Wreszcie znalazł się na podwyższeniu w kaplicy Lorda Apsimara, która, jak ktoś ustalił, była tradycyjnym miejscem obchodzenia uroczystości ślubnych. Po jego prawej ręce stała Hierarchini Marcatain w imieniu Pani Wyspy, po lewej reprezentant Pontifexa Confalume’a, a przed nim Varaile, zaś dalej tłum wielkich królestwa, ubranych we wspaniałe stroje i Septach Melayn, od którego aż biła duma ze skutków swojego swatania. Wypowiedziano tradycyjne słowa, wymieniono obrączki, a w uszach Prestimiona rozbrzmiał dobrze znany, stary hymn weselny, pochodzący z czasów Lorda Stangarda.
Stało się. Varaile była jego żoną.
Czy też, w prawdziwszym znaczeniu tego słowa, miała się nią stać za kilka godzin, gdy zakończą się uczty i nareszcie zostaną sami.
Obok komnat Prestimiona znajdował się luksusowy apartament, który należał do lady Roxivail za czasów jej małżeństwa z Lordem Confalumem. Zgodnie z jego życzeniem, nikt z niego nie korzystał od kiedy Roxivail opuściła Zamek. Szambelani założyli, że te pokoje zajmie teraz Varaile i że para królewska będzie z nich korzystać po ślubie i dołożyli wielkich starań, by odnowić i przemeblować je po dwóch dekadach zaniedbania.
Prestimion uważał jednak apartament Roxivail za pechowe miejsce na pierwszą wspólną noc. Zamiast tego wybrał apartamenty w Wieży Munneraka, położonym we wschodnim skrzydle Zamku budynku z białej cegły, w którym kiedyś mieszkał z innymi szlachcicami. Komnatom tym brakowało splendoru, ale Prestimion wcale go nie potrzebował na tę noc i sądził, że Varaile również. Na swój sposób był to dość ładny apartament, z dużymi pokojami, przez których łukowe, witrażowe okna rozciągał się wspaniały widok na otchłań zwaną Spadkiem Morpin. Była tam też duża wanna, zbudowana z wielkich bloków czarnego marmuru z Khyntoru połączonych tak zmyślnie, że nie dało się odkryć, gdzie kończył się jeden, a zaczynał drugi. Do tych właśnie apartamentów Prestimion przyprowadził swoją świeżo poślubioną żonę i tu, w małym pokoju, który służył mu kiedyś za gabinet i bibliotekę, czekał, podczas gdy ona zmywała z siebie zmęczenie po długim dniu ceremonii zaślubin.
Zdawało się, że nim go wezwała, minęło dziesięć lat. Ale w końcu zawołała.
Czekała na niego w pokoju, gdzie umieszczono małżeńskie łoże, wspaniałe i o rozmiarach godnych imperium, wyrzeźbione z najciemniejszego hebanu Rialmaru, z baldachimem z najpiękniejszej koronki z Makroposopos. Idąc korytarzem, Prestimion poczuł nagłe uderzenie paraliżującego strachu na myśl, że duch Thismet mógłby stanąć między nim i jego żoną w tym najważniejszym momencie — ale wtedy otworzył drzwi sypialni i ujrzał Varaile stojącą przy łóżku w miękkim, złotym blasku świec wyższych niż ona sama i w tym momencie Thismet była już tylko imieniem, cennym, lecz odległym wspomnieniem, zaledwie duchem ducha.
Po kąpieli Varaile założyła prześwitującą suknię z białego jedwabiu, spiętą na lewym ramieniu spinką z plecionego złota. Prestimion zachwycił się powściągliwością, która nakazała jej okryć się przed jego wejściem do sypialni. Ale widział też przez materiał zarys jej jędrnego ciała i zrozumiał, że powodowała nią nie tylko skromność. Z zachwytu wstrzymał oddech i podszedł do niej.
Przez najkrótszą z chwil w jej oczach był cień niepokoju, wręcz strachu. Zniknął tak szybko, jak się pojawił.
— Małżonka Koronala — powiedziała Varaile, jakby zdumiona. — Czy to możliwe? — i zanim zdążył przemówić, odpowiedziała sobie. — Tak. To możliwe. Chodź do mnie, Prestimionie.
Dotknęła wiązania na ramieniu.
Suknia spadła jak pajęczyna.
2
Trzydniowy miesiąc miodowy w mieście uciech w Morpin Wysokim, oddalonym o godzinę jazdy lataczem, był wszystkim, na co mógł sobie pozwolić. Już i tak, od kiedy objął tron, zbyt długo przebywał z dala od ośrodka władzy.
