— I świetnie. — Gialaurys uśmiechnął się z satysfakcją. — Zaraz poinformuję wszystkich, że wracamy na Górę.
Abrigant dzielnie bronił swej koncepcji wioski krytych błękitną dachówką chat, odległej o zaledwie sześćdziesiąt mil, ale Prestimion doskonale wiedział, że głupotą byłoby ściganie kolejnego wytworu wyobraźni. Nie bez smutku zrezygnował z przygody i pozwolił Gialaurysowi zarządzić odwrót.
Tego wieczoru zatrzymali się na nocleg w lesie. Z wilgotnej ziemi wstawała fioletowa mgła, zmieniając kolor szarych, napływających o zachodzie chmur na fioletowy, zaś nachylające się słońce prześwietliło liście, nadając im magiczną barwę przezroczystej czerwieni. Prestimion długo stał patrząc na zachód, w owo dziwne światło, aż wreszcie słońce znikło za daleką Zamkową Górą i ze wschodu nadbiegła na niego ciemność, zrodzona z dalekiej krainy na wybrzeżu Wielkiego Morza, którego ogromu, był o tym przekonany, nie będzie mu dane ujrzeć.
A jednak ujrzał go zaledwie kilka godzin później, kiedy, gdy tylko zamknął powieki, objawił mu się sen jak żywy, z najdrobniejszymi szczegółami. We śnie tym nie zrezygnowali z pościgu, jechali na wschód, coraz dalej i dalej, i dalej, aż za ostatnią oznakę cywilizacji, osadę Kekkinkork, gdzie wydobywano błękitny morski szpat, użyty w dawnych czasach przez Lorda Pinitora do przyozdobienia murów Bombifale. Tuż za Kekkinkork leżało Wielkie Morze, ukryte za grzbietami klifów, ciągnących się wzdłuż wybrzeża, na północ i południe daleko, jak okiem sięgnął, wspaniałą, pozornie nieskończoną barierą lśniącego, czarnego kamienia, przeszywaną błyszczącymi żyłami białego kwarcu. Było w niej tylko jedno otwarcie, wąska drzazga przejścia, przez które przedzierał się blask poranka i w tym śnie Koronal pobiegł ku niej, zszedł na dół, spotkał oczekującą go falę przyboju, wszedł do różowej, łagodnie falującej wody, stał w oceanie, pokrywającym blisko połowę gigantycznej planety…
Śnił, że stoi na skraju świata.
Gdzieś tam, daleko, było też zachodnie wybrzeże Zimroelu. Nieprawdopodobnie daleko, ukryte za linią horyzontu. Patrzył przed siebie starając się, bezskutecznie, uświadomić sobie ogrom przestrzeni, dzielącej go od drugiego brzegu. Ludzki umysł nie był w stanie jej ogarnąć. Ogarniał tylko wodę, jasnoróżową na piasku, dalej bladozieloną, jeszcze dalej turkusową i wreszcie nasyconą błękitem. Potem była już tylko szarość o odcieniu lazuru, niepostrzeżenie przechodząca w niebo.
Nie był w stanie uwierzyć, że jest gdzieś kres bezkresnego oceanu, choć racjonalna część umysłu podpowiadała mu, że musi być. Daleko, tak daleko, że do dziś nie zbudowano statku mogącego pokonać tę drogę. Przed nim naprawdę był kontynent, Zimroel, a dalej Morze Wewnętrzne, które wydawało mu się takie wielkie, kiedy, dawno temu, płynął z Alaisor do Piliplok, choć w porównaniu z tym oceanem miało rozmiar zaledwie sadzawki, a gdyby podróżować dalej na wschód stanęłoby się wreszcie na brzegu Alhanroelu o tysiącu miast, Alhanroelu z jego Zamkiem, z jego Labiryntem, a on stał właśnie na brzegu Alhanroelu, na jego przeciwległym brzegu, patrzył w kierunku Zimroelu i nie pojmował dzielącej go od niego odległości…
— Prestimionie — rozległ się cichy głos.
Był to głos Thismet.
Obrócił się i zobaczył, jak wychodzi na piasek przez wąskie przejście w czarnych skałach klifu, jak biegnie ku niemu, uśmiecha się, wyciąga ręce. Ubrana była tak jak wtedy, w jego namiocie, stojącym w cichej Dolinie Gloyn, tuż przed ostatnią bitwą wojny domowej. Przybyła wówczas przyznać się do błędu, jaki popełniła zachęcając brata do sięgnięcia po koronę, ofiarować mu siebie, stać się jego narzeczoną, towarzyszką życia: śnieżnobiała suknia, a pod nią nic, tylko jej smukłe, piękne ciało, wokół którego słońce rysowało złote halo.
— Możemy popłynąć na Zimroel, Prestimionie — powiedziała. — Chciałbyś? Tak? To chodź.
