Выбрать главу

Nadal jednak znał nazwy mijanych fenomenów natury, choćby zaskakującej Fontanny Win, gdzie, jak twierdził, stworzenia zbyt małe, by dostrzec je gołym okiem prowadzą naturalną fermentację w podziemnym zbiorniku, a gejzer wyrzuca ich produkt w powietrze pięć razy dziennie.

— Nie chciałbyś go pić, panie — przestrzegł Gialaurysa, który wyraził zainteresowanie tym zjawiskiem.

Były też Tańczące Wzgórza… Ściana Płomienia… Wielki Sierp… Sieć Klejnotów…

Jechali mila za milą. Mijały dni, mijały tygodnie. Podążali niezmiennie na wschód. Góra za ich plecami malała i nikła, znikły też wioski, które do tej pory pojawiały się przy drodze, choć coraz rzadziej, nie widzieli już niczego oprócz rozległych stepów porośniętych gęstą trawą o różnych odcieniach: kobaltowym, bordowym, indygo, kremowego pierwiosnka, szafranu, chartreuse.

— Jesteśmy już blisko Wielkiego Oceanu — powiedział w pewnym momencie Abrigant. — Przyjrzyjcie się, jak wygląda ta ziemia. I rośnie tu tylko trawa, jak na wilgotnym piasku. Morze musi już być blisko.

— Bardzo w to wątpię — burknął Gialaurys. Ekspedycja poszukiwawcza dawno przestała mu się podobać, uważał ją w najlepszym razie za lekkomyślną. Spojrzał pytająco na Vroona. — Moim zdaniem od morza dzieli nas jeszcze rok drogi. Co do dnia. A ty jak sądzisz, mały?

— Och, morze, morze. — Galielber Dorn wydał przez dziób terkoczący odgłos, będący vroońskim odpowiednikiem uśmiechu. Pomachał mackami mniej więcej na wschód. — Morze jest daleko, bardzo daleko.

Trawiaste stepy skończyły się wkrótce, zastąpiła je kraina bladofioletowych granitowych wzgórz, w niczym nie przypominających typowego nadmorskiego krajobrazu, który po pewnym czasie ustąpił miejsca gęstemu lasowi drzew o grubych liściach, dających jaskrawe okrągłe owoce nieznanego im rodzaju, oblepiających każde wolne miejsce na gałęzi, wyglądających jak złote lampy wśród zielonej nocy.

Mimo manifestowanego głośnym burczeniem niezadowolenia Gialaurysa, nie był jeszcze gotów zrezygnować z pościgu za prokuratorem. Wszyscy zaczęli szukać Dantiryi Sambaila w snach. Był to często stosowany i czasami skuteczny sposób zdobywania informacji, gdy zawodziły wszystkie inne sposoby.

I rzeczywiście, nie musieli długo czekać na rezultaty. Mnóstwo rezultatów. Jak się szybko okazało, za wiele rezultatów. Abrigant, oddawszy się snom, poprzedzonym prośbą zaniesioną do Pani Wyspy, otrzymał jasną wizję prokuratora i jego zausznika, którzy zatrzymali się w wiosce niskich, okrągłych chat, krytych niebieską dachówką, stojących nad bystrym strumieniem. Obudził się przekonany, że od tego miejsca dzieli ich niespełna sześćdziesiąt mil i że powinni jechać na zachód. Ale… Gialaurys także śnił o uciekinierach i ich obóz zobaczył na słodkiej łące, którą pozostawili za sobą, w tym miejscu, gdzie widzieli stada drapieżnych ptaków o żółtych szyjach. Przemawiający do niego głos powiedział wyraźnie, że przed wielu tygodniami wyprzedzili prokuratora nocą, nawet sobie tego nie uświadamiając i oddalili się od niego o wiele tysięcy mil na wschód, jeden z kapitanów Prestimiona, pochodzący z północnozachodniego Alhanroelu, Yeben Kattikawn, równie jak Gialaurys pewien był, że prokurator z Mandraliscą podróżują skradzionym ścigaczem i właśnie docierają do brzegów jeziora Embolain o jedwabiście gładkich wodach, w tej części wschodniego Alhanroelu, o której wiedzieli wszyscy, choć nikt nie potrafił powiedzieć dokładnie, gdzie się znajduje. Sam Prestimion natomiast, zmagając się z problemem całą noc, przewracając się z boku na bok, obudził się przekonany, że Dantirya Sambail objechał ich przez Tańczące Wzgórza, które widział we śnie w najdrobniejszych detalach. Widział też ich latacz, przesuwający się szybko po niestabilnym grzbiecie wzgórz mniej więcej na północ. Mieli zamiar zatoczyć wielki łuk i objechać Zamkową Górę w drodze na przeciwległe wybrzeże.

