— A więc opowieści podróżników są jednak prawdziwe? — zapytała Varaile. — Na tej nawiedzonej pustyni naprawdę żyją zabójcze duchy, które kradną sny.
— W pewnym sensie, pani. Zaraz to wyjaśnię.
Prawie wyjechali z pustyni i poruszali się korytem wyschniętej rzeki po terytorium, którym często wstrząsały trzęsienia ziemi. Teren stopniowo unosił się w stronę dwóch wysokich szczytów na południowym zachodzie, pomiędzy którymi leżała Przełęcz Munnerak, prowadząca do chłodniejszych, zielonych pastwisk. Za parę dni mieli być w Ghyzyn Kor.
Najgorszy sen wciąż był jeszcze przed nim. Nie opisał go Varaile dokładnie, powiedział tylko, że stanął w nim twarzą w twarz ze swoim jedynym złym uczynkiem, grzechem, który wysłał go w pokutną podróż do Suvraelu. Kiedy spał, został zmuszony do odtworzenia tego grzechu krok po kroku, aż do końcowej sceny o strasznej intensywności, która sprawiła, że nawet teraz drżał i bladł. W tym momencie poczuł nagły, przeszywający ból, jakby igła ostrego, białego światła wbijała mu się w głąb czaszki.
— Słyszałem gdzieś daleko uderzenia w wielki gong — mówił Dekkeret — i bliski śmiech jakiegoś demona. Kiedy otworzyłem oczy, byłem niemal oszalały ze strachu i rozpaczy. I wtedy ujrzałem Barjazida, na wpół schowanego za lataczem. Zdejmował właśnie jakiś mechanizm, który wcześniej miał na głowie, i próbował schować go do torby.
Varaile lekko drgnęła.
— To on wywoływał sny?
— Och, pani, jesteś mądra, bardzo mądra! Tak, to był on. Miał maszynę, która pozwalała mu wchodzić w umysły i zmieniać myśli. Maszynę dużo potężniejszą, niż ta, której używa Pani Wyspy, bo ona może tylko przemawiać do umysłów, a urządzenie Barjazida wydaje im rozkazy. Przyznał się do tego, niezbyt chętnie i bez radości, kiedy zażądałem, by powiedział mi prawdę. To był, jak powiedział, jego własny wynalazek, pracował nad nim od wielu lat.
— I prowadził eksperymenty, wykorzystując umysły podróżnych, których zabierał na pustynię?
— Właśnie tak, pani.
— Dobrze uczyniłeś, Dekkerecie, że przyszedłeś z tym do Koronala. To urządzenie jest niebezpieczne. Trzeba go powstrzymać.
— To już zrobione — powiedział Dekkeret. Na jego twarzy był szeroki uśmiech, wyrażający zadowolenie z siebie. — Udało mi się wziąć Barjazida i jego syna do niewoli i odebrałem im tę maszynę. I oni, i ona są ze mną na Zamku. Lord Prestimion będzie chyba zadowolony. O, pani, mam nadzieję, że będzie, nie ma dla mnie nic ważniejszego, niż dawać mu powody do zadowolenia!
5
— Ma na imię Dekkeret — powiedziała Varaile. — Rycerz kandydat, bardzo młody i jeszcze nieoszlifowany, ale sądzę, że przeznaczony do wielkich rzeczy.
Prestimion roześmiał się. Siedzieli z Gialaurysem w sali tronowej Stiamota. Wrócili na Zamek ledwo godzinę wcześniej i Varaile powitała go tą historią, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie.
— O, dobrze znam Dekkereta! Uratował mi życie dawno temu w Normork, kiedy rzucił się na mnie z tłumu jakiś wariat z nożem.
— Tak było? Nie wspomniał o tym.
— Bardzo bym się zdziwił, gdyby zachował się inaczej.
— Historia, którą mi opowiedział, jest w najwyższym stopniu zdumiewająca, Prestimionie.
Wysłuchał jej, ledwo uważając.
— Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem — powiedział, gdy skończyła. — Był z Akbalikiem na misji w Zimroelu, a potem z jakiegoś powodu samotnie pojechał do Suvraelu. Teraz, jak mówisz, wrócił i co przywiózł ze sobą?
— Maszynę, która przejmuje kontrolę na ludzkimi umysłami. Wynalezioną przez obdartego przemytnika, zwanego Barjazid, który proponuje podróżnym przeprowadzenie przez pustynię, ale zamiast tego…
— Barjazid? — Prestimion zerknął na Gialaurysa, marszcząc brwi. — Wydaje mi się, że już słyszałem to nazwisko. Nawet na pewno. Nie pamiętam tylko, gdzie.
— Podejrzany człowieczek z Suvraelu, z rozbieganymi oczkami i skórą wyglądającą jak wytrawiona — powiedział Gialaurys. — Przez parę lat był na usługach diuka Svora. Bardzo śliski typek z tego Barjazida, podobny do Svora. Nie znosiłeś go.