Zrzuciła suknię; w jasnym blasku porannego słońca jej ciemne ciało płonęło w swej cudownej nagości niczym gładzony brąz. Patrzył na jej zgrabną, smukłą sylwetkę, przeniesiony w krainę zachwytu, zdumionymi oczami przesunął w dół, na wąskie ramiona, drobne twarde piersi, płaski brzuch i wspaniałe biodra, przechodzące w długie nogi.
Wyciągnął ku niej drżące dłonie… Ujęła je, splotła palce z jego palcami, ale nie przytuliła się do niego, lecz raczej przyciągnęła go do siebie z siłą, której nie mógł, ale i nie chciał się przeciwstawić. Poprowadziła go głębiej, w morze. Woda otoczyła i obmyła ciało Prestimiona, ciepła, kojąca, łono matki z pewnością nie było bardziej komfortowe. Popłynęli na południe, pracując mocno, lecz pewnie. Thismet prowadziła, czarne włosy lśniły w promieniach poranka; płynęli godzinę za godziną, płynęli na kontynent zamykający ocean od przeciwnej strony, a ona tylko odwracała się co chwila, obdarzała go promiennym uśmiechem i zachęcającym gestem małej dłoni.
Prestimion nie czuł zmęczenia. Wiedział, że może tak pływać całe dnie, tygodnie, miesiące.
Ale kiedy znów poszukał wzrokiem Thismet nie zobaczył jej, uświadomił też sobie nagle, że wiele czasu minęło od chwili, gdy widział ją po raz ostatni, że nie pamięta, kiedy to było.
— Thismet! — zawołał. — Thismet, gdzie jesteś!
Nie doczekał się odpowiedzi, słyszał tylko łagodny szum fal i wiedział, że został sam w mocy wielkiego oceanu.
Rankiem Prestimion nie odezwał się do nikogo ani słowem, umył tylko twarz w przejrzystej wodzie płynącego obok ich obozu strumienia, zjadł kawałek pozostawionego z kolacji, zimnego mięsa, a niedługo potem zlikwidowali obóz i rozpoczęli długi powrót na Zamek. I nikt nie mówił nic o snach, których doświadczył tej nocy oraz o porażce poszukiwań.
3
Nie wybiło jeszcze południe, a już do gabinetu Koronala zdążyło wpaść przynajmniej dziesięciu zabójców z obnażonymi mieczami. Septach Melayn wyeliminował ich wszystkich z właściwą sobie skutecznością. Zazwyczaj przybywali dwójkami i trójkami, choć w ostatniej grupie, tej sprzed pół godziny, było ich aż czterech.
Otrzymali niezapomnianą lekcję fechtunku.
Teraz Septach Melayn siedział z ponurą miną za biurkiem Prestimiona, pochylając się nad najnowszym, grubym plikiem urzędowych dokumentów czekających na jego podpis i czuł przemożną chęć pozbycia się jeszcze kilku napastników. Nie chodziło tylko o utrzymanie formy, choć i to miało znaczenie, ale przede wszystkim o pozostanie przy zdrowych zmysłach. Dawno temu Septach Melayn przysiągł, że będzie służył Prestimionowi we wszystkim, czego ten może od niego zażądać. Nie spodziewał się jednak, że skazuje się na wielotygodniowe uwięzienie w gabinecie Prestimiona na Zamku i wykonywanie jego najbardziej męczących obowiązków, podczas gdy prawdziwy Koronal podróżował po tajemniczych, wschodnich rubieżach nie tylko polując na Dantiryę Sambaila, ale przeżywając przy okazji wspaniałe przygody i podziwiając cuda świata.
Następnym razem, gdy Prestimionowi zachce się wyruszyć na wycieczkę, niech ktoś inny zostanie regentem — pomyślał Septach Melayn. Choćby Gialaurys, albo Navigorn, albo Diuk Miaule z Hither Miaule, albo ktokolwiek — Akbalik, Maundigand-Klimd czy choćby ten nowy chłopak, Dekkeret.
Ktokolwiek. Byleby nie ja, myślał. Mam tego więcej niż dość. Jestem człowiekiem czynu, nie dla mnie biurka i papiery. Byłeś dla mnie niesprawiedliwy, Prestimionie.
Spojrzał na dokument z wierzchu stosu.
Rozporządzenie nr 1278, Rok 1 Pont. Confalume Kor. Lord Prestimion. Mając na uwadze, że rada miasta Morpin Niskie udowodniła ponad wszelką wątpliwość istnienie konieczności przeprowadzenia renowacji kanalizacji miejskiej przebiegającej pomiędzy Drogą Havilbove w centrum Morpin Niskiego dogranie dzielnicy Siminave w mieście Frangior, a rada miasta Frangior uznaje wyżej wspomnianą renowację za niesprzeczną z jej interesami, postanawia się niniejszym, że…