— Czy Navigorn powiedział ci, jaki był cel moich wojaży?
Wyglądała na przestraszoną.
— O, nie! Nie pytałam. Nie jest moją rzeczą dopytywać się o sprawy królestwa. Jestem tylko obywatelką, mój panie.
— Tak. Ale teraz jesteś też damą dworu, a one jakimś cudem dowiadują się o wielu rzeczach, których zwykli obywatele nie widzą nawet w snach.
To miał być żart, choć nie najlepszy, ale nie został tak odebrany. Coś jest nie tak, pomyślał. Po takich spotkaniach można się było spodziewać lekkiego napięcia, sam je czuł. Jednak przy wcześniejszych okazjach Varaile robiła na nim wrażenie absolutnym opanowaniem, niepasującym do młodego wieku. Sprawiła, że sądził, iż nie ma sytuacji, z którą by sobie nie poradziła. Stojąca przed nim teraz poważna kobieta była sztywna i niespokojna, uważała na każdy gest i ważyła każde słowo. Powiedziała:
— Tym niemniej, uznałam za niewłaściwe dowiadywać się o powód waszej podróży. Czy właściwym będzie pytanie, czy zakończyła się sukcesem, mój panie?
— Tak i nie. Spotkanie z Pontifexem poszło dobrze. Później odwiedzałem dziwne i ciekawe miejsca i poznawałem ludzi nimi rządzących. Ale miałem i inny cel, którym było odnalezienie pewnego kłopotliwego szlachcica, którego czyny zagrażają równowadze królestwa. Wiesz o kim mówię, Varaile? Nie. Dobrze, w końcu się dowiesz. W każdym razie, nie udało mi się go znaleźć. Wygląda na to, że wyślizgnął się z mojej sieci.
— Och, mój panie, tak mi przykro!
— Mnie również.
W tej chwili Prestimion po raz pierwszy zauważył, jak prosto i skromnie była odziana. Miała na sobie szatę odpowiednią na spotkanie z Koronalem, to prawda, ale jej ponury, beżowy odcień nie pasował do jej cery, a za jedyną ozdobę służyła cienka, srebrna bransoletka. Związała włosy z tyłu w nietwarzowy sposób.
Długo oczekiwane spotkanie szło nader mało obiecująco. Wino i jedzenie, pomyślał, może one pomogą się odprężyć. Wezwał Nilgira Sumananda.
Majordomus trzymał wszystko gotowe w przedsionku i była to zaiste królewska uczta. Ale Varaile ledwo dźgała jedzenie widelcem i z rzadka brała łyczek wina.
Wreszcie, gdy rozmowa zamarła trzeci czy czwarty raz, Prestimion powiedział:
— Zdaje mi się, Varaile, że jest jakiś problem. O co chodzi? Sprawiasz wrażenie odległej o sześć milionów mil.
— Naprawdę, mój panie? Niezwykle łaskawe z twojej strony, że zechciałeś zaprosić mnie na kolację… nie chcę sprawiać wrażenia…
— Nazywaj mnie Prestimionem.
— Ależ, panie, jak mogłabym?
— Bez trudu. Tak mam na imię. Jest może długie, ale nietrudno je wymówić. Prestimion. Spróbuj.
Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
— To niewłaściwe, mój panie. Ty jesteś Koronalem, a ja nikim. Mówić do ciebie po imieniu…
— Nieważne więc.
Prestimion zaczął się irytować, choć nie umiał powiedzieć, czy z powodu jej ponurego nastroju i dystansu, jaki zachowywała, czy przez własną niezręczność w prowadzeniu rozmowy. Przemówił dość szorstko:
— Minutę temu prosiłem, żebyś powiedziała mi o swoim problemie. Nie odpowiedziałaś. Obawiasz się mnie? A może uważasz, że przebywanie ze mną sam na sam jest niewłaściwe? Na Boginię, Varaile, nie zakochałaś się chyba w nikim, gdy mnie nie było? — Ale po wyrazie jej twarzy widział, że nie o to chodziło. — Powiedz mi. Zmieniłaś się pod moją nieobecność. Co się stało?
Zawahała się przez moment.
— Mój ojciec — powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszał.
— Twój ojciec? Co z nim?
Varaile odwróciła wzrok i przez głowę Prestimiona przeleciało naraz tysiąc podejrzeń. Czy Simbilon Khayf był poważnie chory? Może zmarł? Zbankrutował z dnia na dzień z powodu katastrofalnej porażki jednej ze swych ohydnych, intryganckich spekulacji? Ostrzegał Varaile, by postponowała wszelkie romantyczne awanse, które mógłby jej czynić uwodzicielski młody Koronal?
