Выбрать главу

Fakt, że została Panią Wyspy, nadał jej nowego blasku, nieznanej mu wcześniej królewskiej aury, która wzmacniała i pogłębiała jej wielkie piękno. Srebrny diadem na czole, insygnium władzy Pani Wyspy, otaczał ją wspaniałą, świetlistą aurą.

Słyszał historie o tym, jak srebrny diadem nieuchronnie odmieniał tych, którzy go nosili i to musiało stać się z lady Therissą. Była to rola, na której odegranie czekała całe życie. Dawno temu mogła być tylko żoną księcia Muldemar, kiedy tytuł ten przeszedł na Prestimiona, była znana jako matka księcia Muldemar, ale teraz wreszcie stała się kimś wybitnym, posiadaczką tytułu Pani Wyspy, jedną z trzech Potęg Królestwa. Prestimion pomyślał, że była to pozycja, do której po cichu przygotowywała się przez cały czas, kiedy on pozostawał prawdopodobnym spadkobiercą tronu Confalume’a i która teraz nałożyła na nią obowiązki, do wykonywania których się urodziła. Przez lata o tym nie wiedziała, ale takie było jej przeznaczenie.

Najpierw objęła Varaile, ciepło, długo trzymała ją w ramionach, parokrotnie nazywając ją córką i z czułością gładząc jej policzek. Nigdy nie miała córki, a Prestimion ożenił się jako pierwszy z jej synów.

Ciąża Varaile nie była dla niej zaskoczeniem, powiedziała o niej od razu, mówiąc o dziecku jako o „nim”, jakby nie było co do tego żadnych wątpliwości. Prestimion czekał z boku przez dłuższą chwilę, kiedy dwie kobiety rozmawiały.

W końcu odwróciła się do niego i też objęła, choć dużo krócej. W jej dotyku czuł mrowiącą potęgę jej urzędu, siłę, która wyróżniała ją spośród wszystkich istot tego świata. Kiedy odsunęła się od niego, Prestimion zauważył, że jej zachowanie było inne niż chwilę temu wobec Varaile. Ciepły uśmiech zniknął, spojrzenie pociemniało. Przechodziła do sedna wizyty.

— Prestimionie, co stało się ze światem? Czy wiesz, co widzę, kiedy wysyłam w niego mój umysł?

Był pewien, że do tego to zmierzało.

— Masz na myśli szaleństwo?

— Tak, szaleństwo. Znajduję je wszędzie. Gdziekolwiek spojrzę, widzę ogłupienie i ból. Jest oczywiście zadaniem Pani i jej akolitów, by przeszukiwać świat, wyciągać rękę do tych, którzy cierpią i dawać im pocieszenie w snach i robimy co w naszej mocy, ale to, co się dzieje, przerasta nasze możliwości. Pracujemy dzień i noc, lecząc tych, którzy nas potrzebują, ale są ich miliony. Miliony, Prestimionie. I ta liczba codziennie rośnie.

— Wiem. Widziałem wiele miast w trakcie moich podróży. Chaos, ból… Zaatakowały nawet ojca Varaile. I…

— Ale czy to widziałeś, Prestimionie? Nie tak, jak ja. Chodź ze mną.

7

Odwróciła się i wyszła z pokoju, nakazując gestem, by szedł za nią. Prestimion zawahał się i ze zmarszczoną brwią spojrzał na Varaile, niepewny, czy jej także dotyczyło to zaproszenie, ale skinął, by szła za nim. Lady Therissa zawsze mogła wyprosić Varaile, jeśli ta miałaby nie oglądać tego, co chciała mu pokazać.

Była już dość daleko, minęła najpierw jedno, potem drugie skrzydło, wystające ze świątyni jak szprycha. Prestimion zajrzał do środka i ujrzał akolitów, albo może hierarchinie, siedzących przy długich stołach z głowami schylonymi jak przy medytacji. Wszyscy mieli na głowach srebrne diademy podobne do tego, który nosiła Pani. Tajemnice Wyspy, pomyślał. Wysyłają swoje umysły na poszukiwanie potrzebujących, by sprowadzić na nich lecznicze sny. Czy ich dusze przemierzały świat za zasługą magii, czy nauki? Pomiędzy tymi dwiema metodami istniała różnica, choć sposoby, jakich do wykonywania swoich obowiązków używała Pani i jej ludzie, wydawały mu się równie magiczne jak zaklęcia i inkantacje magów.

