Prestimion westchnął ciężko. Odrzucił książkę, podszedł do drzwi.
— Dobrze, niech będzie — powiedział, zrezygnowany.
List zapieczętowany był jego osobistą pieczęcią, Septach Melayn wysłał go więc oficjalnie, jako regent. Sprawa musiała być rzeczywiście pilna, może wiązała się jakoś ze zdarzeniami dzisiejszego dnia? Prestimion złamał ją, rozłożył kartę.
— Nie — powiedział, przebiegając wzrokiem po literach. Czuł bicie pulsu w skroniach. Przymknął oczy. — Na wszystkie demony Triggoin, nie.
— Panie?
— Masz, sam przeczytaj.
Była to krótka wiadomość i nawet Gialaurys, sunący palcem wzdłuż rzędu liter i powoli, pracowicie sylabizujący pod nosem kolejne słowa, szybko sobie z nią poradził. Podniósł wzrok, jego kamienna twarz poszarzała od szoku.
— Dantirya Sambail uciekł z Zamku? Mandralisca też? Próbują ucieczki na Zimroel, chcą ustanowić tam rząd w opozycji do twojego? Przecież… panie, to przecież niemożliwe! Jak to…? Czy to kolejny dowcip w stylu naszego przyjaciela? Jak sądzisz?
Prestimion zdołał się uśmiechnąć, ale nie był to uśmiech wesoły.
— Obawiam się, że nawet jego poczucie humoru nie sięga tak daleko.
— Dantirya Sambail! — krzyknął Gialaurys. Nie potrafił ustać w miejscu, chodził po komnacie wielkimi krokami. — Musi być w tym jakaś zdrada, panie. Gdybyśmy zabili go od razu, tam, na polu bitwy, to by się nigdy…
— Gdybyśmy… no tak. Gdybyśmy. Nie jest to stwierdzenie szczególnie użyteczne. — Prestimion podniósł list do oczu. Odczytywał go raz za razem, jakby spodziewał się, że kolejna lektura może zmienić jego treść na mniej przerażającą. Ale nic się nie zmieniało, tylko usłyszał głos Maundiganda-Klimda, słowa wypowiedziane tego dnia, kiedy mag rozpatrywał konsekwencje przywrócenia Dantiryi Sambailowi pamięci wojny. Widział… dwuznaczności. Wiele rozbieżnych ścieżek.
Tak — pomyślał Prestimion. Wiele rozbieżnych ścieżek. A teraz muszę przejść je wszystkie.
Część Druga
Księga Poszukiwań
1
Jak mogę pozostać na Zamku po tym, co się stało? — spytał Navigorn. Jego mocna, wyrazista twarz była w tej chwili prawdziwą maską cierpienia. — Okryłem się hańbą, mój panie. Nie mogę spojrzeć w oczy uczciwym ludziom. Wyznaczyłeś mi obowiązki, a ja nie potrafiłem się z nich wywiązać i popatrz, do czego doprowadziłem. Cóż innego mogę zrobić niż opuścić Zamek, udać się na wygnanie? Błagam cię, panie, pozwól mi…
Prestimion uniósł dłoń.
— Spokojnie, Navigornie — powiedział. — Nie wątpię, że to miało prawo wstrząsnąć tobą i wstrząsnęło, ale ja nadal potrzebuję cię przy swym boku. Prośbie o zezwolenie na opuszczenie Zamku odmawiam. Uspokój się i bądź uprzejmy powiedzieć mi, jak doszło do tej ucieczki.
— Gdybyśmy tylko mieli pewność…
— Nie macie pewności. Rozumiem. A co przypuszczacie?
— Powiem ci wszystko, co wiem.
Navigorn wstał z ławki po lewej ręce Prestimiona. Zaczął chodzić po sali, jak zwierzę zamknięte w zbyt małej klatce.
Spotkanie odbywało się nie w sali królewskiej, lecz w skromnej, surowej sali tronowej Lorda Stiamota, chyba przypadkiem ocalałej w niezmienionym stanie, sąsiadującej przez ścianę z majestatycznymi, oszałamiającymi świetnością komnatami, będącymi jądrem współczesnego Zamku, małej, pozbawionej dekoracji, umeblowanej prostym marmurowym fotelem dla Koronala, niskimi ławkami przeznaczonymi dla ministrów i dywanem z Makroposopos w stłumionych kolorach, prawdopodobnie kopią oryginału, pochodzącego z czasów Stiamota.