— On stracił rozum, mój panie. Ta plaga… szaleństwo, które rozprzestrzenia się po świecie…
— Nie! On też?!
— To stało się bardzo szybko. Kiedy to się wydarzyło, on przebywał w Stee, a ja oczywiście na Zamku. Jednego dnia, jak mi opowiadano, był zdrów, pracował nad transakcjami, spotykał się z pośrednikami i faktorami, organizował przejęcie jakiejś firmy, robił to, co zawsze. Następnego dnia wszystko się zmieniło. Pamiętasz jego włosy, wiesz, jaki jest z nich dumny? Tak więc jego główny kancelista, Prokel Ikabarin, co rano jako pierwszy odwiedzał go w gabinecie. Tego dnia, gdy przyszedł, zastał mojego ojca klęczącego przy biurku i ścinającego włosy. „Pomóż mi, Prokelu Ikabarinie”, powiedział i podał mu nożyczki, by ciął tam, gdzie sam nie dosięgał. Zdążył ściąć prawie wszystko.
Słysząc to, Prestimion poczuł rozbawienie. Odwrócił się, by ukryć przed Varaile uśmieszek. Ekstrawagancko głupia grzywa srebrnych włosów Simbilona Khayfa, ścięta na króciutko? Czyż mógłby zwariować w bardziej wspaniały sposób?
Ale to nie był koniec. Było gorzej.
Varaile mówiła dalej.
— Po tym, co zrobił z włosami, oświadczył, że marnował życie w grzechu, że wyrzeka się swojej chciwości i musi natychmiast rozdać całe swoje bogactwo biednym, a poświęcić się medytacji i modlitwie. Następnie nakazał Prokelowi Ikabarinowi wezwać pół tuzina swoich najbliższych doradców i zaczął przepisywać swoją własność wszystkim organizacjom charytatywnym, które przyszły mu do głowy. Rozdał co najmniej połowę swojej fortuny w dziesięć minut. Potem założył żebracze szaty i wyszedł w miasto, błagać o jałmużnę.
— Ciężko mi w to uwierzyć, Varaile.
— Nie sądzisz, że mnie jeszcze trudniej, mój panie? Wiem, jakim człowiekiem był mój ojciec. Nigdy nie miałam co do niego żadnych złudzeń, ale nie było moją rzeczą go pouczać, ani nie sądzę, bym mogła odrzucić jego bogactwo, niezależnie od tego, co myślałam o jego sposobie prowadzenia interesów. Ale kiedy przyszli do mnie na Zamek i powiedzieli, że mój ojciec chodzi po ulicach Stee w podartej, brudnej szacie i żebrze o kilka miedzianych wag na następny posiłek… wpierw myślałam, że to jakiś ponury żart. A potem… potem przyszły inne wiadomości i wybrałam się do Stee osobiście, żeby zobaczyć na własne oczy…
— Oddał wszystko? Dom również?
— Nie pamiętał o domu. I dobrze, bo co stałoby się z naszą służbą, gdyby z dnia na dzień wyrzucić ich na ulicę? Czyżby sądził, że też zostaną żebrakami? Nie, nie oddał wszystkiego. Miał na to zbyt zaćmiony umysł. Rozdał tysiące rojali, może miliony, ale sporo zostało. Wciąż jest właścicielem wielu spółek i banków na całym świecie i wielkich posiadłości w siedmiu czy ośmiu prowincjach. Ale teraz jest zupełnie niezdatny do pracy. Musiałam zatrudnić zarządcę, by zajął się jego własnością, bo nie mogłam tego robić osobiście. A on zupełnie oszalał. Och, Prestimionie, znałam wszystkie wady mojego ojca, jego próżność, głód pieniądza, wiedziałam, że z zimną krwią rozprawia się z każdym, kto stanie mu na drodze, ale mimo to… to wciąż mój ojciec, Prestimionie, kocham go. A to, co się z nim stało, jest takie straszne.
Prestimion nie mógł nie zauważyć, że zaczęła mówić mu po imieniu.
— Gdzie on jest teraz?
— Na Zamku. Poprosiłam księcia Navigorna, by go tu sprowadził, bo gdyby pozostał w Stee, ktoś pewnie skrzywdziłby go na ulicy Teraz jest w jednym z tylnych skrzydeł, pod strażą. Odwiedzam go codziennie, ale ledwo mnie rozpoznaje. Nie sądzę, żeby wiedział, kim sam jest. Ani kim był kiedyś.