— A, już pamiętam. Zaraz po kłopotach pod Granią Thegomar, kiedy złapaliśmy vroońskiego czarnoksiężnika, Thalnapa Zelifora, który robił urządzenia do czytania w myślach i bez wahania sprzedawał je zarówno nam, jak i naszym przeciwnikom…
Gialaurys przytaknął.
— Dokładnie wtedy. Ten cały Barjazid stał tuż obok, kazałeś mu spakować Vroona i wszystkie jego rzeczy i odeskortować go na wieczne wygnanie do Suvraelu. Tam na pewno pozbył się czarnoksiężnika przy pierwszej okazji i przywłaszczył sobie maszynę do kontroli umysłu — zwrócił się do Varaile. — Gdzie teraz jest ten Barjazid, pani?
— W Tunelach Sangamora. Obaj, on i jego syn.
Prestimion wybuchnął szczerym śmiechem.
— To mi się podoba! Koło pięknie się zamknęło! Właśnie w tunelach poznałem Thalnapa Zelifora, byliśmy więźniami, przykutymi obok siebie. — W tym momencie Varaile spojrzała na niego zdumiona. Prestimion zrozumiał, że zupełnie pogubiła się w rozmowie pełnej nawiązań do wojny domowej. — Opowiem ci tę historię przy innej okazji — obiecał. — Co się zaś tyczy tej jego zabawki, spojrzę na nią przy okazji. Maszyna, która kontroluje umysły? No cóż, prędzej czy później pewnie znajdę dla niej jakieś zastosowanie.
— Sądzę, że lepiej będzie prędzej, niż później.
— Proszę cię, Varaile. Nie bagatelizuję jej wagi. Teraz jednak trzeba zająć się masą innych rzeczy. — Uśmiechnął się, by złagodzić swoje słowa, ale nie ukrywał zniecierpliwienia. — Wezmę się za to jak najszybciej.
— A książę Dekkeret? — spytała Varaile. — Powinien chyba zostać nagrodzony za te informacje.
— Książę Dekkeret? O, nie, jeszcze nie. Wciąż jest człowiekiem z ludu, chłopcem z Normork, który wspina się po drabinie tutejszej hierarchii. Ale masz rację, powinniśmy nagrodzić jego dobrą służbę. Co powiesz, Gialaurysie? Podnieść go o dwa poziomy? Tak. Jeśli jest teraz na drugim poziomie, a tak mi się zdaje, przenieś go na czwarty. O ile wyzdrowiał już z tego ataku wyrzutów sumienia, który wysłał go do Suvraelu.
— Gdyby tam nie pojechał, Prestimionie, nigdy nie przejęlibyśmy maszyny do kontrolowania umysłów — zauważyła Varaile.
— To prawda. Ale ten przedmiot może okazać się bezużyteczny. A ta cała wyprawa do Suvraelu trochę mi przeszkadza. Dekkeret miał pracować dla nas w Ni-moya, nie wybierać się na prywatne przygody, nawet, jeśli okazały się wartościowe. Nie chcę, żeby znów zrobił coś takiego. A teraz — powiedział, kiedy Gialaurys pożegnał się i wyszedł — porozmawiajmy o czymś innym, dobrze, Varaile?
— O czym?
— O nowej podróży.
Po jej twarzy przemknął cień niezadowolenia.
— Znowu gdzieś wyruszasz, Prestimionie?
— Nie ja. My. Tym razem będziesz mi towarzyszyć.
Jej twarz pojaśniała.
— O, to dużo lepiej! A dokąd pojedziemy? Może do Bombifale? Chciałabym je zobaczyć. Albo do Amblemorn? Mówią, że to bardzo dziwne i nietypowe miejsce, z wąskimi, krętymi drogami i prastarymi, brukowanymi ulicami. Zawsze chciałam zobaczyć Amblemorn, Prestimionie.
— Wybieramy się dalej — powiedział jej. — Dużo dalej, bo aż na Wyspę Snu. Nie widziałem mojej matki od koronacji, a ona nigdy nie poznała mojej żony. Już dawno powinniśmy byli pojechać z wizytą. Ona pragnie cię poznać. I mówi, że musi ze mną omówić ważne sprawy. Popłyniemy łodzią w dół Iyann do Alaisor, a stamtąd na Wyspę. O tej porze roku to najlepsza trasa.
Varaile skinęła głową.
— A kiedy wyruszamy?
— Za tydzień? Dziesięć dni? Może być?
— Oczywiście — potem uśmiechnęła się, może trochę smutno. — Koronal nigdy nie zostaje długo na Zamku, prawda, Prestimionie?
— Później będzie mnóstwo czasu na siedzenie w domu — odparł. — Kiedy będę Pontifexem, a moim domem dno Labiryntu.