Taki zbiór sprzecznych relacji nie był oczywiście żadną pomocą. W południe, kiedy zatrzymali się na odpoczynek w zagajniku wysokich paproci o szarych liściach i pniach porośniętych szkarłatnym futrem, Prestimion odciągnął na bok Maundiganda-Klimda i poprosił go o wyjaśnienie fenomenu różnorodnych snów. Su-Suheris, nie biorący udziału w ogólnym śnieniu, ponieważ jego rasa nie szuka objawienia w ten sposób, odparł spokojnie, że podejrzewa czarnoksięstwo.

— Sądzę, że to fałszywe tropy, zaszczepione wam w głowach przez przeciwnika — powiedział. — Uciekinier może rzucić zaklęcia rozproszenia sprawiające, że tropiący go schodzą z właściwej ścieżki. Wasze sny zawierają wszystkie konieczne elementy i świadczą o tym, że prokurator rzucił właśnie takie zaklęcie, albo rozkazał komuś je rzucić.

— A ty? Jak sądzisz, gdzie jest w tej chwili?

Czarnoksiężnik natychmiast wszedł w trans, jego głowy złączyły się w porozumieniu i tak stał przed Koronalem na chwiejnych nogach, nie odzywając się słowem. Najwyraźniej przebywał teraz w innym świecie. Z południa wiał delikatny, słodki wietrzyk, zaledwie muskający liście paproci. Świat zamarł, cichy i nieruchomy, na chwilę wydającą się trwać nieskończoność. Nagle cztery oczy maga otworzyły się, patrząc jeszcze bardziej posępnie niż zazwyczaj.

— Jest wszędzie i nigdzie jednocześnie.

— A to znaczy…? — spytał z anielską cierpliwością Prestimion, nie mogąc doczekać się sensownego wyjaśnienia.

— Że daliśmy mu się oszukać. Jak dzieci. Jest jak podejrzewałem, sam prokurator lub mag na jego usługach zasiał zamieszanie nad wschodnimi prowincjami i ci, nieliczni, ludzie, których spotykaliśmy, tylko wyobrażali sobie, że widzieli uciekinierów. Informacje, które do tej pory otrzymywaliśmy, są bezwartościowe. Obawiam się, że obrazy ze snów Abriganta i Kattikawna też.

— Czy twój trans pozwala stwierdzić, gdzie jest?

— Obawiam się, że tylko to, gdzie go nie ma — odparł Su-Suheris. — Spodziewam się jednak, że twój sen będzie bliższy prawdy niż sen Gialaurysa: Dantirya Sambail zapewne wcale nie dotarł tak daleko. Zapewne udawał tylko ucieczkę na wschód, pozwolił nam myśleć, że zmierza ku brzegom Wielkiego Morza, a w rzeczywistości uciekał w zupełnie innym kierunku.

Prestimion kopnął gniewnie gąbczastą złotą ziemię.

— Od początku podejrzewałem, że to właśnie zrobi. Skieruje nas na bezludny, nieznany wschód, a potem zawróci gdzieś, ominie Górę i poszuka zachodniego portu, gdzie znajdzie transport na Zimroel.

— Wygląda na to, że tak właśnie postąpił, panie.

— Ale i tak znajdziemy go, gdziekolwiek jest. Mamy stu czarnoksiężników na jego jednego. Więc jesteś pewien, że nie ma go przed nami?

— Nie jestem pewien niczego, panie, ale nie wydaje mi się to prawdopodobne. I nie widzę sensu w dalszej jeździe na wschód. Intuicja, której ufam, mówi mi, że jest za nami i że z każdym dniem się od niego oddalamy.

— Oczywiście, póki jedziemy w złym kierunku. Jak widać, do tej pory ścigaliśmy senną marę.

Znikło ostatnie usprawiedliwienie kontynuowania podróży, pozostała tylko chęć podróży nieznaną krainą. A to nie wystarczało. Prestimion klasnął w dłonie.

— Gialaurysie! Abrigancie!

Podbiegli do niego obaj, a on wyjaśnił im, czego dowiedział się od Maundiganda-Klimda.