Выбрать главу

— A świątynia Pani? — zapytała Varaile. — Gdzie ona jest?

Znajdowali się na najwyższym piętrze budynku. Prestimion zaprowadził Varaile do ogromnego, łukowego okna wychodzącego na wschód i na ciemną, pionową ścianę klifu. O tej porze dnia zachodzące słońce nadawało im brązowozielony połysk.

— Tam — powiedział. — Zaraz pod krawędzią. Widzisz?

— Tak. Przypomina białe oko patrzące na nas z czoła wzgórza. Byłeś tam kiedyś, Prestimionie?

— Tak, raz. Byłem w Zimroelu tuzin lat temu i po drodze spędziłem kilka dni w Alaisor, i poszliśmy tam z Septachem Melaynem. To wspaniały budynek, delikatny łuk z białego marmuru, jednopiętrowy, który zdaje się zwisać z klifu. Przed sobą widzisz całe miasto, rozłożone jak mapa, a dalej morze, niemal do Wyspy.

— To brzmi wspaniale. Nie moglibyśmy udać się tam jutro, choć na chwilkę?

Prestimion uśmiechnął się.

— Koronal nie może nigdzie pójść na chwilkę. To drugie najświętsze miejsce w całym Majipoorze. Gdybym w ogóle tam poszedł, musiałbym zostać przynajmniej na całą noc i spotkać się z Hierarchinią i jej akolitkami. Odprawiano by ceremonie i tak dalej… no, wiesz, jak to jest, Varaile. Wszystko, co robię, ma duże znaczenie symboliczne. A statek na Wyspę nie może czekać, wieją sprzyjające wiatry i musimy wypływać jutro. Kiedy wiatr się odwróci, możemy być zmuszeni czekać nawet wiele miesięcy, a tego nie mogę zaryzykować. Możesz odwiedzić świątynię, gdy będziemy w Alaisor następnym razem.

— A kiedy to się stanie? Prestimionie, świat jest taki wielki! Czy mamy dość czasu, by gdziekolwiek być dwa razy?

— Za cztery lub pięć lat, kiedy sprawy królestwa się uspokoją, powinienem odbyć wielką procesję, a wtedy pojedziemy wszędzie, Varaile. Nawet do Zimroelu, do Piliplok, Ni-moya, Dulorn, Pidruid, Tilomon, Narabalu. Wtedy znowu będziemy przejeżdżać przez Alaisor i zostaniemy trochę dłużej. Obiecuję ci to. Wszystko, czego nie zobaczymy podczas tej podróży, nadrobimy w następnej.

— Mówisz „my”. Czy żona Koronala uczestniczy z nim w wielkim objeździe? Kiedy Lord Confalume przybył do Stee podczas ostatniej procesji, nie było z nim jego małżonki.

— Inny Koronal. Inna żona. Ty będziesz u mojego boku, gdziekolwiek pojadę.

— Czy to obietnica?

— Nawet przysięga. Przysięgam na wąsik Lorda Stiamota, tu, w cieniu jego grobu.

Pochyliła się i delikatnie go pocałowała.

— Tak więc postanowione.

* * *

Nigdy nie był na Wyspie Snu. Właściwie, kiedy jeszcze był księciem na Zamku, nie przyszło mu do głowy, żeby kiedykolwiek tam pojechać. Nie jeździło się na Wyspę tak po prostu, chyba że chciało się przeżyć rytualne oczyszczenie. Nawet Koronalowie przybywali tam tylko w czasie wielkiej procesji, a na to było jeszcze za wcześnie.

Teraz jednak Wyspa pojawiła się przed nim na horyzoncie jak cudowna, biała ściana, a widok ten wywołał dziwne podniecenie.

— Zaskoczy was jej ogrom — powtarzali w kółko ci, którzy kiedykolwiek na niej byli. Z powodu tych ostrzeżeń Prestimion spodziewał się, że wcale nie będzie zaskoczony. Zawsze myślał, że wyspa to polać lądu całkowicie otoczona wodą i że wyspy są zazwyczaj niewielkie. Wszyscy mówili, że Wyspa Snu jest duża, ale on wciąż sądził, że jej granice będą zawsze widoczne, jak zagięta linia przechodząca w ocean. W rzeczywistości jednak Wyspa okazała się być olbrzymia, tak duża, że w każdym innym świecie nazwano by ją kontynentem. Widziana z morza z pewnością była wielka jak kontynent. Tylko w porównaniu z Alhanroelem, Zimroelem i Suvraelem, oficjalnymi kontynentami Majipooru, można było określać Wyspę tak niepozornym mianem.

Jedna z pięknych historii, które o niej opowiadano, mówiła, że w starożytnych czasach — miliony lat temu, jeszcze zanim na Majipoorze pojawili się chociażby Zmiennokształtni — Wyspa leżała głęboko pod powierzchnią morza, ale straszna konwulsja wnętrza ziemi wyrzuciła ją w górę w ciągu jednej doby. Dlatego to miejsce było tak uświęcone: to Bogini wyniosła je z wód.