Weszła do małego pokoju, oświetlonego naturalnym światłem, wpadającym przez delikatne, rzeźbione otwory w marmurowym suficie. Wyglądał na jej prywatny gabinet. Znajdowało się w nim biurko, wykonane z wypolerowanej płyty kolorowego kamienia, niska kanapa i kilka stolików. Pod ścianą stały trzy alabastrowe wazony pełne pięknych, ciętych kwiatów w odcieniach szkarłatu, fioletu, żółci i kobaltowego błękitu.

Nie przeszkadzało jej chyba, że Varaile szła za nimi, ale całą uwagę miała zwróconą na Prestimiona. Z płytkiego, elegancko inkrustowanego pudełka wyjęła cienki, srebrny diadem, podobny do jej własnego i podała mu go.

— Załóż to, Prestimionie.

Bez wahania usłuchał. Prawie go nie czuł, tak delikatnie był wykonany.

— A teraz… — powiedziała, stawiając na stole przed nim dwie niewielkie butelki wina. — To nie wino z naszej winnicy, ale być może rozpoznasz ten smak. Wypij wszystko naraz.

Teraz okazał wahanie zdziwionym spojrzeniem. Ona jednak otworzyła swoją butelkę i wypiła duszkiem, więc po chwili zrobił to samo. To było ciemne wino, ciężkie i ostre, zostawiające słodkawy posmak przypraw. Kiedyś pił coś podobnego, ale gdzie? Wtedy Prestimion zrozumiał. To było wino, którego tłumacze snów używali przy swoich poradach, by pomóc otworzyć się umysłom swoich klientów. Zawierało ono narkotyk, który przełamywał bariery pomiędzy umysłami. Ostatnio tłumaczył swoje sny lata temu, bo wolał rozszyfrowywać je samemu, niż pytać o ich znaczenie kogoś obcego, ale wiedział, że to było to wino.

— Wiesz, co to?

— Wino snów. Położymy się?

— To nie jest tłumaczenie, Prestimionie. Nie zaśniesz, ale zobaczysz rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałeś. Obawiam się, że mogą być straszne. Daj mi ręce — wyciągnął je do niej. — Normalnie potrzebne są miesiące ćwiczeń w technice nim pozwoli się komuś to zrobić — powiedziała. — Moc wizji jest zbyt wielka, może w jednej chwili spalić nieprzygotowany mózg. Ale ty nie będziesz podróżował sam. Będziesz tylko towarzyszył w mojej podróży po świecie, takiej, jaką odbywam codziennie. Moimi oczami zobaczysz to, co ja widzę, a ja będę cię bronić przed nadmiarem wrażeń.

Delikatnie ujęła jego ręce. Splotła swoje palce z jego i gwałtownie zacieśniła chwyt z zaskakującą siłą.

Czuł się, jakby uderzono go w czoło młotem.

Nie mógł skupić wzroku. Wszystko się rozmyło. Rzucił się w tył, jakby miał upaść, ale ona podtrzymała go bez wysiłku. Pokój wokół niego kręcił się i wirował, wszystko było w ruchu: Varaile, jego matka, biurko, wazony z kwiatami, wszystko latało wokół jego głowy, w której kręciło się tak, jakby w pół godziny wypił pięć butelek wina.

Potem znów przyszedł spokój, piękna chwila równowagi i stabilizacji, podczas której czuł, że jak widmo unosi się z podłogi, łatwo przenika przez otwory w suficie i unosi się coraz wyżej i wyżej w niebo jak nieuwiązany balon. Przypominało mu to narkotyczną wizję, której doświadczył kiedyś w czarnoksięskim mieście Triggoin, kiedy to z użyciem magicznych ziół i przez wypowiedzenie potężnych Imion uniósł się ponad królestwo chmur i spoglądał na Majipoor z kosmosu.

Teraz jednak było inaczej.

Wtedy widział świat z wysoka i z chłodnym obiektywizmem boga. Widział całą planetę jak piłkę, powoli obracającą się w przestrzeni, model świata z trzema kontynentami odznaczającymi się jak ciemne kliny nie większe od paznokcia. Ostrożnie wziął tę piłkę do ręki i delikatnie, z ciekawością dotykał jej palcem, badał ją z fascynacją i miłością, ale przez cały czas był poza nim, oddalony od życia jego mieszkańców.