— Ta wersja najbardziej mi się podoba — powiedziała Varaile.
— Mnie również.
Musiał odbyć pewne rytuały oczyszczające, zanim mógł udać się wyżej i w głąb Wyspy, spędził więc kilka godzin, wykonując je pod okiem jednej z hierarchiń. Tej nocy on i Varaile spali w pięknej komnacie z widokiem na morze, otoczeni ciemnymi tkaninami w tak stare wzory, że Prestimion zastanawiał się, czy zostały osobiście wybrane przez Lorda Stiamota. Wyobrażał sobie, że duchy wszystkich królów z minionych lat, którzy spali w tym pokoju, stłoczą się wokół niego w nocy i będą opowiadać anegdoty z czasów ich panowania i dawać rady na temat jego własnych problemów, ale w rzeczywistości niemal natychmiast zapadł w najgłębszy ze snów i śnił spokojnie. Wyspa była miejscem łagodności i harmonii, żaden niepokój nie znajdował na niej miejsca.
O poranku rozpoczęli podróż w górę, do Pani. Varaile i Prestimion wyruszyli sami, bez tych, którzy rozpoczęli z nimi podróż z Zamku. Pozwolenia na wkroczenie na Trzeci Próg i do Wewnętrznej Świątyni z zasady nie udzielano tym, którzy nie przeszli przez pełen rytuał inicjacyjny.
Hierarchini zaprowadziła ich do nadmorskiego terminala, skąd wyruszały małe latacze, na których mieli jechać w górę. Kiedy Prestimion patrzył w górę na białą ścianę Pierwszego Progu, unoszącą się praktycznie pionowo, nie miał pojęcia, jak można ją pokonać, ale pojazd ruszył w górę cicho i łatwo, bez trudu wspinając się coraz wyżej i osiadł na lądowisku na szczycie klifu jak gigantyczna gihorna ze złożonymi skrzydłami. Patrząc za siebie, widzieli port Numinor, wyglądający z góry jak zabawka, a dwa ramiona jego wysuniętego w morze, wygiętego falochronu jak delikatne patyczki.
— Jesteśmy na Tarasie Oszacowania, na który przybywają wszyscy nowicjusze. Tutaj są poddawani ocenie i decyduje się o ich przeznaczeniu — wyjaśniła jedna z hierarchiń. — Dalej, niedaleko w głąb lądu, jest Taras Rozpoczęcia, gdzie wstępne szkolenie przechodzą ci, którym pozwolono przejść dalej. Po pewnym czasie, czasem po dniach, tygodniach, czasem latach, przenoszą się na Taras Zwierciadeł, gdzie muszą skonfrontować się z samymi sobą i przygotować się na to, co leży dalej.
Na Prestimiona i Varaile czekał już nowy latacz, by wieźć ich dalej. Szybko zostawili za sobą różowy bruk Tarasu Oszacowania i podróżowali przez pozornie nieskończone pola uprawne Tarasu Rozpoczęcia, którego wejście znaczyły piramidy z ciemnoniebieskiego kamienia, wysokie na dziesięć stóp. Widzieli tu nowicjuszy zajętych podrzędnymi pracami na roli i innych, zebranych na świętych naukach w otwartych amfiteatrach. Nie mieli czasu zatrzymać się i przyjrzeć się temu dokładniej, bo odległości tu były wielkie, a wielka, biała bryła Drugiego Progu górowała przed nimi, ale wciąż bardzo daleko.
Popołudnie chyliło się ku końcowi, gdy dotarli do podnóża klifu. Zatrzymali się na nocleg na trzecim tarasie progu, Tarasie Zwierciadeł, który leżał dokładnie pod wiszącą nad nimi ścianą. Na tym tarasie wszędzie powkopywano w ziemię płyty z polerowanego, czarnego kamienia, przez co gdziekolwiek się patrzyło, widziało się własne odbicie, zmienione i wzmocnione przez tajemnicze światło. Wcześnie rano ruszyli w dalszą drogę w górę i po raz drugi odbyli zapierającą dech w piersiach podróż małym lataczem na krawędź następnego Progu.
Stąd wciąż widzieli morze, ale było ono bardzo daleko, a Numinor znajdował się poza zasięgiem wzroku, schowany za krawędzią Wyspy. Ledwo widać było różową krawędź zewnętrznego tarasu Pierwszego Progu. Taras Zwierciadeł, znajdujący się dokładnie pod nimi, zdawał się świecić zielonkawym płomieniem w miejscach, gdzie na kamienne płyty padało światło słońca.
