Tak. Postanawiamy. Cokolwiek postanawiamy, postanówmy to niniejszym raz na zawsze. Nawet jeśli chodziło o wylewanie ścieków na główny plac Sipermit, Septacha Melayna to nie obchodziło. Czemu miałoby go obchodzić? Czemu, właściwie, miałoby obchodzić samego Koronala? Ze znudzenia i zmęczenia zaczynał widzieć podwójnie. Nawet nie czytając reszty, niedbale podpisał dokument i odłożył go na bok.
Następny: Rozporządzenie nr 1279, Rok 1 Pont. Confalume’a…
Nie mógł już tego znieść. Wytrzymywał najwyżej pół godziny i musiał robić przerwę, bo wszystko się w nim buntowało.
— Cóż to? — huknął, unosząc wzrok. — Kolejni mordercy? Ha! Czy na świecie nie ma już szacunku dla urzędu?
Tym razem było ich pięciu, wszyscy smukli, o ostrych nosach i ciemnej skórze południowców. Septach Melayn zerwał się zza biurka. Już trzymał rapier, który cały czas miał pod ręką, już wprawiał go w ruch.
— Spójrzcie tylko na siebie! — wykrzyknął z pogardą. — Spójrzcie na swoje brudne buciory! Na te obdarte skórzane kurtki! Całe w tłustych plamach! Nie umiecie się nawet porządnie ubrać na wizytę w Zamku!
Zamachowcy ustawili się półkolem na całą szerokość pokoju. Zacznę od tego pod oknem — pomyślał Septach Melayn — i dalej, po kolei…
— Ha! — krzyknął. — Tak! — Raz, raz, raz: z satysfakcją przebił gardło zabójcy z blizną, który stał pod oknem, zawirował zgrabnie i wbił sztych w brzuch tego z czerwoną bandaną, który był na tyle uprzejmy, że wpadł na trzeciego, wyjątkowego brzydala, zmuszając go do zwrócenia się plecami do Septacha Melayna na dość długo, by cios z boku dosięgnął serca.
— Ach! Tak! Raz! — Raz, dwa, trzy. To było jak taniec, jak dziecinna zabawa. Pozostali dwaj zabójcy próbowali zaatakować jednocześnie, ale Septach Melayn był dla nich za szybki. Wykonał wypad w prawo, wbił pierwszemu ostrze na wysokości pasa, po czym zginając lewe kolano uniknął ataku drugiego napastnika, wyrwał rapier z ciała pierwszego, wydał bojowy okrzyk, obrócił się i…
Przerwało mu pukanie do drzwi i dobiegający z korytarza głos:
— Mój panie! Septachu Melaynie! Panie, czy wszystko jest w porządku?
Niech to. To ten starzec, Nilgir Sumanand, sekretarz i majordomus Prestimiona.
— Oczywiście, że wszystko w porządku — powiedział Septach Melayn. — A cóż myślałeś?
Szybko wrócił za biurko i schował rapier. Poprawił niesforny lok, który opadł mu na twarz. Sięgnął po rozporządzenie nr 1279 i udawał, że uważnie je studiuje.
Nilgir Sumanand zajrzał przez uchylone drzwi.
— Wydawało mi się, że z kimś rozmawiasz, panie, chociaż wiedziałem, że nikogo tu nie ma — rzekł. — Słyszałem też krzyki, albo tak mi się zdawało. I takie dziwne dźwięki, jakby ktoś chodził po pokoju. I szamotaninę. Ale widzę, że jesteś sam. Na miłość Bogini, Septachu Melaynie! Musiałem paść ofiarą swojej wyobraźni.
Nie ty, pomyślał ponuro Septach Melayn, ja. Wyraźnie widział zakrwawione ciała martwych napastników, choć wiedział, że majordomus nie może ich zobaczyć.
— Słyszałeś — powiedział — jak regent uprawia ćwiczenia. Nie przywykłem do siedzącego trybu życia. Wstaję więc co godzinę i ćwiczę, rozumiesz? Żeby nie zardzewieć. Szybka finta, cięcie, małe wprawki nadgarstka, ramienia i oka. Czego sobie życzysz, Nilgirze Sumanandzie?
— Już południe, czas na spotkanie.
— A jakież to spotkanie?
Nilgir Sumanand wyglądał na zaskoczonego.
— Ależ, panie, chodzi o transmutację metali. Trzy dni temu postanowiłeś, że spotkasz się ze specjalistą dzisiaj w południe.
— Ach. Zaiste, postanowiłem. Pamiętam.