Nie sposób było wątpić w podmorski rodowód Wyspy. Świadczył o nim fakt, że cała była pojedynczym, gigantycznym blokiem białej kredy, szerokim na kilkaset mil i wysokim na ponad pół mili, składającym się z kolistych warstw umieszczonych jedna na drugiej, a kreda jest substancją, która powstaje ze skorupek maleńkich morskich żyjątek.

Te gigantyczne, kredowe szańce lśniły teraz w blasku słońca porażającą bielą, wypełniając morze przed nimi jak nieprzekraczalna bariera. Varaile i Prestimion podziwiali je bez ruchu.

— Wydaje mi się, że widzę stąd dwa z trzech poziomów, może cień trzeciego — powiedział Prestimion. — Ten największy, podstawa wyspy, jest zwana Pierwszym Tarasem. Na jego krawędzi rośnie las, setki stóp nad poziomem morza. Widzisz? Tam zaczyna się Drugi Taras, o średnicy sporo mniejszej niż Pierwszy. Jeśli spojrzysz w górę wzdłuż białej ściany, zobaczysz długą linię zieleni. Zdaje mi się, że to granica między Drugim i Pierwszym Tarasem. Trzeci Taras biegnie w głębi lądu, setki mil od brzegu. Stąd go nie widać, z wyjątkiem może zarysu jego wierzchołka. To Świątynia Wewnętrzna, miejsce pobytu Pani.

— Oszałamiające. Wiedziałam, że Wyspa jest z białego kamienia, ale nie myślałam, że będzie tak błyszczący! Czy udamy się na sam szczyt?

— Najpewniej tak. Pani rzadko schodzi, by spotkać się ze swoim synem. Jest w zwyczaju, że jej hierarchinie witają Koronala w porcie i zabierają go najpierw do miejsca noclegu, które jest tam dla niego przygotowane. Widzisz, on reprezentuje świat działania, hałas i męską gwałtowność i musi przejść pewne rytuały, nim wejdzie do kontemplacyjnej krainy swojej matki. Potem prowadzą go w górę, przez różne tarasy na trzech progach. W końcu dotrzemy do samej świątyni, położonej na szczycie, gdzie przyjmie nas moja matka.

Olbrzymie ściany wyspy wznosiły się z morza tak stromo, że istniały tylko dwa porty, oba trudno dostępne: Taleis po stronie Zimroelu i Numinor z tej, w kierunku Alhanroelu. Do nich, w określonych porach roku, przybywali pielgrzymi z kontynentów, czasem chcąc na rok czy dwa wycofać się ze zwykłego życia i oddać medytacjom i rytualnemu oczyszczeniu; inni pragnący dołączyć do służby Pani i spędzić w niej resztę życia.

Chyży statek, który wiózł Prestimiona i Varaile z Alaisor był za duży, by wejść do portu Numinor. Zarzucił kotwicę daleko na morzu, a jej pasażerowie przesiedli się na oczekujący ich prom, którego pilot znał sekrety wąskiego kanału, pełnego silnych prądów i zdradzieckich raf, przez który docierało się do brzegu.

Trzy wysokie, starsze kobiety, noszące się z wielką godnością i powagą, odziane w identyczne złote szaty obrębione czerwienią, czekały na pomoście na przybicie promu. Były to hierarchinie Wyspy, przyboczne, które lady Therissa wysłała na powitanie gości.

— Polecono nam, by wpierw zabrać was — powiedziała najstarsza z nich — do domu, zwanego Siedem Ścian.

Prestimion się tego spodziewał. Siedem Ścian był tradycyjnym domem gościnnym dla nowo wybranych Koronalów. Okazał się być niskim, mocnym budynkiem z ciemnego kamienia, stojącym na szczycie klifu w porcie Numinor, nad samym morzem.

— Dlaczego nazywa się Siedem Ścian? — zapytała Varaile. — Na moje oko jest całkiem kwadratowy.

— Nikt tego nie wie — odparł Prestimion. — To miejsce jest tak stare, jak sam Zamek i prawda o jego przeszłości ginie wśród legend. Mówi się, że lady Thiin, matka Lorda Stiamota, zbudowała go, kiedy jej syn przybył na Wyspę, by podziękować za zwycięstwo w Wojnach Metamorfów. Ponoć w jego fundamentach leży pogrzebanych siedmiu wojowników, których lady Thiin zabiła własnoręcznie, kiedy broniła Wyspy przed Zmiennokształtnymi najeźdźcami. Ale fundamenty tego budynku były często odnawiane i nikt nigdy nie znalazł tam szkieletów Metamorfów. Istnieje też teoria, że Lord Stiamot kazał zbudować na dziedzińcu siedmioboczną kaplicę, ale po niej też nie został żaden ślad. Słyszałem również, że nazwa tego miejsca to po prostu nasza wersja pradawnego słowa Zmiennokształtnych, oznaczającego „miejsce, gdzie skrobie się ryby”, ponieważ w dawnych czasach była tutaj wioska rybacka Metamorfów.