Выбрать главу

— Najpierw analiza chemiczna tych próbek, bracie. Potem porozmawiamy o nowej ekspedycji.

Abrigant już chciał ostro odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi, ciche „puk, puk”, po którym Prestimion poznał, że to Varaile. Podniósł rękę, zanim jego brat zdążył przemówić i wstał, by jej otworzyć.

Powitała go ciepłym uściskiem i dopiero, gdy się rozdzielili, zauważyła, że w pokoju jest ktoś jeszcze.

— Wybacz, Prestimionie. Nie wiedziałam, że jesteś…

— To mój brat, Abrigant, który dopiero powrócił z trudnej wyprawy na dalekie południe w poszukiwaniu krainy żelaza. Okazuje się, że bardzo zaskoczył go fakt, że ożeniłem się pod jego nieobecność. Abrigancie, oto moja małżonka, Varaile.

— Bracie — powiedziała bez wahania — jakże się cieszę, że bezpiecznie wróciłeś! — Natychmiast też podeszła do niego i obdarzyła go uściskiem prawie tak ciepłym jak Prestimiona.

Abrigant sprawiał z początku wrażenie zaskoczonego ciepłem jej powitania i odpowiedział na uścisk sztywno i niezręcznie. Po chwili jednak wziął ją w ramiona bez rezerwy, a kiedy z nich wypuścił, jego oczy świeciły nowym blaskiem, a jasną twarz miał zarumienioną z zakłopotania i przyjemności. Widać było wyraźnie, że Varaile ujęła go w jednej chwili i że był pod wrażeniem piękna, manier i charyzmy żony swego brata.

— Właśnie opowiadałem Lordowi Prestimionowi, jak ogromnie żałowałem, że nie było mnie na waszym ślubie. Spośród wszystkich braci jestem mu najbliższy wiekiem i byłoby wspaniale stać przy nim, kiedy wypowiadał przysięgę.

— On również żałował, że nie mogłeś być obecny — odpowiedziała Varaile — ale mogło się zdarzyć, że nie wracałbyś bardzo długo, nikt nie wiedział, jak długo dokładnie. Oboje uznaliśmy, że najlepiej będzie nie czekać.

— Rozumiem. — Abrigant ukłonił się lekko. Zachowywał się do przesady uprzejmie. Gniewny człowiek sprzed paru chwil zniknął bezpowrotnie. Spoglądając w kierunku Prestimiona, powiedział: — Chyba skończyliśmy na razie, bracie. Jeśli pozwolisz, udam się do swoich komnat i zostawię cię z twoją panią.

Jego oczy lśniły i Prestimion czytał z nich tak, jakby potrafił czytać w samych jego myślach. Dobrze się sprawiłeś, bracie. Ta kobieta jest prawdziwą królową!

— Nie, nie — zaprotestowała Varaile. — Tylko tędy przechodziłam. Nie chcę przerywać waszego spotkania. Na pewno macie sobie jeszcze wiele do powiedzenia — posłała Prestimionowi całusa i ruszyła w stronę drzwi. — Czy zjemy obiad przy Dworze Pinitora, jak zawsze, mój panie?

— Tak sądzę. Może Abrigant się do nas przyłączy.

— Bardzo bym chciała — powiedziała miło, pożegnała się z obydwoma i wyszła.

* * *

— Jakaż ona wspaniała — powiedział Abrigant, wciąż promieniejąc. — Teraz wszystko rozumiem. Czy cały czas mówi do ciebie „mój panie”?

— Tylko w towarzystwie nieznanych jej osób — wyjaśnił Prestimion. — Odrobina ceremoniału, to wszystko. Jest doskonale wychowana. Ale kiedy jesteśmy sami, rozmawiamy dużo cieplej.

— Taką mam nadzieję, bracie. — Abrigant w zadziwieniu potrząsnął głową. — Córka Simbilona Khayfa! Kto by uwierzył? Że też ten zaniedbany człowiek jest ojcem takiej kobiety…

4

Na równinach Alhanroelu, z których Góra Zamkowa wznosiła się do nieba, było teraz lato, chociaż na samym Zamku nie czuło się zmian pór roku. Tam panowała wieczna, łagodna wiosna.

A także zwodniczy spokój. Przynajmniej przez chwilę nie trzeba było walczyć z żadnym kryzysem. Prestimion przyzwyczajał się do roli Koronala, spotykał z delegacjami z dalekich krain, od czasu do czasu odwiedzał pobliskie miasta Góry, przewodniczył spotkaniom Rady, konferował z przedstawicielami Pontifeksa i Pani o sprawach państwa, które wymagały jego współpracy. Plaga szaleństwa pochłaniał wciąż nowe ofiary, ale nie tak często jak wcześniej i większość ludności sprawiała wrażenie, jakby przyjęła ją jako kolejny aspekt życia, niczym zbyt obfite deszcze, które zalewały pola w okresie zbiorów, śnieć lusavendrową, burze piaskowe, które czasem szalały w południowo-wschodnim Zimroelu i wszystkie inne trudy, które sprawiały, że życie na Majipoorze nie było idealnym rajem.

Dantirya Sambail jakby kompletnie zniknął z powierzchni ziemi. Myśl, że postradał życie podczas podróży po Alhanroelu wydawała się Prestimionowi zbyt piękna, by być prawdziwą, ale powoli zaczynał sądzić, że to właśnie się stało. Sama myśl o świecie bez Dantiryi Sambaila sprawiała, że ogarniał go cudowny spokój i odprężenie. W chwilach największego stresu czy zmęczenia w czasie swoich codziennych obowiązków lubił myśleć, że na zawsze pozbył się Dantiryi Sambaila, tylko po to, by poczuć ukojenie, jakie te słowa przynosiły jego duszy.

Varaile także dobrze dostosowała się do zmian, jakie wniosła w jej życie pozycja żony Prestimiona. Małżonka Koronala miała własne zajęcia, które wypełniały cały dzień. Jedno zaś narzuciła sobie sama: co rano, zanim ruszała do codziennej pracy, składała wizytę Simbilonowi Khayfowi w jego wygodnym więzieniu: domku gościnnym w północnej części Zamku, opodal Sali Hendighaila.

Człowiek, który niegdyś był najbogatszym obywatelem Stee i którego wielka posiadłość w tym mieście była obiektem zazdrości i podziwu, mieszkał teraz w zaledwie pięciu pokojach z dala od centrum życia na Zamku. Nie sprawiał jednak wrażenia, jakby się tym martwił ani w ogóle to zauważał. Najlepsze dni Simbilona Khayfa minęły. Nie dawał nawet znaku, że pamięta, jak wielką miał władzę ani jak wściekła ambicja go do niej doprowadziła, z miliona małych przejawów próżności, które mówiły całemu światu, że z Simbilonem Khayfem trzeba się liczyć, nie zostało nic.

Teraz każdego dnia na nowo rodził się dla świata. Wczorajsze doświadczenia, jakiekolwiek by były, znikały z jego umysłu jak ślady, pozostawione przez ptaki na brzegu Morza Wewnętrznego w czasie odpływu. Jego poranna opiekunka budziła go, kąpała i ubierała w prostą, białą szatę, dawała mu śniadanie i zabierała na krótki spacer po Gzymsie Lorda Methiraspa, szerokim, brukowanym tarasie za jego domem. Zazwyczaj Varaile przychodziła akurat, kiedy stamtąd wracał.

Tego dnia, jak i każdego, Simbilon Khayf był odprężony i szczęśliwy. Jak zawsze powitał ją uprzejmym, choć lekko roztargnionym pocałunkiem w policzek i przelotnym uściskiem dłoni. Choć ze swojego poprzedniego życia pamiętał niewiele, to przynajmniej wiedział zazwyczaj, że miał córkę i że miała na imię Varaile.

— Dobrze dziś wyglądasz, ojcze. Wyspałeś się?

— Och, jak najbardziej. A ty, Varaile?

— Miło byłoby pospać chwilę dłużej, ale, to zrozumiałe, nie mogłam. Położyliśmy się wczoraj bardzo późno. Odbył się kolejny bankiet, przybył diuk Chorg z Bibiroonu, który jest wielkim znawcą win. A ponieważ rodzina Prestimiona słynie z winiarni, to naturalnie trzeba było sprowadzić z Muldemar całą skrzynkę rzadkich roczników specjalnie na ten bankiet i diuk, wyobraź sobie, chciał spróbować choć trochę z każdej butelki.

— Prestimion? — spytał Simbilon Khayf, uśmiechając się słabo.

— Mój mąż. Lord Prestimion, Koronal. Wiesz, że jestem żoną Koronala, prawda, ojcze?

Simbilon Khayf zamrugał.

— Poślubiłaś starego Confalume’a? Dlaczego to zrobiłaś? Czy nie dziwnie być żoną człowieka starszego od twojego ojca?