Niech to. Niech to, niech to, niech to…
Chodziło o alchemika, który twierdził, że potrafi wytworzyć metal z węgla. Znów piekielne zawracanie głowy, pomyślał, krzywiąc się Septach Melayn. To był pomysł Abriganta, nie Prestimiona. Nie wystarczy pracować za Koronala, trzeba też zajmować się interesami jego brata. Abrigant pojechał z Prestimionem na wschód, a ponieważ nikt nie wiedział, kiedy wrócą, pod ich nieobecność wszystkie dziwne sprawy spadły na barki Septacha Melayna. A ten ostatni brzmiał jak mrzonka — kto słyszał o przemienianiu w cenny metal bezużytecznego węgla? Jednak regent obiecał, że poświęci alchemikowi odrobinę swego cennego czasu.
— Niech wejdzie, Nilgirze Sumanandzie.
Majordomus odsunął się, pozwalając wejść gościowi.
— Chwała wielkiemu panu, Septachowi Melaynowi — powiedział gość uniżenie i wykonał głęboki, choć niezdarny ukłon.
Septach Melayn poczuł niesmak. Przed nim stał Hjort! Tego się nie spodziewał: Hjorta o wielkim brzuchu i szarej skórze, pokrytej naroślami przypominającymi kształtem i rozmiarem rzeczne kamyki, krótkich nóżkach, z błyszczącymi, wyłupiastymi, jakby rybimi oczyma. Septach Melayn nie przepadał za Hjortami. Wiedział, że to źle, że byli obywatelami jak wszyscy inni, w sumie porządnymi i ich paskudny wygląd nie był ich winą. Gdzieś w kosmosie musiała istnieć cała planeta pełna Hjortów i jej mieszkańcy na pewno mieliby Septacha Melayna za coś ohydnego. Mimo to, czuł się w ich towarzystwie źle. Irytowali go. Ten akurat Hjort, ubrany ze szczególnym przepychem w obcisłe, czerwone spodnie, ciemnozielony dublet ze szkarłatną lamówką i rodzaj peleryny z fioletowego pluszu, sprawiał wrażenie, że z dumą podkreśla własną brzydotę. Nie wyglądało na to, by przebywanie w prywatnym gabinecie Lorda Koronala czy w obecności Wysokiego Doradcy Septacha Melayna robiło na nim szczególne wrażenie.
Jako osoba prywatna wysokiego stanu, Septach Melayn mógł dowolnymi uczuciami darzyć przybyszy z innych światów. Ale jako regent Koronala Majipooru wiedział, że musi okazywać szacunek wszystkim obywatelom, czy to Hjortom, Skandarom, Vroonom czy Liimenom, Su-Suherisom, Ghayrogom i innym. Powitał Hjorta — którego imię brzmiało Taihjorklin — i poprosił go, by wyjaśnił szczegóły swych badań, jako że nieobecny Abrigant nie pozostawił mu zbyt wielu informacji.
Hjort klasnął w pulchne dłonie, przywołując dwóch asystentów — należących do jego rasy — toczących sporych rozmiarów wózek, zastawiony przyrządami, tablicami, pergaminami i innymi szpargałami. Wyglądało, że był przygotowany na długą prezentację.
— Musisz zrozumieć, panie, że wszystkie rzeczy nieustannie łączą się i rozdzielają, a jeśli zdoła się zgłębić rytm tych podziałów, można także odtworzyć połączenia. Albowiem niebo daje, a ziemia otrzymuje, gwiazdy dają, a kwiaty otrzymują, ocean daje, a ciało otrzymuje. Mieszanie się i łączenie są częścią wielkiego łańcucha istnienia, harmonii gwiazd i…
— Tak — przerwał Septach Melayn — książę Abrigant wyjaśnił mi już te i inne filozoficzne zagadnienia. Bądź tak dobry i pokaż mi, jak udaje ci się zamienić węgiel w metal.
Szorstkość Septacha Melayna tylko trochę zbiła Hjorta z tropu.
— Mój panie, osiągnęliśmy nasz cel, używając wielu naukowych metod, takich jak kalcynacja, sublimacja, rozpuszczanie, spalanie i łączenie eliksirów. Jestem gotów opowiedzieć szczegółowo o każdej z tych metod, jeśli sobie tego życzysz, mój panie.
Nie słyszał zachęty, ale mówił dalej, prezentując po kolei zawartość wózka.
— Musisz zrozumieć, panie, że wszystkie substancje składają się z metalu i niemetalu w różnych proporcjach. Naszym zadaniem jest zwiększyć zawartość tego pierwszego, zmniejszając zawartość drugiego. Jako katalizatorów używamy zarówno płynów korodujących i płynów palących. Naszymi głównymi odczynnikami są zielony witriol, siarka, siarczek arsenu i różne aktywne sole, zwłaszcza sal hepatica i salmiak, choć istnieje wiele innych. Pierwszym krokiem, mój panie, jest kalcynacja, czyli pozbawienie materii substancji lotnych. Po niej następuje rozpuszczanie, czyli działanie destylatów naszych substancji aktywnych na substancje suche, po którym indukujemy rozdzielenie i następnie połączenie, polegające na…