— Posłuchaj, Prestimionie. Posłuchaj! Można aż poczuć ich miłość do ciebie!
— Raczej do urzędu Koronala. Niewiele ma to wspólnego ze mną. Nie mieli czasu, by dowiedzieć się o mnie nic ponad fakt, że Lord Confalume wybrał mnie swoim następcą, więc muszę być w porządku.
— Sądzę, że chodzi o coś więcej. Jest nowy Koronal po tylu latach rządów Confalume’a. Wszyscy go kochali i podziwiali, to prawda, ale rządził tak długo, że wszyscy zaczęli traktować go jak coś oczywistego, niczym słońce czy księżyce. Teraz na Zamku siedzi nowy człowiek i widzą w nim głos młodości, nadzieję na przyszłość, kogoś świeżego i pełnego sił, który będzie budował na osiągnięciach Lorda Confalume’a i poprowadzi Majipoor w nową, wspaniałą epokę.
— Oby mieli rację — powiedział Prestimion.
Przez chwilę patrzyli na zachód, gdzie złotozielona kula słońca powoli chowała się za horyzontem. Ziemia tutaj była płaska, a rzeka bardzo szeroka. Na brzegu widziało się teraz mniej ludzi.
Wtedy Varaile powiedziała:
— Powiedz mi, Prestimionie. Czy prawo pozwala, aby syn Koronala został jego sukcesorem?
To pytanie go wystraszyło.
— Co? O czym ty mówisz, Varaile? — powiedział ostro, odwracając się do niej i mierząc ją spojrzeniem tak wściekłym, że odsunęła się od niego, lekko wystraszona.
— Nic, nic! Tylko się zastanawiałam…
— Nie zastanawiaj się więc. To się nie stanie. Nie stało się w przeszłości, nie wydarzy się w przyszłości. Na Majipoorze mamy monarchię z nadania, nie dziedziczenia. Mogę ci jako dowód pokazać zapisy historyczne sięgające wielu lat wstecz.
— Nie ma takiej potrzeby. Wierzę ci — wciąż była zaniepokojona gwałtownością jego reakcji. — Ale dlaczego tak się rozzłościłeś, Prestimionie? Zadałam ci zwykłe pytanie.
— Muszę przyznać, że bardzo dziwaczne.
— Tak? Nie dorastałam na Zamku, jak wiesz. Nie znam się na prawie konstytucyjnym. Wiem tylko, że nowy Koronal zazwyczaj nie jest synem poprzedniego. A potem zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby…
Prestimion zrozumiał, że jej pytanie było całkowicie niewinne. Nie miała skąd dowiedzieć się o Korsibarze i jego tragicznej w skutkach rewolcie. Próbował się uspokoić. Po prostu go zaskoczyła, to wszystko, zdawało mu się, że próbuje dotknąć rzeczy delikatnych, jeśli nie zakazanych, ale w rzeczywistości nie miała na myśli nic złego.
— Cóż — powiedziała — jeśli on nie może zostać Koronalem, ani księciem Muldemar, ponieważ Abrigant będzie miał kiedyś własne dzieci i to one odziedziczą ten tytuł, to pewnie zostanie księciem czegoś innego.
— On? — zdziwił się Prestimion niezbyt mądrze.
— O, tak — powiedziała Varaile, głaszcząc się po brzuchu. — To niewątpliwie on, Prestimionie. Wiem to już od paru tygodni. Mimo to poprosiłam Maundiganda-Klimda o wróżbę i potwierdził.
Prestimion zagapił się na nią. Nagle wszystko nabrało sensu.
— Varaile?
— Wyglądasz na bardzo zdziwionego, Prestimionie! Jakby to stało się po raz pierwszy w historii świata.
— Dla mnie dzieje się pierwszy raz. Ale nie o to chodzi, Varaile. Powiedziałaś Maundigandowi-Klimdowi kilka tygodni temu, a mi nie? Pewnie jeszcze Septachowi Melaynowi. I Gialaurysowi, i Nilgirowi Sumanandowi, i twoim służkom, i Skandarowi, który zamiata dziedziniec przed…
— Przestań, Prestimionie! Chcesz mi powiedzieć, że się nie domyśliłeś?
Potrząsnął głową.
— W ogóle nie przyszło mi to do głowy.
— Sądzę wiec, że powinieneś bardziej uważać.
— A ty nie powinnaś tyle zwlekać z przekazaniem mi takich wiadomości.
— Czekałam aż do tej chwili, ponieważ doradził mi to Maundigand-Klimd. Postawił mi horoskop i powiedział, że lepiej dla dziecka będzie, jeśli nie powiem ci o nim, póki nie będziemy na zachód od dziewiętnastego południka. A teraz jesteśmy, prawda, Prestimionie? Mówił, że to tam, gdzie ziemia staje się płaska, a rzeka bardzo szeroka.