W młodości Prestimion często przybywał do tego radosnego, migoczącego, przypominającego ogromny plac zabaw miasta, by brać udział w szalonych przejażdżkach, dać się wyrzucać w tunelach energii i tańczyć na zbijających z nóg, niełatwych do opanowania lustrzanych zjeżdżalniach. Teraz nie mógł sobie już pozwolić na takie rozrywki. Koronal nie mógł wystawiać swojego ciała nawet na tak niewielkie ryzyko, jakie wiązało się z tymi zabawami, a i lud nie byłby zachwycony, widząc go baraszkującego jak mały chłopiec. Nie dało się zaprzeczyć, że stał się więźniem swojej własnej królewskiej wysokości.
Morpin Wysokie zapewniało jednak rozkosze i dla tych, których pozycja w królestwie nie pozwalała na poruszanie się wśród ludu. Prestimion i Varaile zatrzymali się w Apartamentach Góry Zamkowej, mieszczących się w białym budynku o ostrym jak nóż kształcie, zarezerwowanym na potrzeby arystokracji. Zajęli tam wielopokojowy Apartament Koronala, który był nie tyle apartamentem, co raczej miniaturowym pałacem położonym na szczycie wysokiego hotelu, tak jak Zamek stał na szczycie Góry.
Najwyższy poziom ich apartamentu stanowiła przezroczysta bańka z najczystszego kwarcu, służąca za komnatę sypialną. Mieli stamtąd widok na całe, lśniące w słońcu miasto, aż do gigantycznej fontanny, którą na jego obrzeżach zbudował Lord Confalume i która nieustannie wyrzucała na zdumiewającą wysokość grube pióropusze wody, wciąż zmieniające kolory. Piętro niżej znajdowała się garderoba, wyrastająca niczym połyskliwa narośl w kształcie rogu, wykonana z białego metalu i podparta z drugiej strony budynku tak, że rozciągał się stamtąd widok na piękne przedmieścia Morpin Niskiego i na oszałamiającą, ciemną pustkę Spadku Morpin, miejsca, gdzie ściana Góry opadała tysiące stóp pionowo w dół. Zaraz pod garderobą znajdował się pokój wydrążony w jednej gigantycznej kuli jadeitu, w którym słychać było muzykę pochodzącą z niewiadomego źródła, a nazywano go harmonicznym schronieniem. Dalej długie, wysoko sklepione przejście opadało stromo do prywatnej jadalni, niewielkiego, elegancko umeblowanego pomieszczenia, gdzie Koronal z małżonką spożywali posiłki. Opadające kaskadą balkoniki były trzecim punktem widokowym, z którego można było, stojąc w czystym powietrzu Góry, podziwiać ciemną, skomplikowaną bryłę Zamku wysoko w górze.
Drugie przejście, prowadzące w innym kierunku, kończyło się skomplikowaną galerią radości, wspartą na filarach ze złotego marmuru. Tutaj mieszkańcy apartamentu mogli pływać w basenie wyłożonym płytkami z granatu lub zawiesić się w strumieniu ciepłego powietrza i pozwolić, by nieopisywalne doświadczenia zalały ich zmysły. Tutaj też trzymano wzorzyste dywany przeznaczone do medytacji w skupieniu, pojemniki ruchliwych, świetlistych stworzeń wykorzystywanych w autohipnozie, duży wybór urządzeń stymulujących i wiele innych, mających zapewnić rozrywkę królewskiej parze.
Z tego miejsca budynek zakręcał łukowato i znów wypuszczał dwa skrzydła w górę, lecz na różnych poziomach. Jedno z nich wypełnione było psychoobrazami, które zebrali różni Koronalowie w ciągu dwóch ubiegłych wieków, a drugie stanowiło galerię pełną antyków, bibelotów, małych rzeźb i ozdobnych waz. W środku, pomiędzy tymi dwoma skrzydłami, znajdowała się duża jadalnia, pojedynczy, solidny, ośmiokątny blok polerowanego agatu, wysunięty daleko nad przepaść, w którym Koronal i jego małżonka mogli podejmować gości.
Koronal i małżonka nie chcieli jednak przyjmować żadnych gości, a całą uwagę poświęcali sobie nawzajem. Będą jeszcze mieli czas na pijatyki z Septachem Melaynem, na słuchanie Serithorna opowiadającego o dworskich plotkach z dawnych czasów, na goszczenie wielkich książąt i diuków. Ten czas chcieli mieć wyłącznie dla siebie. Wciąż mogli się o sobie wiele nauczyć i mieli na to najlepszą okazję. Prestimion i Varaile spędzali dni na spacerach, oglądaniu eksponatów, którymi wypełniony był apartament, podziwianiu zapierających dech w piersiach widoków na miasto i pluskaniu się w basenie, a większość czasu poświęcali na wymianę myśli, wspomnień, pomysłów i czułości. Posiłki przynosiła im milcząca służba, kiedy tylko przypominali sobie, by ją wezwać.