— Zewnętrzny taras, na którym teraz jesteśmy — powiedziała im hierarchini — to Taras Poświęcenia. Stąd przejedziemy na Taras Kwiatów, Taras Modlitwy, Taras Wyrzeczenia i Taras Wstąpienia.
Prestimion poczuł podziw, kiedy spoglądał na złożoność i bogactwo, z jakimi zbudowana była kraina Pani. Nigdy nie podejrzewał, że do wykonywania tutejszych czynności prowadzi tak skomplikowana droga.
Nie miał jednak czasu na zwlekanie i naukę. Wciąż musiał dotrzeć do najświętszego ze wszystkich sanktuariów, położonego nad Trzecim Progiem domu Pani.
Znaleźli się tam po kolejnym, pionowym podjeździe. Prestimiona natychmiast uderzyła wyjątkowość powietrza w tym miejscu, setki stóp nad poziomem morza. Było chłodne i niezwykle czyste, tak że każdy szczegół Wyspy widać było jak przez szkło powiększające. Był tak oczarowany dziwami — światłem, niebem, drzewami — że nie słuchał hierarchini, wymieniającej nazwy tarasów, przez które jechali, póki nie powiedziała:
— To Taras Adoracji, brama do Wewnętrznej Świątyni.
Miejsce to było pełne niskich, pomalowanych na biało kamiennych budynków, stojących pośród niezwykle pięknych i tchnących spokojem ogrodów. Poinformowano ich, że Pani już czeka, ale najpierw musieli odświeżyć się po podróży. Akolici zaprowadzili ich do samotnego domku w ogrodzie pełnym wiekowych, rosochatych drzew i altanek porośniętych serpentynami pnączy, obsypanych mnóstwem niebieskich kwiatów o wielu płatkach. Nie mogli oprzeć się urokowi murowanej wanny, wyłożonej zmyślnie przeplatanymi paskami w kolorze zieleni i turkusu. Wykąpali się wspólnie, a Prestimion z uśmiechem przesunął dłonią po zaokrąglonym brzuchu Varaile. Później ubrali się w miękkie, białe szaty, które im pozostawiono, a służący przynieśli posiłek, złożony z pieczonej ryby i przepysznych, niebieskich jagód oraz schłodzonego, szarego wina, którego Prestimion nie rozpoznał. Dopiero potem jedna z hierarchiń, które towarzyszyły im w podróży, powiedziała, że są wzywani przez Panią. Przypominało to sen. Cały proces był tak poważny i majestatyczny, że Prestimion z trudem uświadamiał sobie, że przybył z wizytą do własnej matki.
Teraz była więcej niż tylko jego matką. Była matką świata, matką boginią.
Do Wewnętrznej Świątyni, gdzie na nich czekała, dotarli po delikatnym łuku z białego kamienia, który prowadził nad stawem pełnym wielkookich, złotych ryb na zielone pole, gdzie wszystkie źdźbła trawy zdawały się mieć dokładnie tę samą długość. Po jego drugiej stronie stał niski, okrągły budynek o płaskim dachu, całkowicie pozbawiony ozdób, zbudowany z tego samego przejrzystego, białego kamienia, co mostek. Miał osiem wąskich skrzydeł, równomiernie rozmieszczonych, przypominających ramiona gwiazdy.
Hierarchini wskazała tę rotundę.
— Wejdźcie, proszę.
Prosty pokój pośrodku rotundy był ośmiokątną komnatą z białego marmuru, bez żadnych mebli. W jego centrum znajdował się basen, również ośmiokątny. Stała przy nim lady Therissa, wyciągając do nich ręce w powitalnym geście.
— Prestimion. Varaile.
Jak zawsze zdawała się cudownie młoda, ciemnowłosa, pełna wdzięku i o gładkiej skórze. Niektórzy twierdzili, że zawdzięcza to magii, ale Prestimion wiedział, że się mylą. Nie znaczyło to, że lady Therissa pogardzała usługami czarowników, gdyż od dawna zatrudniała paru magów w Domu Muldemar. Ale mieli oni przewidywać przyszłość zbiorów winorośli, a nie rzucać czary, mające chronić ją przed upływem czasu. Nawet teraz miała na nadgarstku magiczny amulet, złotą bransoletę z runami wypisanymi okruchami szmaragdów, ale to też, jak wiedział Prestimion, służyło czemuś innemu niż próżności. Był głęboko przekonany, że to własnej, wewnętrznej energii, a nie magii, jego matka zawdzięczała to, że zachowała urodę mimo upływu lat.