— Nie jestem kapitanem tego statku, Varaile. Nie śledzę szerokości geograficznej.
— Wydaje mi się, że chodzi raczej o długość.
— Szerokość… długość… co to za różnica? — zastanawiał się, czy faktycznie minęli dziewiętnasty południk. Pewnie tak. Ale co tam, jaka to różnica, osiemnasty południk, dziewiętnasty czy dwusetny? Powinna mu była dawno powiedzieć. Wyglądało jednak na to, że jego przeznaczeniem było na każdym kroku dawać się oplatać jakimiś czarami. W głowie pulsował mu gniew. — Czarnoksiężnicy! Magowie! To oni rządzą światem, nie ja! To skandal, Varaile, kompletny skandal, że taka wiadomość krąży po Zamku od tygodni, a ukrywa się ją przede mną tylko dlatego… dlatego, że jakiś mag powiedział ci… — aż jąkał się z oburzenia. Patrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Uśmiechnęła się, po czym zachichotała.
Wtedy roześmiał się też Prestimion. Wiedział, że zachowuje się bardzo głupio.
— Och, Varaile… Varaile… Tak bardzo cię kocham, Varaile! — objął ją i przycisnął do siebie. Po długiej chwili wypuścił ją, uśmiechnął się i pocałował ją w czubek nosa. — I nie, Varaile, on nie może zostać Koronalem po mnie i nawet o tym więcej nie myśl. Zrozumiano?
— Tylko się zastanawiałam, to wszystko — powiedziała.
6
W innych okolicznościach Prestimion powinien spędzić przynajmniej tydzień w Alaisor. Jako Koronal byłby niewątpliwie gościem honorowym na bankiecie, wydanym przez burmistrza Hilgimura w sławnej Sali Topazowej i odbyłby zwyczajową wizytę w świątyni Pani na Wzgórzach Alaisor. A gdyby wciąż był księciem Muldemar, spotkałby się z wielkimi handlarzami wina, z którymi jego rodzina była powiązana od wielu pokoleń, i tak dalej.
Ale to były szczególne okoliczności. Musiał szybko dostać się na Wyspę. Z tego powodu, chociaż spotykał się z burmistrzem, miało to trwać ledwie godzinę, może dwie. Zrezygnował z odwiedzenia świątyni na wzgórzu, ponieważ wkrótce miał spotkać Panią osobiście. A co się tyczyło handlarzy winem, nie mieli już dla niego znaczenia, ponieważ był Koronalem i nie zajmował się rodzinnymi interesami. Mógł sobie pozwolić tylko na jedną noc w Alaisor, potem ruszał w dalszą drogę.
Burmistrz przygotował dla Prestimiona i Varaile okazały, czteropiętrowy apartament, w którym mogły mieszkać tylko Potęgi Królestwa, położony na szczycie trzydziestopiętrowej wieży Alaisorskiej Kompanii Handlowej. Z okien widać było całe miasto. Maundigand-Klimd i pozostali członkowie świty zostali rozmieszczeni w mniejszych, ale także luksusowych kwaterach w pobliżu.
Było to miasto o iście imperialnym splendorze, największe na zachodnim wybrzeżu. Równolegle do brzegu biegła tutaj ściana wysokich klifów z czarnego granitu. Iyann, płynąc do morza, wycięła w nich dawno temu szeroki kanion, a u ich stóp Alaisor rozwijał się jak ogromny wachlarz, sięgając daleko wzdłuż brzegów na północ i południe. Zatoka, utworzona ujściem Iyann tworzyła wspaniały port. Z centrum miasta do jego południowych i północnych krańców biegły szerokie bulwary, zbiegające się nad wodą. W punkcie ich spotkania stało sześć gigantycznych obelisków z czarnego kamienia, znaczących miejsce, w którym Stiamot, zwycięzca Metamorfów, został siedem tysięcy lat temu pochowany. Prestimion pokazał ten pomnik Varaile z zachodniego okna ich mieszkania, skąd rozciągał się widok na port.
Historia mówiła, że Stiamot, kiedy został Pontifexem, w bardzo podeszłym wieku postanowił odbyć pielgrzymkę na Zimroel, do Danipiur, przywódczyni Metamorfów, i błagać ją o przebaczenie za podbój. Jednak jego podróż zakończyła się w Alaisor, gdzie zachorował i nie mógł podróżować dalej. Kiedy umierał, patrząc w morze, poprosił, by pochować jego ciało tutaj, zamiast zabierać je o tysiące mil na wschód, do Labiryntu.