy sami. Brzmi to strasznie sztywno i formalnie. I służalczo.

— Przecież jesteś moim panem, panie. Walczyłem o to dzielnie, czego mogę dowieść bliznami.

— Nie przestałem przez to być Prestimionem.

— Nie przestałeś, Prestimionie. Doskonale. Jesteś więc Prestimionem. Jak sobie życzysz, panie.

— Na litość Bogini, Septachu Melaynie…! — Prestimion musiał się uśmiechnąć, choć kwaśno, bo to z niego przecież zakpiono. Ale czego mógł się spodziewać po tym człowieku, jeśli nie frywolnych żartów i kpin?

Przyjaciel odpowiedział mu uśmiechem. Obaj robili, co mogli, by jak najbardziej przekonywująco udawać, że Koronal nie stracił panowania nad sobą, nie wybuchł i w ogóle nic się nie stało.

— Co takiego ściskasz właśnie w dłoni, Prestimionie?

— O to pytasz? No właśnie… cóż to takiego… — Rzut oka na kawałek złotobrązowej skóry wyjaśnił wszystko. — Różdżka z rogu gampeliparna, wyobraź sobie. Zmieni kolor ze złotawego na fioletowo-czarny, kiedy Koronal przesunie nić nad półmiskiem z zatrutym jedzeniem.

— Wierzysz w to, prawda?

— W każdym razie mieszkańcy Bailemoony wierzą. A tu… popatrz, Septachu, mamy opończe z futra z brzucha lodowego kuprei, żyjącego powyżej granicy wiecznego śniegu na szczytach gór Ginghar. Podobno.

— Zdaje mi się, że lodowy kuprei to gatunek wymarły, panie.

— Wielka szkoda, jeśli dobrze ci się zdaje. — Prestimion pogładził aksamitne, grube futro. — Jakie miękkie. A tu… — poklepał belę, bardzo ozdobnie opieczętowaną — …tu mamy coś pochodzącego z bardzo dalekiego południa. Pasy niezwykle aromatycznej kory bardzo rzadkiego drzewa quinocha. Ten oto piękny kubek wyrzeźbiono z jadeitu z Vyoringmong, tak twardego, że pół życia zmarnujesz próbując wypolerować kawałek wielkości pięści. Zaś to… — Prestimion rozpoczął beznadziejną walkę z uchylonym wiekiem skrzyni, z której wystawał jakiś cud lśniący srebrem i krwawnikiem. Walkę tak gorączkową, jakby każda kolejna niezwykłość miała pomóc mu pokonać jakoś pomieszane z przygnębieniem zdenerwowanie, które było przecież winne jego obecności w sali. Nie udało mu się jednak oszukać Septacha Melayna. Poza tym Melayn nie miał zamiaru udawać, że zapomniał już o niedawnej manifestacji prawdziwego cierpienia przyjaciela.