— Może zaszyfrowana wiadomość? Spójrzcie tu, panie, trzynasta linijka następnego dokumentu: „Kesixm richtip jumlee ayviy”. I szesnasta następnego: „Mursez ebumit yumus ghok”. I dziewiętnasta linijka kolejnego. — Vroon w podnieceniu przekładał papiery, podsuwając je pod nos Akbalika. — Ten bełkot przeplata się z normalnymi wpisami w trzylinijkowych interwałach. Sądzę, ze brakuje nam pierwszych dwóch linijek wiadomości, czyli pierwszego i czwartego wiersza dokumentów, których tu nie mamy. Jest tego więcej, zebrałem już czterdzieści linijek. Cóż może to być, jeśli nie szyfr?
— Zaiste. To brzmi zbyt dziwacznie, żeby mogło być językiem. Ale są szyfry i szyfry — powiedział Akbalik. — To może być tylko sposób jakiegoś kupca na ukrycie sekretów przed konkurencją. — Spojrzał na jedną z kartek. „Zinucot takttamt ynifogi nhogtua”. A jeśli to znaczyło „w przyszłym tygodniu wyrusza dziesięć tysięcy żołnierzy”? Poczuł nagły dreszcz podniecenia. — Z drugiej strony, może to być sposób porozumienia Dantiryi Sambaila i jego sojuszników.
— Owszem — przytaknął Vroon — to może być właśnie to. A szyfr może łatwo złamać ktoś, kto jest ekspertem w tej dziedzinie.
— Mówisz może o sobie? — Akbalik wiedział, że Vroonowie mieli rozliczne zdolności wróżbiarskie.
Macki Vroona zaczęły wić się w geście zaprzeczenia.
— Nie ja, panie. To ponad moje możliwości. Ale mój znajomy, Givilan-Klostrin…
— To imię Su-Suherisa, prawda?
— Tak jest. To mąż cieszący się doskonałą opinią, dla którego ten tekst nie stanowiłby żadnej trudności.
— Mieszka w Stoien?
— W Treymone, panie, mieście domów na drzewach. To tylko kilka dni drogi wzdłuż wybrzeża stąd…
— Wiem, gdzie jest Treymone, dziękuję. — Akbalik zamyślił się na chwilę. Przez miesiące pracy z Odrianem Kestivauntem nauczył się mu ufać, ale angażowanie w tak delikatną sprawę obcego Su-Suherisa było zupełnie inną kwestią. Najpierw trzeba będzie przeprowadzić małe śledztwo. Dwugłowi sprawiali wrażenie, jakby wszyscy znali się wzajemnie. Postanowił zapytać Maundiganda-Klimda o zdanie, zanim zatrudni Givilana-Klostrina.
„Geenux taquidu eckibin oeciss. Emajiqk juqivu xhtkip ss”.
Akbalik przycisnął palce do bolących skroni. Zastanawiał się, czy ten bełkot skrywał tajne plany Dantiryi Sambaila. A może był to tylko tajny język jakiegoś podejrzanego, skandarskiego marynarza?
Zudlikuk. Zygmir. Kasiski. Fustus.
Na Zamek wysłano pytanie do maga, Maundiganda-Klimda. W odpowiednim czasie przyszła jego odpowiedź. Twierdził, że dobrze zna Givilana-Klostrina i że książę mógł mu całkowicie zaufać. „Ręczę za niego jak za własnego brata”, pisał Maundigand-Klimd.
Akbalik uznał, że to wystarczająca rekomendacja. Wezwał Odriana Kestivaunta.
— Przekaż twojemu znajomemu Su-Suherisowi — powiedział — żeby jak najszybciej przybył do miasta Stoien.
Mimo wszystko widok Givilana-Klostrina sprawił, że Akbalik zwątpił w słuszność słów Maundiganda-Klimda.
Sam Maundigand-Klimd, którego Akbalik darzył najwyższym szacunkiem, nosił się z godnością i odznaczał dostojeństwem, podkreślonym jeszcze klasztorną wręcz skromnością ubioru. Na Zamku, gusta dotyczące stroju wahały się od krzykliwie barwnych po szokująco oryginalne, ale Maundigand-Klimd cenił sobie przede wszystkim surowe szaty z czarnej wełny lub ciemnozielonego lnu, ozdobione tylko czerwoną szarfą, służącą za akcent kolorystyczny.
Givilan-Klostrin zaś przybył do gabinetu Akbalika odziany w groteskowy strój z wyszywanego złotem brokatu pozszywanego z kwadratami z jedwabiu w kilkunastu gryzących się kolorach, zaś na dwóch wydłużonych głowach nosił wysokie kapelusze o pięciu czubkach, którymi prawie zamiatał sufit. Na każdym kapeluszu wymalowano pół tuzina wielkich, okrągłych oczu o krzaczastych brwiach, po trzy z przodu i z tyłu. Na ramionach wróża były sztywne epolety, wysokie na osiem czy dziesięć cali i także pomalowane w oczy. Zwieszały się z nich cienkie, szkarłatne proporczyki.