Ale czasy Stiamota odeszły w przeszłość siedem tysięcy lat temu. Sala, w której znajdowali się teraz zastąpiona została przez inne komnaty ceremonialne, zbudowane przez Lorda Makhario, które po wielu stuleciach ustąpiły miejsca kolejnym, jeszcze wspanialszym. Lord Confalume wyposażył je w tron tak niezwykle przepyszny, że wydawał się odpowiedni dla bogów raczej niż ludzkich władców. Jednak Prestimion, po powrocie z wizyty w miastach Góry, zaczął używać do pracy bezpretensjonalnej sali Stiamota, przedkładając jej prostotę nad przytłaczający przepych komnat Confalume’a. Rozbawiła go informacja, że po pierwszych tygodniach swych krótkich rządów Korsibar postąpił podobnie.
W spotkaniu uczestniczyli wyłącznie jego najbliżsi współpracownicy: Septach Melayn, Gialaurys, Maundigand-Klimd, oraz bracia: Abrigant i Teotas. Prestimion zdawał sobie sprawę z tego, że powinien zaprosić także Volgaza Sara, oficjalnego przedstawiciela Pontyfikatu na Zamku oraz hierarchinię Marcatain, jako reprezentanta Pani Wyspy, w tej chwili nie wiedział jednak, jak przyznać się Pontifexowi — i matce — do wielkiego oszustwa, którego dopuścił się kosztem całego świata. Rządził więc, jakby był jego jedyną Potęgą, nie dzieląc się władzą i odpowiedzialnością z reprezentantami władzy, która konstytucyjnie przewyższała jego władzę.
Nie mogło to trwać wiecznie. Kryzys wywołany przez ucieczkę Dantiryi Sambaila już zmusił go do ujawnienia zdumionym braciom prawdy o wymazaniu pamięci. Im mógł zaufać, wiedział, że będą milczeć tak długo jak on, ale nie mógł zażądać milczenia ani od matki, ani od Confalume’a.
Navigorn nadal chodził po sali, tam i z powrotem.
— Ktoś kogoś przekupił, co do tego nie mam żadnych wątpliwości — powiedział. — Mandralisca…
— Ten demon! — przerwał mu Gialaurys.
— Demon, tak. Sprawdza, czy jedzenie prokuratora nie zostało zatrute, a sam jest jak trucizna. Zamknęliśmy go i uznaliśmy, że jesteśmy bezpieczni, a on powoli, cierpliwie nakłaniał strażników do zdrady, obiecując… to nie jest jasne… wielkie posiadłości w Zimroelu lub coś w tym guście. W każdym razie brakuje czterech ludzi. Uwolnili go i znikli, jakby ich nigdy nie było.
— Masz ich nazwiska, prawda? — zainteresował się Septach Melayn.
— Oczywiście.
— Znajdę ich, choćby się zapadli pod ziemię. I ukarzę w najsurowszy przewidziany przez prawo sposób. — Wygiął przegub szybkim, lekkim ruchem, jakby przecinał powietrze ostrzem niewidzialnego miecza. — A swoją drogą ciekawe, czy w naszym świecie pojawiło się już kiedyś takie jak on wcielenie niegodziwości. Od pierwszego spojrzenia widziałem…
— Tak, pamiętam. — Prestimion uśmiechnął się słabo. — Igrzyska pogrzebowe ku czci starego Pontifexa. Założyliśmy się o wynik szermierki na kije, a ty postawiłeś przeciw Mandralisce z czystej nienawiści do tego człowieka, chociaż wiedziałeś, że jest lepszy. Dzięki czemu wzbogaciłem się o pięć koron. — Spojrzał na Navigorna. — W porządku, pora wrócić do twojej historii. Mandralisce udało się uciec. Jakim cudem udało mu się dotrzeć do prokuratora, uwięzionego w innej części tuneli?
— Tego też jeszcze nie wiemy, panie, ale kolejne przekupstwo wydaje się pewne.
— Jak źle musisz płacić ludziom, że chętnie sprzedają się więźniom? — warknął Teotas.
Navigorn obrócił się na pięcie, jakby słowa młodszego brata Koronala boleśnie go zraniły. Jego oczy zapłonęły szalonym gniewem, ale Teotas, smukły, jasnowłosy młody mężczyzna, niezwykle podobny do swego królewskiego brata, lecz znacznie od niego gwałtowniejszy, odpowiedział mu równie gniewnym spojrzeniem. Przez chwilę wydawało się, że tych dwóch będzie chciało walczyć, ale w chwili, gdy Prestimion już miał nakazać interweniować Gialaurysowi, Navigorn odwrócił się i, ze zmęczeniem i rezygnacją wypisanymi na twarzy, powiedział cicho: