— Ależ wcale nie! — powiedziała Varaile, śmiejąc się pomimo powagi sytuacji. — Ojcze, Confalume nie jest już Koronalem. Teraz jest Pontifexem. Mamy nowego Koronala.
— Tak, oczywiście, Lord Korsibar. Jaki ja jestem niemądry! Jak mogłem zapomnieć, że to Korsibar został Koronalem po Confalumie?
Wpatrywała się w niego zaskoczona i smutna. Jego biedny umysł błądził przedziwnymi ścieżkami.
— Korsibar? Nie, ojcze. Skąd wziąłeś to imię? Nie ma żadnego Lorda Korsibara. Nigdy nie słyszałam o nikim, kto nosiłby to imię.
— Ale byłem pewien, że…
— Nie, ojcze.
— Kto więc…
— Prestimion, ojcze. Prestimion. On jest obecnym Koronalem, sukcesorem Lorda Confalume’a. A ja jestem jego żoną.
— Ach. Lord Prestimion. To bardzo ciekawe. Nowy Koronal ma na imię Prestimion, nie Korsibar. O czym ja myślałem? Mówisz, że jesteś jego żoną?
— Tak.
— To ile macie dzieci, ty i ten Lord Prestimion?
Lekko się rumieniąc, odpowiedziała:
— Nie jesteśmy jeszcze tak długo małżeństwem, ojcze. Na razie nie mamy dzieci.
— Będziecie mieli. Wszyscy mają dzieci. Sam miałem jedno, jak sądzę.
— Tak. Miałeś. Właśnie z nim rozmawiasz.
— Och. Tak. Córkę, która wyszła za Koronala. Jak on ma na imię, ten Koronal, którego jesteś żoną?
— Prestimion, ojcze.
— Prestimion. Tak. Znałem kiedyś jednego Prestimiona. Niewysoki, blondyn, świetny łucznik. Sprytny chłopak. Ciekawe, co się z nim stało.
— Został Koronalem, ojcze — cierpliwie odpowiedziała Varaile. — Wyszłam za niego.
— Wyszłaś za Koronala? Naprawdę to powiedziałaś? Wyszłaś za Koronala? Jakie to niezwykłe! I jaka to nobilitacja dla rodziny, moja droga. Nikt z naszej rodziny jeszcze nie poślubił Koronala, mam rację?
— Jestem pewna, że jestem pierwsza — odparła Varaile. Podczas każdej wizyty, mniej więcej w tym momencie, oczy napełniały się jej łzami i musiała się na moment odwrócić, ponieważ Simbilon Khayf był oszołomiony i zaniepokojony za każdym razem, gdy widział, że płacze. To była ta chwila. Przesunęła palcami po twarzy i odwróciła się do niego, dzielnie uśmiechnięta.
W ciągu ostatnich tygodni zrozumiała, że nigdy nie kochała swojego ojca, kiedy był jeszcze zdrowy, właściwie nawet niezbyt go lubiła. Akceptowała ich wspólne życie nie kwestionując żadnego jego aspektu: ani jego głodu pieniędzy i chwały, ani żenujących ambicji towarzyskich, ani arogancji, ani wielu głupstw w stroju i mowie, ani jego bogactwa. Kaprys Bogini sprawił, że była jego córką, kolejny, wczesna śmierć jej matki, uczynił ją panią domu Simbilona Khayfa, kiedy wciąż była ledwie dziewczynką. Varaile przyjęła to wszystko naturalnie i zwyczajnie wykonywała obowiązki, które jej przypadły, dławiąc wszystkie buntownicze myśli, które mogły jej przyjść do głowy. Życie córki Simbilona Khayfa często wystawiało ją na próbę, ale to było jej życie i nie widziała dla niego żadnej alternatywy.
A teraz ten straszny człowieczek, który przypadkiem był jej ojcem, stał się wrakiem, pustym naczyniem. On też padł ofiarą kaprysu Bogini. Mogła łatwo się od niego odwrócić i zapomnieć, że w ogóle istniał, a on w ogóle by tego nie zauważył. Ale nie, tego nie wolno jej było zrobić. Przez całe życie zajmowała się Simbilonem Khayfem, nie dlatego, że chciała, ale musiała. Teraz tamto legło w gruzach, a jej życie zmieniło się ogromnie na lepsze z powodu kolejnego żarciku Bogini, ale ona wciąż się nim opiekowała, nie dlatego, że musiała, ale ponieważ chciała.
Siedział przy niej i uśmiechał się, nie rozumiejąc, kiedy opowiadała mu o wczorajszych wydarzeniach na Zamku: o porannym spotkaniu z Kazmai Noorem, zamkowym architektem, by omówić plany muzeum, które chciał zbudować Prestimion, o obiedzie z diuszesą Chorg i księżniczką Hektiroon, o popołudniowej wizycie w szpitalu dziecięcym w Halanx i o otwarciu placu zabaw w pobliskim Morpin Niskim. Simbilon Khayf słuchał z uśmiechem, od czasu do czasu powtarzając tylko:
— O, to bardzo ładnie. Naprawdę bardzo ładnie.
Później wyciągnęła dokumenty i powiedziała:
— Wczoraj zajęłam się też paroma osobistymi sprawami. Wiesz, ojcze, że przepisuję wszystkie przedsiębiorstwa naszej rodziny na pracowników, bo ktoś musi się nimi zająć, a nie możemy tego teraz robić ani ty, ani ja, zresztą żona Koronala nie powinna parać się handlem. Wczoraj przenieśliśmy prawa do kolejnych siedmiu.
— O, to bardzo ładnie.
— Mam tu ich nazwy, jeśli cię to interesuje, choć nie sądzę. Na Zamku był Migdal Velorn… wiesz, kim on jest, ojcze? Podpisałam wszystkie dokumenty, które mi przyniósł. Dotyczyły Młynów Velathynu, kompanii spedycyjnej w Alaisor, dwóch banków i… W każdym razie było ich siedem. Zostało nam już tylko jedenaście spółek i mam nadzieję, że pozbędę się ich w ciągu paru tygodni.
— No tak. To dobrze, że zajmujesz się takimi sprawami.
Jego wieczny uśmiech działał na nerwy. Te wizyty nigdy nie były łatwe. Czy powinna mu dzisiaj powiedzieć coś jeszcze? Chyba nie. Jaka zresztą różnica? Wstała, by odejść.
— Muszę już iść, ojcze. Prestimion cię pozdrawia.
— Prestimion?
— Mój mąż.
— O, Varaile, a więc masz teraz męża? Jak to ładnie. Macie dzieci?
W piękny, złoty poranek pod koniec lata Prestimion udał się do swojej rodzinnej posiadłości w Muldemar, by uczestniczyć w dorocznym święcie młodego wina. Co roku o tej porze, zgodnie ze stara tradycją, młode wino ze zbiorów poprzedniej jesieni wydobywano z piwniczek, by po raz pierwszy go spróbować, a w mieście Muldemar odbywało się całodzienne święto, zakończone wielkim bankietem w Domu Muldemar, siedzibie księcia Muldemar.
Prestimion, gdy jeszcze był księciem, prowadził to wydarzenie z tuzin razy. Później, przez dwa lata z rzędu, wojna domowa sprawiła, że nie mógł być obecny. Teraz zaś był Koronalem, a w Muldemar zastąpił go Abrigant. Mimo to w zeszłym roku też nie było bankietu, ponieważ w zwyczajowej porze święta Abrigant przebywał na wschodzie, polując na Dantiryę Sambaila. Miało to więc być pierwsze święto Abriganta jako księcia Muldemar, a obecność Prestimiona byłaby dla niego wielkim zaszczytem. Koronal zazwyczaj nie pojawiał się na tych uroczystościach, ale żaden członek rodziny Prestimiona nie był wcześniej Koronalem. Uznał, że powinien tam pojechać. Poza tym oznaczało to zaledwie trzy czy cztery dni nieobecności na Zamku.
Varaile za to czuła się nie najlepiej i została. Nawet krótka podróż do Muldemar to dla niej trochę za dużo, powiedziała, a już szczególnie nie miała siły brać udziału w wystawnej kolacji, podczas której obfite potrawy i mocne wino będą podawane długo w noc. Poprosiła Prestimiona, by zamiast niej zabrał ze sobą Septacha Melayna. Prestimion niezbyt chciał jechać bez niej, ale jeszcze mniej chciał rozczarować Abriganta, który poczułby się głęboko zraniony jego nieobecnością. Stało się więc tak, że kiedy majordomus Nilgir Sumanand przyszedł do rezydencji Koronala z wiadomością, że młody rycerz kandydat Dekkeret wrócił na Zamek po długiej nieobecności i pragnie spotkania z Koronalem w sprawie wielkiej wagi, przyniósł tę wieść Varaile, a nie Prestimionowi.
— Dekkeret? — zapytała. — Nie sądzę, bym znała to imię.
— Nie, pani. Wyjechał zanim tu zamieszkałaś.
— Czy to nie dziwne, że rycerz kandydat prosi o audiencję u Koronala? Jak ważna jest ta sprawa niezwykłej wagi? Czy sądzisz, że dość ważna, by wysłać go do Prestimiona do Muldemar?
— Nie mam pojęcia. Powiedział, że to dość pilne, ale że musi ją przekazać Koronalowi osobiście, albo Wysokiemu Doradcy, a jeśli nie ma żadnego z nich, wtedy księciu Akbalikowi. Koronal przebywa dziś w Muldemar, jak wiesz, jest z nim Wysoki Doradca, a książę Akbalik dotąd nie powrócił ze swojej podróży. Sądzę, że przebywa w Stoienzar. Nie chcę przerywać wolnego czasu Koronala bez twojego, pani, pozwolenia.