Zamierzony efekt miał zapewne wzbudzać podziw, jednak Akbalik uznał go za absurdalny i komiczny. Taki strój mógł nosić fakir albo żebrzący dziad, za kilka koron przepowiadający przyszłość na targowisku. W dodatku Su-Suheris miał strasznego zeza, lewe oko jego prawej głowy patrzyło w stronę prawego oka lewej głowy w sposób, który sprawiał, że w Akbaliku skręcały się wnętrzności.
Ręczę za niego jakby był moim bratem, pisał Maundigand-Klimd. Akbalik wzdrygnął się. Nie chciałby mieć brata podobnego do Givilana-Klostrina, ale z drugiej strony nie był Su-Suherisem.
— Jestem domem Thungmy — oświadczył Givilan-Klostrin uroczystym tonem i czekał.
Vroon już to wytłumaczył. Thungma był niewidzialnym duchem czy demonem, z którym kontaktował się Givilan-Klostrin w wieszczym transie, był więc jego „domem”, gdy go wzywał.
Su-Suheris, stojący na szeroko rozstawionych nogach i ze skrzyżowanymi ramionami, zdawał się wypełniać sobą cały pokój. Patrzył na Akbalika lodowato.
— Najpierw zapłata — szepnął Odrian Kestivaunt. — To ogromnie ważne.
— Tak, rozumiem. Powiedz mi, Ghilanie-Klostrinie, ile będzie kosztować twoja porada? — zapytał Akbalik, który od prób nawiązania kontaktu wzrokowego z magiem miał prawie mdłości.
— Dwadzieścia rojali — powiedziała natychmiast lewa głowa. Jej głos był głęboki i dudniący.
Była to niedorzeczna suma. Większość ludzi zarabiała mniej w ciągu roku. Godzinna wizyta u tłumacza snów kosztowała parę koron, czyli stukrotnie mniej. Akbalik już zaczął protestować, ale drżenie macek Vroona i jego szeptane „panie, panie!” sprawiły, że zamilkł. Wynagrodzenie maga, jak kilkakrotnie mówił mu Odrian Kestivaunt, było istotną częścią całego procesu i targowanie się mogło zniszczyć przedsięwzięcie.
Cóż, te dwadzieścia rojali i tak nie należało do niego. Akbalik wyjął z sakiewki i położył na stole cztery lśniące monety pięciorojalowe, jedne z nowych, przedstawiających Confalume’a w szatach Pontifexa i przystojny profil Prestimiona z drugiej strony. Givilan-Klostrin pochwycił je zręcznie i przycisnął na chwilę do zewnętrznych kości policzkowych, jakby upewniając się, że są prawdziwe.
— Gdzie są dokumenty? — zapytał mag.
Kestivaunt przygotował długi na stronę zapis zaszyfrowanych linijek, które znalazł w protokołach towarowych. Akbalik podał go Su-Suherisowi. Ten potrząsnął naraz obiema głowami — co wywołało u Akbalika zawroty głowy — i zażądał oryginałów. Książę spojrzał na Kestivaunta, który wybiegł z pokoju, w podnieceniu machając na wszystkie strony mackami, by po chwili wrócić w papierami. Givilan-Klostrin wziął je od niego. Akbalik ledwo powstrzymał się od śmiechu na widok wysokiego na siedem stóp Su-Suherisa, który z całą powagą pochylał się nad mającym ledwo osiemnaście cali Vroonem.
Givilan-Klostrin otworzył skrzynkę, którą ze sobą przyniósł i zaczął ustawiać swoje przyrządy do zaklinania na ławie. Akbalika to zaskoczyło, bo widział, jak Maundigand-Klimd wróżył bez użycia jakichkolwiek przedmiotów i często wyrażał wręcz pogardę dla takich urządzeń. Może to tylko część przedstawienia, uzasadnienie astronomicznej ceny. Patrzył, jak Givilan-Klostrin wyjął i zapalił pięć stożkowatych kadzideł, które natychmiast wypełniły pokój chmurami dusząco słodkiego dymu. Następnie mag wyciągnął niewielką, metalową kopułę i dotknął wybrzuszenia na jej czubku, sprawiając, że zaczęła wydawać z siebie rytmiczne bicie, podobne do dźwięku dzwonu. Drugie takie urządzenie, postawione obok pierwszego, wydawało głęboki, niski dźwięk, podobny do dalekiego zaśpiewu, trzecie zaś dziwaczny, wibrujący ton, jakby ktoś dmuchał w stożkowate muszle.